Sprzedają ubrania z drugiej ręki. Rekordzistka zarobiła 8 tysięcy
Aplikacje, grupy na Facebooku, serwisy ogłoszeniowe stały się w pandemii nowymi centrami handlowymi. W czołówce rzeczy kupowanych z drugiej ręki przez Internet są ubrania. Osoby, które postanawiają dać im drugie życie, często orientują się, że mogą przy okazji zasilić domowy budżet. - Szacuję, że w ciągu roku zarobiłam na sprzedaży używanych ubrań około 8 tys. złotych - mówi Dominika, która wypracowała swój system kupna i sprzedaży.
Do pozbywania się ubrań w etyczny sposób i ograniczania liczby posiadanych rzeczy zachęca filozofia slow life zbudowana na trosce o przyszłość planety. Moje rozmówczynie zgodnie przyznają, że ich motywacją było przewietrzenie szafy. Ale nie tylko - po latach kupowania w sieciówkach, zaczęły zwracać uwagę na składy ubrań: wybierają wełnę, jedwab, bawełnę przy jednoczesnym założeniu, że nie chcą wydawać majątku na ciuchy. - Znajomi nie wierzyli, że wszystkie ubrania, które mam na sobie, pochodzą z drugiej ręki. Moje stylizacje często w całości składają się z rzeczy marek premium, które kupuję za ułamek sklepowej ceny – mówi Dominika.
27-latka prowadzi prywatne statystyki. - Jestem zakupoholiczką i nie chcę za bardzo popłynąć - przyznaje. Do ulubionej aplikacji logowała się przez rok nawet kilkanaście razy dziennie. Zaczęła od sprzedaży ubrań, które zalegały w szafie, ale szybko zorientowała się, że jest w stanie kupić używane perełki i sprzedać je nieco drożej.
- Jestem wysoka, więc często zdarzało się, że rzeczy, które kupiłam, po prostu na mnie nie pasowały. Zazwyczaj szybko znajdowały nowego właściciela, bo nie interesują mnie sieciówki – wybieram nieco lepsze marki. Użyłam w aplikacji określonych filtrów, by po zalogowaniu wyświetlały się wyłącznie ciuchy z takimi metkami w kolejności „od najnowszych”. To też istotne, bo jakościowe ubrania zazwyczaj szybko znikają – uczula.
Uwaga na oszustów!
Był czas, że do Dominiki przychodziło 10 paczek dziennie. Rzeczy, które z różnych powodów nie przypadły jej do gustu, fotografowała, opisywała i sprzedawała dalej. Zainwestowała nawet w drukarkę, bo miała już dość wycieczek do punktów druku, a do każdej paczki potrzebowała etykiety. Łącznie przez rok sprzedała 210 rzeczy, a kolejne 90 czeka na wystawienie. Najwięcej jednorazowo zarobiła na sprzedaży płaszcza drogiej marki, który upolowała za 115 złotych, a po roku noszenia sprzedała za 300. Choć oczywiście zdarzały się też transakcje, na których była stratna.
Przeczytaj także: Olga Frycz zrobiła zakupy w lumpeksie. Nie mogła uwierzyć, ile wart jest kombinezon, który kupiła
- Trzeba uważać na mataczy – przestrzega. - Kupiłam kiedyś za 70 złotych rzekomo nowe buty marki premium, które okazały się używane. Sprzedająca nie chciała pójść na żadne ustępstwa i próbowała zrobić ze mnie oszustkę. Sprawa trafiła do prawników pracujących dla aplikacji i wygrałam ją, bo tuż po odpakowaniu paczki zrobiłam butom zdjęcia. To dobra praktyka, dzięki której możemy zbudować linię obrony w razie sytuacji spornych – opowiada. Zachęca też wszystkich potencjalnych użytkowników aplikacji sprzedażowych, by sprawdzali, czy ta sama rzecz nie została wystawiona z kilku kont.
- Zdarzają się próby oszustwa, szczególnie, gdy chodzi o te marki premium, których podróbki są powszechnie dostępne na bazarach czy w sieci. Ale najbardziej mnie wkurza, gdy sprzedający opisuje stan rzeczy jako idealny, a ja po zakupie znajduję jakąś plamkę czy dziurkę - mówi Dominika.
Pandemia sprzyja sprzedaży
Ewa z Gdyni używane ubrania sprzedaje mniej więcej od roku. Impulsem do działania była pandemia i związane z nią porządki w szafach, ale też dotychczasowe doświadczenia z pozbywaniem się nienoszonych rzeczy - Przez wiele lat rozdawałam ubrania za darmo i nigdy nie usłyszałam "dziękuję” - przyznaje kobieta.
- Pracuję w hotelu, więc przez pandemię jestem skazana na siedzenie w domu. Od zawsze byłam zatrudniona na dwa etaty - remanent w szafach zainicjowałam, żeby nie zwariować. Dotarło do mnie wtedy, ile mam rzeczy! Zaczęłam interesować się modą kapsułową i stopniowo pozbywam się nadmiaru. W 2020 roku dzięki wystawianiu ubrań uzyskałam 2180 zł przychodu - opowiada. - To cena koszt wycieczki last minute - dodaje ze śmiechem.
Ewa dywersyfikuje działania: lepsze, markowe rzeczy sprzedaje na specjalnie do tego przeznaczonej grupie facebookowej. Pozostałe wystawia równolegle w aplikacji i przez serwis ogłoszeniowy. Uczula, jak ważne są zdjęcia i opisy. Za fotografowanie zabiera się zazwyczaj późnym wieczorem, ale używa dobrej lampy. Zainwestowała też 12 złotych w belkę, do której przykręciła haczyk i traktuje ją jako wieszak, na którym eksponuje ubrania (zawsze na tle białej ściany). Tworzy też wyczerpujące opisy: podaje wszystkie wymiary, robi zdjęcia metce, bo nie ma czasu odpisywać na indywidualne wiadomości. Wystawienie 6-7 rzeczy zajmuje jej około 40 minut.
- Mniej więcej od dwóch miesięcy kupuję w lumpeksie rzeczy z myślą nie o sobie, lecz o dalszej sprzedaży. Kiedy polowałam na używany płaszcz uwielbianej przeze mnie marki Burberry, zaczęłam rozmawiać z paniami pracującymi w second-handzie i od nich dowiedziałam się, że są ludzie, którzy zawodowo zajmują się wynajdywaniem używanych perełek, które sprzedają drożej różnymi kanałami. W dzień dostawy czekają pod sklepem od 6.00 rano! Sama przyjęłam zasadę, że jeśli znajdę w ciucholandzie fajną rzecz do sprzedania, dodaję do ceny, po której ją kupiłam, 50 złotych - przyznaje. Przy okazji dzieli się radą dla przyszłych sprzedających:
- Często zaniżam jakość danej rzeczy, np. jeśli jest w stanie idealnym, piszę, że jest w dobrym lub bardzo dobrym, żeby miło zaskoczyć klienta i zminimalizować ryzyko jakichkolwiek pretensji - mówi.
O takich miłych niespodziankach wspomina też Ania z Gorzowa Wielkopolskiego:
- Zdarzało się, że dziewczyny wysyłały mi upominek za to, że paczka ode mnie była ładnie zapakowana, a rzeczy zadbane, wyprane i wyprasowane. Z wieloma z nich nawiązałam internetową przyjaźń.
Inspiracja dla mam
Ania uwielbia łączyć marki premium z lumpeksowymi zdobyczami za grosze. Sama sporadycznie kupuje używane ubrania z myślą o zarobku, raczej pozbywa się rzeczy, których już nie nosi. Zna jednak osoby zarabiające na sprzedaży swoich ubrań 20 tys. rocznie. – Jakbym nie pracowała i nie miała małego dziecka, to chyba też bym się tym zajęła – żartuje.
Przeczytaj również: "Seks w wielkim mieście" powraca. Oto co zrobił dla Polek
Ola z Warszawy też jest mamą i przyznaje, że ładne ubranka dziecięce to gorący towar wśród kupujących ciuchy z drugiej ręki. Wcześniej nienoszone ubrania po prostu oddawała: najpierw do domu dziecka, a później do skupu, gdzie za 30 kg ciuchów dostała 200 złotych. Do sprzedaży przez aplikację podchodziła z niechęcią, nie wierzyła, że szybko znajdzie klientów. Okazało się jednak, że prawie wszystkie ze 150 rzeczy, które wystawiła, znalazły nowych właścicieli.
- Cały proces zajmuje trochę czasu: trzeba zrobić zdjęcia, wymierzyć ubrania, sporządzić opisy, odpowiedzieć na pytania potencjalnych klientów, a kiedy rzeczy zaczynają się sprzedawać – drukować etykiety i jeździć do paczkomatu. Jest wiele użytkowniczek, które targują się nawet o trzy złote. Zgadzałam się na to, bo zależało mi przede wszystkim, żeby pozbyć się tych rzeczy i zaprowadzić porządek w szafie i garderobie. Szkoda było mi wyrzucać ładne i niezniszczone ubrania: przede wszystkim sportowe komplety do ćwiczeń i sukienki córki. Ostatecznie zarobiłam 3 tys. złotych – mówi.
Dodaje też, że największym powodzeniem cieszyły się rzeczy marek premium: ubrania, buty, ale też np. raz użyte perfumy czy akcesoria. Co ciekawe, opowiedziała o sposobie, w jaki pozbywa się ciuchów, koleżankom i bratowej. Wszystkie założyły konta i czyszczą swoje szafy, przy okazji zarabiając.