Od 34 lat prowadzi kiosk. "Zawsze się śmiałam, że zamknę ostatnia"

- Proszę cię, napisz koniecznie, że bez klientów nie byłoby niczego. Działam dla nich i dzięki nim się nie poddaję. Najważniejsze jest jedno - kocham tych ludzi i kocham swoją pracę - mówi Grażyna Kotolińska, która od 34 lat prowadzi kiosk na os. Hutniczym w krakowskiej Nowej Hucie.

Od 34 lat prowadzi kiosk. "Zawsze się śmiałam, że zamknę ostatnia"Grażyna przed swoim kioskiem
Źródło zdjęć: © Wirtualna Polska
Katarzyna Pawlicka

Mówi głośno, dużo się uśmiecha. W żółtym golfie, czerwonych spodniach i z zawadiacką grzywką wygląda bardzo młodo. O takich jak ona mówi się zazwyczaj "wulkan energii", chociaż klienci wolą "sreberko" - od żywego srebra i dużych pierścionków, które nosi na niemal wszystkich palcach zadbanych dłoni. "Kocham panią, pani Grażynko" - krzyczy przechodząca obok kiosku seniorka. "Ja panią też" - słyszy natychmiast w odpowiedzi.

- Są tacy, którzy zagadują: po rękach poznajemy, że dziś pani sprzedaje. Zresztą, na punkcie czystych rąk mam bzika. Nie boję się zwrócić uwagi, czasem w dosadnych słowach. O, rękawki też się w pracy brudzą, trzeba ciągle podwijać - pokazuje, sięgając po filiżankę z kawą.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Kawerna w Wielkanocy. Mało znane miejsce na mapie Krakowa

"Gdzie robi siku pani z kiosku?"

Wodę do mycia rąk ma zawsze w kiosku. Z toalety korzysta w zaprzyjaźnionym biurze rachunkowym, wcześniej w salonie fryzjerskim Praktyczna Pani, który po 50 latach funkcjonowania musiał zostać zamknięty z powodu wysokich kosztów. - Ludzie pewnie się zastanawiają, "gdzie robi siku pani z kiosku?" - śmieje się. - A ja nie mam z tym najmniejszego problemu.

- Kiosk to nie był żaden pomysł, a po prostu życie - stwierdza Grażyna, gdy podpytuję o początki. Wcześniej pracowała na etacie. Po macierzyńskim przyjęła się do pracy w Ruchu. A potem nastąpiła prywatyzacja i przejęła kiosk sama. Brakowało pieniędzy, więc towar spłacała w ratach.

- Minął rok i okazało się, że Ruch zabiera swoje rozpadające się budki, trzeba było z trzech dostępnych projektów kiosków wybrać jeden. Pamiętam, że kosztował ok. 6 tys. zł, więc zapożyczyliśmy się z mężem u rodziny. Pojawił się też obowiązek przepisania kiosku na siebie. Był 1991 rok, jak żeśmy to przejęli i tak się to zaczęło - opowiada.

Praca na więcej niż etat

Przez pierwsze siedem lat sama prowadziła księgowość, chociaż nie ma głowy do liczb. Niejedną noc miała nieprzespaną - tak ją to męczyło. Kiedy wszedł VAT, zatrudnienie księgowej stało się obowiązkiem, ale kiosk i tak pochłaniał każdą wolną chwilę. - Mieliśmy otwarte od 6 rano do 20. Były lata, gdy pracowałam w ogóle bez urlopu, tylko parę dni, gdy leciałam do Anglii do dzieciaków - mówi Grażyna.

Dziś jest nieco lepiej - raz do roku lata do dzieci do USA, była też na wakacjach w Egipcie, ale praca to i tak 10 godzin od poniedziałku do piątku i po kilka w sobotę i niedzielę. Interes został tylko na głowie Grażyny. Jej mąż zmarł. Pracownica, która przychodziła raz w tygodniu, od trzech miesięcy jest na chorobowym.

- Jakbym się od nowa urodziła, nie wzięłabym już działalności. Ile nerwówki mam przed każdym wyjazdem, żeby wszystko pospłacać, bo wiadomo, że są terminowe płatności, i pozamykać, wiem tylko ja. Jeszcze w styczniu myślałam, że zostawię firmę i pójdę do pracy na etat. Wtedy w lokalnym serwisie ukazał się artykuł o mnie i o kiosku. Jedna z klientek powiedziała: "Nie ma mowy". Przyszedł luty i po takich reakcjach ludzi jakoś mi się odmieniło. Zawsze się śmiałam, że zamknę ostatnia i, szczerze mówiąc, chciałabym to zrobić. Lub dociągnąć chociaż do 50-lecia. Coś tak czuję, że może się udać - rozpromienia się.

Gdzie są kioski z tamtych lat?

Jednocześnie nie ukrywa, że czasy prosperity dawno minęły. - Byli ludzie, którzy mieli po 10-11 kiosków, a dzisiaj nie mają żadnego. W samej Nowej Hucie zamknęło się właśnie kilka kolejnych. Kiedyś ustawiały się kolejki, dzisiaj wpada pojedynczy klient. Przykładowo takie papierosy - kiedyś na każdej paczce zarabialiśmy chociaż 10 proc., dziś jedynie ok. pięć-sześć, a to one wciąż sprzedają się najlepiej - wymienia.

Zmieniły się także nawyki zakupowe, a wraz z nimi zaopatrzenie kiosku. - Dopóki w okolicy nie było Rossmanna i innych tego typu sklepów, miałam w kiosku wszystkie możliwe kosmetyki - od kremów, przez cienie, po różne rodzaje pudrów. Dziś trzymam pojedyncze sztuki. Np. Krem Pani Walewska i kredki do oczu kupuje u mnie syn stałej klientki, która nie wychodzi już z mieszkania, ale nadal bardzo o siebie dba - codziennie się maluje - opowiada Kotolińska.

Dawniej już w lipcu zwoziła przybory szkolne i zeszyty. Teraz ma ich jedynie kilka sztuk - na wszelki wypadek. - Przychodziło Wszystkich Świętych, mieliśmy pełne zatowarowanie. Dziś nadal zamawiam wkłady do zniczy, bo mam sprawdzone źródło, klienci wiedzą, że nie są najtańsze, za to rewelacyjne - dodaje.

Zauważa, że w niektórych kioskach króluje chińszczyzna. Ale nie u niej. Konsekwentnie idzie w jakość, nie ilość. - Powiem tak: mam groch, mydło i powidło: od agrafek, igieł, po taśmę izolacyjną. Słucham, co klienci mówią, czego potrzebują. Tym bardziej, że czasem są odsyłani do mnie z innych sklepów - wtrąca.

Kiedyś jeździła po hurtowniach, każdy towar brała do ręki, dokładnie oglądała. W tej chwili dostawy są głównie na telefon. Wyjątkiem są zabawki, które Grażyna zawsze wybiera sama.

- Nie wyobrażam sobie inaczej. Zabawka musi być porządna. Mam swoich stałych małych klientów, którzy zachodzą do kiosku podczas każdego weekendowego spaceru. Czasem to już trzecie pokolenie: przychodzili rodzice, później ich syn, a dziś jego dzieci.

Największą różnicę widać jednak na przykładzie prasy. Jak mówi Grażyna, kiedyś piątkowej gazety lokalnej przychodziło 100 sztuk, dziś 12, a kilka egzemplarzy i tak trzeba zwrócić. - Ludzie nie mają pieniędzy. Są tacy, którzy kiedyś kupowali wszystkie gazety, a teraz przychodzą np. tylko po program TV i mówią: poczytałabym, ale mnie nie stać - tłumaczy.

Dlatego poprosiła kilku klientów, żeby po przeczytaniu przynosili gazetę z powrotem do kiosku, a ona przekazuje ją tym, którzy nie mogą sobie na nią pozwolić. Kolejną innowacją wprowadzoną przez Grażynę jest SMS-owy system dla prenumeratorów - odpowiednik niegdysiejszych teczek. - Gdy klient regularnie kupuje czasopismo, dostaje ode mnie wiadomość, że nowy numer już czeka. Pilnuję im tego - zaznacza.

Najważniejszy jest drugi człowiek

Ludziom Grażyna poświęca najwięcej czasu - w pracy i w życiu. Razem z klientami zbiera do puszki pieniądze dla Hospicjum św. Łazarza w Krakowie. Są tacy, którzy wrzucają po 20, 50, a czasem nawet 100 zł. Drugi raz z rzędu wygrali konkurs na największą uzbieraną kwotę.

Musieli przełknąć też łyżkę dziegciu - w zeszłym roku tuż przed Wielkanocą ktoś urwał łańcuch, ukradł pieniądze. - Miałam kartkę z napisem "Pomóżmy, bo dziś oni potrzebują, a może jutro my będziemy potrzebować". Zbieramy też nakrętki dla dziecka z porażeniem mózgowym, baterie, które dzieciaki wymieniają na bilety do kina. Staramy się coś robić dla społeczności - wyraźnie się wzrusza.

Na pomoc Grażyny mogą liczyć też klienci, zwłaszcza ci starsi, których umawia czy podwozi do lekarza. Gdy widzi, że ktoś jest w kryzysie, poleca sprawdzonego psychiatrę. - Taki sam lekarz od głowy, jak ten od nogi - rzuca.

Z wieloma klientami bardzo się zżyła. - Poznałam przyjaciół, ludzi, którzy nieraz mi pomogli. Kiedy zmarł mój mąż, przynosili do kiosku zupy, sprawdzali, czy jem. Domowe ciasta, cukierki czy owoce to właściwie norma. A na Dzień Kobiet kwiatki - opisuje. I dopowiada:

- Ludzie przychodzą pogadać, zwierzyć się, ponarzekać na teściową, synową, męża czy żonę. Nigdy nie przekazuję plotek dalej, ale kiedy mam kontakt też z drugą stroną konfliktu i znam problem, staram się dyskretnie zwrócić uwagę. Mówię np. "Wie pani co, u moich znajomych jest taka sytuacja" i przy okazji próbuję trochę doradzić. Nawet z tzw. lokalnymi bezdomnymi dobrze się dogaduję. Są też pogrzeby klientów, na które chodzę. Bez dwóch zdań - podkreśla.

Gdy pytam o sytuacje, które pamięta najlepiej, trudno o selekcję. Opowiada m.in. o Joli, profesorce UJ, która od lat przychodzi po papierosy, a ostatnio, po przeczytaniu artykułu, zapytała, co jeszcze mogłaby kupić, żeby wspomóc kiosk. Inny klient przyszedł do kiosku na duże zakupy tuż po powrocie Grażyny z USA. Kiedy zdziwiła się, skąd taka długa lista, powiedział, że jego mama - dziś już nieżyjąca - zarządziła, żeby z uzupełnieniem zapasów poczekać na jej powrót.

Wielu klientów przychodziło w parach, dziś - po śmierci współmałżonka - przychodzą sami, np. pan, który ma 101 lat i, jak zapewnia moja rozmówczyni, świetnie się trzyma. Zdarza się, że ludzie mają wspomnienia z kioskiem sprzed lat - dziewczyna, u której Grażyna robi paznokcie, kiedyś marzyła o lalce Barbie wystawionej w witrynie. Odliczała dni do swojej pierwszej komunii, marząc, że następnego dnia przybiegnie ją kupić. Udało się.

I jeden dzień dłużej

Rozmawiamy po 10-godzinnym dniu pracy, ale po Grażynie w ogóle nie widać zmęczenia - wręcz przeciwnie. Dlatego o emeryturę pytam nieśmiało i ostrożnie.

- Jestem już na emeryturze, ale co ja bym robiła bez pracy? Nie wyobrażam sobie siedzieć w domu. Inna rzecz, że z samej emerytury wyżyć ciężko - obrusza się.

Przez 34 lata prowadzenia kiosku przeżyła kilka włamań, wiele zmian i remontów, m.in. wymianę drewnianego kiosku na blaszany, ocieplenia, demontaż krat i wymianę ich na szyby antywłamaniowe, naprawę dachu. Nie przeszkadzają jej też trudne warunki - ukrop w lecie (ratuje się wiatrakiem i miską z zimną wodą) i konieczność dogrzewania w zimie (ponad tysiąc złotych za dwa miesiące).

- Kiedy wyjeżdżałam do dzieci w ubiegłym roku, zostawiłam kartkę: "Zamykam, wracam wtedy i wtedy, będę za Wami tęskniła kochani klienci". Wróciłam, przychodzi do mnie klientka i mówi "Ojej, chyba się zmazało, a dopisaliśmy pod spodem: my panią też kochamy".

Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie

"Królowa pieczarek" zawitała do "PnŚ". Wkroczyła na plan w koronkowej kreacji
"Królowa pieczarek" zawitała do "PnŚ". Wkroczyła na plan w koronkowej kreacji
"To przerażające, że jej nie pamiętam". Mówi o stracie matki
"To przerażające, że jej nie pamiętam". Mówi o stracie matki
Żeruje na bukszpanie. Wykonaj jeszcze przed Wielkanocą
Żeruje na bukszpanie. Wykonaj jeszcze przed Wielkanocą
Zasadź jeszcze w marcu. Wiosną sobie podziękujesz
Zasadź jeszcze w marcu. Wiosną sobie podziękujesz
Dodaj do jajecznicy. Więcej nie zjesz tradycyjnej wersji
Dodaj do jajecznicy. Więcej nie zjesz tradycyjnej wersji
Gdzie wyrzucać skoszoną trawę? Jednoznaczna odpowiedź
Gdzie wyrzucać skoszoną trawę? Jednoznaczna odpowiedź
"Odmawiałam różaniec". Oto co pomogło jej w głośnej wyprawie
"Odmawiałam różaniec". Oto co pomogło jej w głośnej wyprawie
Zasadź bratki w ten sposób. Będą rosły jak nigdy
Zasadź bratki w ten sposób. Będą rosły jak nigdy
Z tych grzechów nie może rozgrzeszyć "zwykły" ksiądz. Jest ich pięć
Z tych grzechów nie może rozgrzeszyć "zwykły" ksiądz. Jest ich pięć
Upubliczniono jej ostatnie zdjęcie. Zrobiono je krótko przed katastrofą
Upubliczniono jej ostatnie zdjęcie. Zrobiono je krótko przed katastrofą
Te kolory dodają lat. Unikaj ich jak ognia
Te kolory dodają lat. Unikaj ich jak ognia
Zakazany krzew w Polsce. Kara to nawet milion zł
Zakazany krzew w Polsce. Kara to nawet milion zł