Szóstka z religii
Ciekawa jestem, ile dziś osób zamiast korzystać z lekcji etyki siedzi sobie na religii nie wierząc w to, czego siostry nauczają... Czy uczeń niewierzący lub wierzący w inną drogę do Boga zasługuje na szóstkę z religii?
Wpadli wczoraj do mnie przyjaciele na kolację, każdy coś przyniósł. Domowe borówki z jabłkiem roboty Barbarelli tak wspaniałe, że niepotrzebne do nich żadne pasztety, mięsiwa. Ale przepisu nie brałam, nie oszukuję się - ostatni raz borówki w lesie zbierałam w czasach licealnych! A takie kupne, to jakoś nie liczą się dla mnie.
Jedząc te od Basi wyobrażałam sobie obrazek, jak to Basia snuje się wśród sosen i mchów, promienie słońca skaczą po pajęczynach, scena ma miejsce nieopodal jej chatki w Stańczykach. Zbiera dary lasu. Borówki z supermarketu zamknięte w słoik to byłoby jednak nie tak romantyczne.
Postanowiliśmy od czasu do czasu spotykać się w ciągu tygodnia, na przekór rzeczywistości pracowej. Dopiero o 20:30 mogliśmy usiąść przy moim żółtym stole. Po wizycie w Szwecji przemalowałam stary brązowy stół na żółto. Szwedzi są dumni ze swej niebiesko-żółtej flagi i powiewa ona wszędzie. Przez cały tydzień pracy marzymy o weekendach, planujemy, że w weekend spotkamy się z przyjaciółmi, rodziną, pojeździmy na rowerach, pójdziemy na grzyby, poczytamy powieść i w efekcie wszystko to spychamy na weekend. Następnie okazuje się, że nie da się całego osobistego i uczuciowego życia wieść w sobotę i niedzielę. Dlatego na przekór spotykamy się czasem w środy, a odpokutowujemy to w czwartek - wszyscy ziewamy w pracy.
Nagle przy pieczonych pigwach z serem kozim (majstersztyk w wykonaniu Pauliny) rozgorzała dyskusja o lekcjach religii w szkole. Pisząca te słowa na religię w szkole nigdy nie chodziła. W latach 80. religii uczyły siostry w kościele. Z mojej klasy tylko jeszcze jedna koleżanka nie chadzała na religię po szkole, ale poza jednym incydentem, kiedy to pod szkołą zaczaiły się na mnie dwie sympatyczne siostry i próbowały przekonać, że mogę chodzić na religię zamiast na treningi tenisowe, nikt mnie nie szykanował z tego powodu. Opowieści innych dziesięciolatków z zajęć religii krążyły głównie wokół... sera żółtego.
Otóż ksiądz proboszcz z żoliborskiej parafii miał dobre kontakty z zagranicą, zatem przychodziły dość często paczki z zachodnią żywnością do tejże parafii i jej wiernych. Koleżanki miewały holenderski żółty ser w kanapkach na drugie śniadanie i dawały mi czasem "gryza". To jednak była zbyt mała pokusa, abym nawróciła się ze sportu na kościół. Tymczasem mój przyjaciel chadzał na lekcje religii katolickiej, choć był... ewangelikiem. Jego rodzice załatwili to w ten sposób, że ksiądz ewangelicki siedział z młodym adeptem całą lekcję w ławce, słuchał tego, co wykłada katolicki ksiądz i od czasu do czasu pochylał się nad chłopcem szepcząc do ucha: "No niby tak, ale niezupełnie..."
Ciekawa jestem, ile dziś osób zamiast korzystać z lekcji etyki siedzi sobie na religii nie wierząc w to, czego siostry nauczają... Czy uczeń niewierzący lub wierzący w inną drogę do Boga zasługuje na szóstkę z religii?