Spróbuj, to dobre!
Jak sprawić, żeby dziecko podchwyciło chęć do eksperymentowania? Oto jest pytanie na dziś. Jadźka już odkryła w sobie żyłkę degustatora...
W życiu trzeba spróbować wszystkiego, żeby wiedzieć, co jest dobre, a co nie – mówią entuzjaści przygód. Zgadzam się z tym stwierdzeniem w stu procentach, szczególnie jeśli sprawa dotyczy kulinariów. Jak sprawić, żeby dziecko podchwyciło chęć do eksperymentowania? Oto jest pytanie na dziś.
W sumie muszę przyznać, że do tej pory nie mieliśmy problemów z podawaniem córce nowych potraw. Był wręcz czas, kiedy Jadźka zjadłaby dosłownie wszystko – oliwki, cebulę, czosnek – wciągała z lekkim grymasem, ale bez wahania. Dzisiaj jej gust jest w trakcie wyrabiania, nie jest tak łatwo zachęcić ją do nowości. Potrafi być ostrożna tylko ze względu na kolor potrawy czy też jej konsystencję. Ale z każdego „bojaka” można zrobić odważnego degustatora. Wystarczy trochę cierpliwości i dobrego, rodzicielskiego przykładu.
Lubimy we trójkę jeździć na zakupy do dużych sklepów. Ponieważ nie jeździmy częściej niż raz na tydzień i sprawnie obskakujemy wszystkie półki, wyrabiamy się z zapełnieniem wózka w niecałą godzinę. W tym czasie Jadźka zakneblowana jest świeżutką bułką, więc zakupy idą jak po maśle. Z takiej wyprawy zawsze przywieziemy coś ekstra, czego jeszcze nie jedliśmy, lub czego nie jadła jeszcze nasza córka. A takich produktów jest sporo.
Ostatnio przyjechaliśmy między innymi z naszą ulubioną świeżą bazylią i serem pleśniowym. Okazało się, że razem smakują przecudnie. Postawiliśmy bazylię na stole w kuchni. Jadźka powiedziała „o!”, ale była pewna, że to kolejny kwiatek zakupiony przez mamę tylko po to, żeby ona mogła go podlewać. Jakież było jej zdziwienie, kiedy rano siadamy do śniadania, a Matka i Tatka zrywają po liściu bazylii i zagryzają go jakimś śmierdzącym serem!
Iga była nieco zaniepokojona, spytaliśmy się czy ma może ochotę spróbować nowego zestawu śniadaniowego, ale ona tylko włożyła nos w swoje płatki owsiane. Nie namawialiśmy jej dłużej, wiemy jakie z niej uparte stworzenie. I tak przez kolejne kilka poranków nie było tematu. Aż nagle po trzecim dniu…
Jadźka chyba przemyślała sprawę, bo kiedy jak zwykle konsumowaliśmy z Tatkiem bazylię z serem, Jadźka krzyknęła: „Jaga! Daj!”. Ależ proszę bardzo. Nie zgodziła się na to, bym ja jej zerwała liścia, musiała to zrobić własnoręcznie, jak rodzice. I chociaż przy okazji mało nie zniszczyła całej rośliny, dopięła swego. „Sel!” brzmiało następne słowo. Kiedy zjadła oba elementy, buzia jej z dumy się rozświetliła i zażądała dokładki. I tym sposobem musimy pojechać dokupić przyprawę i ser, bo Jadźka odkryła w sobie żyłkę degustatora.
Są ludzie, którzy całe życie jedzą tylko to, co znają z domu rodzinnego. Na przemian zajadają się kotletami, makaronami, zupami warzywnymi. Od czasu do czasu sięgną po spolszczoną już pizzę lub hamburgera. Za nic w świecie nie tkną owoców morza, oliwki napawają ich obrzydzeniem. Dlaczego? Bo są DZIWNE. Bo takie inne. Bo mają smak! Kiedyś kłóciłam się z moją siostrą, zagorzałą przeciwniczką oliwek. I chociaż o gustach się nie dyskutuje, powiedziałam jej, że do oliwek, jak wielu innych potraw, trzeba dojrzeć. Trzeba się otworzyć. Dzisiaj nie wyobrażam sobie już nie wiedzieć, jak smakuje grecka sałatka czy martini bez zielonej oliwki. A jest jeszcze tyle do spróbowania!
Moja córka jest na dobrej drodze do bycia entuzjastką jedzenia. Lubi jeść, a my za nic w świcie nie powiemy jej, że coś nie jest dobre. Jeśli coś jej nie zasmakuje, sama do tego doszła. Ale i tak warto starać się, by zmieniła zdanie. Tatka przez lata nie jadł czosnku i ryb, bo jego ojciec wszem i wobec rozpowiadał, jak on tych dwóch rzeczy nienawidzi i jak on to nigdy, przenigdy ich nie tknie.
Mój małżonek, wtedy w wieku dziecięcym, nie miał wyboru. Musiał ulec wpływowi autorytetu. Na szczęście trafił na mnie i mu to z głowy wyjęłam delikatnie i skutecznie. On za to obdarował mnie miłością do szpinaku, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna. Razem damy Jadźce całe mnóstwo smaków. Lepszych, gorszych, ale do wyboru i do koloru.