Blisko ludziTakie sumy dajemy księżom po kolędzie. Od Karoliny nie przyjęto koperty, a w parafii Zosi poproszono o dwie

Takie sumy dajemy księżom po kolędzie. Od Karoliny nie przyjęto koperty, a w parafii Zosi poproszono o dwie

Sprawdziliśmy, czy i ile pieniędzy dają Polacy księżom po kolędzie. Okazuje się, że praktykowanie tego zwyczaju zależy od miejsca, ludzi oraz sytuacji. Małgosia wspomina, że w jej domu witano księży również obiadem, a Zosia zdradza, dlaczego w jej parafii poproszono wiernych o dwie koperty.

Takie sumy dajemy księżom po kolędzie. Od Karoliny nie przyjęto koperty, a w parafii Zosi poproszono o dwie
Źródło zdjęć: © 123RF

To, ile dajemy do koperty, jest sprawą indywidualną, tak jak i nasze podejście do księży. Trzy kobiety zdradziły, z jakimi wydarzeniami kojarzy im się kolęda.

Ksiądz poprosił wiernych o spłacenie kredytu

Po świętach Zosia wraz z rodzicami uczestniczyła w niedzielnej mszy świętej. Podczas ogłoszeń parafialnych proboszcz tradycyjnie wyczytał adresy domów, które kolejno zamierzał odwiedzić podczas kolędy. Dodał, że jak co roku spodziewa się ofiary od parafian, jednak tym razem wyjątkowo oczekuje nie jednej, a dwóch kopert.

– Podczas swojej przemowy na ambonie ksiądz poinformował wiernych, że wziął kredyt od kurii na budowę ogrodzenia wokół kościoła. Spłacił pierwszą ratę, która wyniosła 15 tys. zł, ale niestety będzie musiał spłacić również kolejną, a to kosztuje – opowiada dwudziestolatka w rozmowie z WP Kobieta. – Ta druga koperta miała zawierać pieniądze, które ksiądz zamierzał przeznaczyć na spłatę kredytu. Ludzi zszokowało, jak wysoka jest to kwota – dodaje.

Rodzice Zosi to praktykujący katolicy, którzy zawsze chętnie przyjmowali księdza. Tym razem byli jednak oburzeni pomysłem proboszcza i mimo jego zaleceń planują tradycyjnie, dać tylko jedną kopertę.

"Co łaska, ale nie mniej niż 100 zł”

W domu naszej czytelniczki Karoliny ksiądz był zawsze przyjmowany z otwartymi ramionami. Dorosła dziś kobieta przyznaje, że historia chrześcijaństwa interesowała ją, odkąd sięga pamięcią.

– Pismo Święte za szkolnych czasów czytałam kilka razy. Do tego miałam masę książek na temat powstania zmian w katolicyzmie, zbrodni w imię Chrystusa czy przekrętów w samym Kościele. Ten temat nigdy nie był mi obcy – opowiada. Im bardziej Karolina pogłębiała swoją wiedzę, tym bardziej instytucja Kościoła zaczynała ją drażnić. Zaobserwowała w niej liczne nieprawidłowości.

– Pamiętam, jak przed bierzmowaniem musieliśmy mieć podpis księdza z każdego nabożeństwa w kościele. Łącznie wychodziło 30 podpisów przez miesiąc. Niestety, mój kolega zachorował wówczas na grypę i nie uzyskał wymaganych wpisów, przez co nie został dopuszczony do sakramentu – wspomina z oburzeniem. Chociaż Karolina nie podchodzi zbyt entuzjastycznie do odwiedzin duchownych, przyznaje, że nie każdy duchowny budzi w niej negatywne odczucia. Jedna z kolęd szczególnie utkwiła jej w pamięci.

– Kiedy miałam 13 lat, mój ojciec uległ poważnemu wypadkowi i stał się inwalidą. Rodzice zawsze przyjmowali księży, także po tym zdarzeniu. Wraz z nimi praktykowałam ten zwyczaj przez ponad 10 lat i tylko raz spotkałam się z bezinteresownością ze strony jednego z nich – stwierdza czytelniczka. – Chociaż nie przelewało się nam wówczas z pieniędzmi, mama przygotowała kopertę z ofiarą. Do dziś pamiętam, jak duchowny popatrzył wtedy na ojca, który ledwo stał o kulach, na mamę, na mnie i trójkę rodzeństwa, po czym odmówił przyjęcia pieniędzy – mówi.

W przypadku Karoliny była to jednak jednorazowa sytuacja i chociaż ksiądz zyskał jej sympatię, szybko został przeniesiony do innej parafii. Proboszcz pozostał ten sam i kobieta źle go wspomina. Do dziś ma w głowie jego stanowczy głos podczas ogłoszeń parafialnych. Podczas przemówień na ambonie zdarzało mu się wygłaszać w kierunku parafian bardzo roszczeniowe komunikaty.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

–"Co łaska, ale nie mniej niż 100 zł" – powtarza jego słowa Karolina. – Proboszcz zawsze miał ze sobą zeszyt, w którym zapisywał, w których domach jeszcze nie był i jaką sumę dała dana rodzina. Przez jakiś czas, zaraz po wypadku taty nie dawaliśmy zbyt dużych sum. Nasz domowy budżet diametralnie się zmienił, więc do koperty dawaliśmy kwoty wysokości 50 zł, które niezbyt zadowalały księży. Oczywiście, pomijając przypadek jednego, który nie chciał od nas ofiary – podkreśla. Karolina przyznaje otwarcie, że proboszcz zawsze zaglądał przy nich do koperty, wyciągał pieniądze, przeliczał je i coś notował w swoim zeszycie. Nie przeszkadzało mu, że tuż obok stoją domownicy, oglądający jego poczynania.

Śniadania, obiad, kolacje – tak wyglądała kolęda na wsiach

Małgosia wychowała się w małym miasteczku, w którym każdy każdego znał. Przyznaje, że gdy mieszkała w domu rodziców, wizytę księdza po kolędzie kojarzyła bardziej z odwiedzinami dobrego wujka.

– W małych miejscowościach księża dobrze znali swoich parafian i ich życia. To było jak spotkanie towarzyskie. Ksiądz doskonale wiedział, do kogo przychodzi. Znał imiona członków rodziny, wiedział, czym zajmuje się każdy z nas – wspomina. –Pilnowano terminów. Każdy wiedział, w której kolejności zostanie odwiedzony jego dom. Umawiano się, kto przywita księdza śniadaniem, kto obiadem, a kto kolacją. Kolęda miała charakter spotkania towarzyskiego i przebiegała raczej w miłej atmosferze. Dorośli prowadzili z duchownymi długie rozmowy, a dzieci śpiewały kolędy w zamian za obrazki z podobiznami świętych – mówi Małgosia. – Jako osoba dorosła, wierząca, teraz również przyjmuję księdza, bo tak zostałam wychowana. Uznaję to za element tradycji.

Małgosia wraz z mężem przeprowadziła się do większego miasta, gdzie mieszka już od wielu lat. Tutaj również przyjmuje duchownych, chociaż kolęda nie przypomina zwyczaju, który pamięta z dziecięcych lat. Mężczyzna, który puka do jej drzwi, jest zupełnie obcą osobą. Nie ma pojęcia o jej życiu, rodzinie ani problemach.

– Do domu przychodzi anonimowa osoba, z którą nie mamy o czym rozmawiać. Zazwyczaj po modlitwie nastaje dość krępująca cisza. Co więcej, praktycznie co roku przychodzi inny kapłan. Nigdy nie wiem, czego się spodziewać – przyznaje. – Na tacę zazwyczaj daję 100 zł. Nie zdarzyło się jednak, aby ksiądz przeliczał w mojej obecność pieniądze z koperty – podkreśla.

Zdaniem Małgosi, różnice w kolędzie w większych miastach polegają również na tym, że w większej grupie ludzi zdecydowanie łatwiej o anonimowość. Kiedyś ludzie znali imiona swoich sąsiadów. Teraz dobrze, jeżeli są w stanie wymienić chociaż kilka osób.

– Uważam, że łatwiej jest odmówić kolędy osobom z miasta, dla których ksiądz jest zupełnie anonimowy i nie wnika w naszą prywatność. Na wsiach jest inaczej, bo ludzie dobrze znają swojego księdza, a on zna ich – zauważa. – Z moich obserwacji wynika również, że w mniejszych miejscowościach ludzie bardziej boją się opinii swoich sąsiadów. Osoby mieszkające na miejskich osiedlach, w blokach, bardzo często nie znają innych lokatorów. Myślę, że nie przejmujemy się opinią zupełnie obcych ludzi. Jeżeli nie chcemy, nie musimy dawać nic do koperty. Możemy też po prostu nie wpuścić księdza. W takich realiach nikt nie będzie wytykał nas palcami – mówi z przekonaniem.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (605)