Sukces zniszczył im życie. Poznaj bolesną historię pięciu kobiet, którym sława nie przyniosła szczęścia
Wielki sukces w życiu zawodowym, a w życiu prywatnym: seria porażek. W przypadku niejednej gwiazdy sława oznacza nie tylko głośne role, wysokie gaże i uwielbienie fanów na całym świecie. Z czym musiały zmagać się legendy kina?
10.12.2017 | aktual.: 10.12.2017 11:58
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Carrie Fisher można nazwać aktorką jednego filmu. Po kultowej roli księżniczki Lei z "Gwiezdnych wojen", którą zagrała mając niespełna 20 lat, była raczej aktorką drugiego planu. Zawodowo zajmowała się też pisaniem scenariuszy oraz książek. W późniejszych latach miliony ludzi na całym świecie podziwiały jej otwartość. Nazywano ją wręcz adwokatem osób zmagających się z zaburzeniami psychicznymi. Gwiazda bowiem odważnie i szczerze opowiadała o swoim życiu prywatnym, naznaczonym chorobą dwubiegunową, depresją oraz uzależnieniem od narkotyków.
Fisher nie unikała kontrowersyjnych wyznań. Twierdziła na przykład, że zagranie w "Gwiezdnych wojnach" i wielka sława, jakiej przysporzyła jej rola Lei miała negatywny wpływ na jej życie. "Jestem Leią, mogę zamieszkać w domu na drzewie i nikt mi tego nie odbierze. Nie mieściło mi się w głowie, że przyjdzie taki dzień, kiedy będę chciała, żeby jednak ktoś to ode mnie zabrał" – czytamy w ostatniej książce Fisher pod tytułem "Pamiętnik księżniczki", która ukazała się niedługo przed jej śmiercią. A takich jak ona w przemyśle filmowym było więcej.
Jazda na rezerwie zdrowia psychicznego
Z perspektywy czasu można ocenić, że Carrie sława bardziej zaszkodziła, niż pomogła. Oczywiście, można wyobrazić sobie ekscytację, jaką czuła młodziutka studentka szkoły teatralnej w Londynie, gdy dowiedziała się, że wygrała hollywoodzki casting do filmu science fiction. Miała wcielić się w rolę międzygalaktycznej księżniczki i zagrać u boku Harrisona Forda, wschodzącej gwiazdy. A kiedy niskobudżetowa produkcja odniosła wielki sukces kasowy, wydawało się, że świat stoi przed nią otworem.
Nikt nie spodziewał się sukcesu na taką skalę, a najmniej na sławę, fortunę i uwielbienie fanów była przygotowana Fisher. Młoda aktorka już wtedy brała narkotyki. Z czasem uzależnienie pogłębiało się, a majątek topniał (podobno na skutek złego zarządzania przez menadżera). Tymczasem propozycji filmowych na miarę "Gwiezdnych wojen" ciągle nie było. W efekcie stan psychiczny Fisher pogarszał się z roku na rok. Jej walka z depresją i uzależnieniami trwała przez wiele lat. Najgorsze momenty opisywała w swoich książkach, między innymi w "Pamiętniku księżniczki":
- Jadę na rezerwie fizycznego i psychicznego zdrowia. Ostrożnie dobieram i gromadzę wszystkie składniki do mojego przepisu na ruinę. Histeria domowej roboty. Prosto z mojej głowy, gotowa do podania. Udręka na wynos. Nigdy więcej nie powinnam pakować się w sytuację, która sprawia, że czuję się tak podle.
Carrie przyznała, że ćpała, by "uśpić" potwora. Depresję określała jako "beton w głowie". By pozbyć się tego ciężaru zdecydowała się nawet na terapię elektrowstrząsami. W końcu, po czterdziestu latach od premiery pierwszej części "Gwiezdnych wojen", wydawało się, że udało jej się wyjść na prostą. Niestety, aktorka dostała zawału serca w ostatnich dniach 2016 roku i zmarła w szpitalu nie odzyskawszy przytomności.
Kleopatra na odwyku
Z życiem Carrie Fisher splotło się życie innej gwiazdy, której sława przysporzyła więcej zmartwień, niż szczęścia. Ojciec Carrie zostawił ją i jej matkę – Debbie Reynolds – by związać się z ikoną kina, uważaną za najpiękniejszą kobietę świata – Elizabeth Taylor.
Legendarna odtwórczyni roli Kleopatry pozornie miała wszystko – urodę, sławę, talent i majątek. Przez większość życia zmagała się jednak z depresją, uzależnieniem od alkoholu oraz załamaniami nerwowymi. Częściej niż o jej rolach, których miała na koncie wiele (w tym dwie oscarowe!), pisano o jej romansach, kolejnych małżeństwach i zdradach.
Pierwsze problemy pojawiły się już na początku kariery Elizabeth. Zaczęła grać bardzo wcześnie. Sławę zyskała jeszcze jako nastolatka, gdy zagrała rolę miłośniczki koni w "Wielkiej nagrodzie". Niestety podczas kręcenia filmu wydarzył się wypadek. Aktorka spadła z konia, przez co nabawiła się poważnej kontuzji kręgosłupa. Dokuczał jej przez całe życie. Wtedy też uzależniła się od leków przeciwbólowych.
W późniejszych latach Taylor zaczęła często zaglądać do kieliszka. Przyczyniło się do tego niewątpliwie jej medialne małżeństwo z gwiazdorem Richardem Burtonem. Na tym etapie największe sukcesy zawodowe, które odniosła w latach 50. i 60., miała już za sobą. Wprawdzie wciąż trafiała na czołówki gazet, ale głównie jako bohaterka skandali i alkoholiczka. Wiele pisano o jej problemach zdrowotnych. Pod koniec życia poruszała się na wózku inwalidzkim. Zmarła w wieku 79 lat.
Depresja seksbomby
Marilyn Monroe zostanie na zawsze zapamiętana jako symbol seksu. Piękna i utalentowana aktorka przeważnie wcielała się w role infantylnych i naiwnych zalotnic. Norma Jeane Mortenson, bo tak brzmiało jej prawdziwe imię i nazwisko, także w życiu publicznym konsekwentnie grała rolę trzpiotki.
W rzeczywistości zmagała się z wieloma problemami. Cierpiała na depresję, dokuczała jej samotność, była uzależniona od leków. Źle znosiła też swoją sławę. Wprawdzie wiązało się z nią uwielbienie fanów, ale oznaczała też wysokie wymagania ze strony mediów i producentów filmowych, którym Marilyn nie potrafiła stawić czoła.
Monroe była produktem hollywoodzkiej machiny – dochodowym i bezlitośnie eksploatowanym. Za fasadą wykreowanej przez reżyserów uśmiechniętej blondynki o zmysłowym spojrzeniu kryła się zagubiona, spragniona uczucia kobieta, która nie radziła sobie ze swoimi emocjami. Rozpaczliwie szukała pomocy.
Sięgała po alkohol, leki uspokajające, odwiedzała lekarzy i psychoanalityków. Rzucała się też w ramiona kolejnych kochanków. Wszystko na nic. Jeden z jej mężów, pisarz Arthur Miller, twierdził, że bywała po prostu nieobliczalna. Czasami budziła w nim wręcz zażenowanie.
Mimo pogarszającego się stanu psychicznego Marylin starała się grać przed całym światem rolę gwiazdy filmowej wszechczasów. Wspomagała się przy tym amfetaminą, alkoholem, lekami nasennymi. W wieku 34 lat, będąc u szczytu popularności, trafiła na leczenie do szpitala psychiatrycznego. Po zakończonej terapii wróciła do pracy, ale nie potrafiła już funkcjonować bez silnych leków psychotropowych. Zmarła w wielu 36 lat po przedawkowaniu leków nasennych.
Blondynka z najwyższym IQ w Hollywood
Jayne Mansfield marzyła o tym, by dołączyć do grona hollywoodzkich gwiazd. I miała warunki ku temu, by tak się stało – nieprzeciętną inteligencję, a to tego duży biust i bujne blond loki. Nic dziwnego, że udało jej się zrealizować swoje ambicje. Kamera ją pokochała, podobnie jak fotoreporterzy i publiczność. W latach 50. jej kariera nabrała tempa. Mansfield kręciła film za filmem.
Niestety jej życie prywatne nie ułożyło się równie pomyślnie. W poszukiwaniu prawdziwej miłości filmowa seksbomba wikłała się w kolejne nietrafione romanse i małżeństwa. Była zamężna trzy razy, a lista jej kochanków imponuje do dzisiaj. Znaleźli się wśród nich między innymi John Kennedy i Clint Eastwood.
Wszystkie jej związki okazały się jednak krótkotrwałe, a Mansfield nie najlepiej radziła sobie z samotnością. Coraz częściej zaglądała do kieliszka. Trzeba przyznać, że pieniądze i status gwiazdy kina nie ułatwiły jej poszukiwania szczęścia. Wręcz przeciwnie, Jayne przyciągała mężczyzn, którzy wykorzystywali jej pozycję zawodową. Być może potrzebowała więcej czasu, by odnaleźć miłość swojego życia? Niestety tego właśnie jej zabrakło. Zginęła w wypadku samochodowym w wieku 34 lat.
Pierwsza polska gwiazda kina
Elżbieta Czyżewska była właściwie pierwszą polską supergwiazdą. Wcześniej żadna aktorka nie zdobyła w naszym kraju tak wielkiej popularności. Lata 60. należały do niej. Grała u Wajdy, Barei, Kutza. Jej rolę w Teatrze Dramatycznym w sztuce „Po upadku” chwalił sam autor, Arthur Miller (wspomniany już wcześniej mąż Marilyn Monroe). Nie ulega wątpliwości, że zdolna i zachęcona sukcesami Czyżewska marzyła o karierze zagranicznej.
W czasach PRL-u nie było to łatwe, lecz wydawało się, że los jej sprzyja. Ulubienica Polaków poznała bowiem na przyjęciu w Warszawie amerykańskiego korespondenta, Davida Halberstama. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Para pobrała się, a w 1968 roku państwo Halberstam wyjechali do Stanów. W Nowym Jorku zamieszkali w apartamencie na Manhattanie, gdzie często wydawali przyjęcia dla elity – dziennikarzy, polityków, dyplomatów.
Małżeństwo już wkrótce zaczęło się jednak sypać, bo Czyżewska nie nadawała się na wzorową panią domu. Bardziej zależało jej na zrobieniu kariery aktorskiej. Chodziła na castingi, a pod nieobecność Davida urządzała w domu huczne imprezy z udziałem polskich gości i emigrantów. Alkohol lał się strumieniami, w powietrzu zaś unosił się zapach marihuany. Konserwatywny mąż nie był z tego zadowolony. Nie zgadzał się na urządzanie w jego drogim apartamencie hippisowskiej komuny.
Po rozwodzie aktorka została sama. Mogła liczyć już tylko na skromne alimenty, więc przeniosła się do mniejszego lokum. Choć piła coraz więcej, nie rezygnowała z marzeń o powrocie do aktorstwa. Sukcesu w Nowym Jorku jednak nie odniosła. Największą przeszkodą w realizacji amerykańskiego snu okazał się… silny akcent.
Gdy marzenia o sławie w Nowym Świecie legły w gruzach, Czyżewska mogła wrócić do Polski. W kraju ciągle pamiętano jej fenomen. Być może nieraz myślała o tym rozwiązaniu, ale wciąż kurczowo trzymała się Ameryki. I tam też dożyła swoich dni. Zmarła w Nowym Jorku na raka, do końca życia, mimo choroby, zabiegając o role. W polskim kinie pojawiała się rzadko. W ostatnich latach zagrała epizod w polskim hicie "Samotność w sieci".