Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

"The Falling Man". Historia najbardziej poruszającego zdjęcia z 11 września© Associated Press | Richard Drew

"The Falling Man". Historia najbardziej poruszającego zdjęcia z 11 września

Karolina Błaszkiewicz
11 września 2018

"Odlatuje z tej ziemi jak strzała. Chociaż nie wybrał swojego losu, wydaje się, że w ostatnich chwilach życia przyjął go" – pisał dziennikarz amerykańskiego magazynu "Esquire". Do dziś zastanawiamy się kim był "The Falling Man”, który zdecydował się na skok z wieży WTC. W tej opowieści chodzi jednak o coś więcej, niż tylko o znalezienie odpowiedzi na to pytanie.

11 września 2001 r. Godzina 8.46. W północną wieżę World Trade Center uderza samolot pasażerski American Airlines uprowadzony przez terrorystów Al-Kaidy. Maszyna wbija się w budynek odcinając górne piętra.

Setki osób znalazły się w potrzasku. Otacza je ogień i dym. Windy nie działają, a nawet gdyby, to zamieniły się w śmiertelną pułapkę. Zawalone są wyjścia ewakuacyjne. Temperatura wzrasta do kilku tysięcy stopni. Żelbetonowe konstrukcje dosłownie się topią. Ci, którzy mają szczęście, giną w momencie wybuchu. Inni umierają w męczarniach. Wychylają się z okien, by złapać haust powietrza. Tak bardzo pragną oddychać. Ściągają ubrania i machają nimi do ekip ratunkowych w helikopterach latających w pobliżu wież.

Obraz
© Getty Images / Południowa wieża WTC spowita kłębami ognia i dymu. (fot. Paul Turner) | Paul Turner

"O Boże! Oni skaczą!"

Nie ma jeszcze 9. Richard Drew, fotograf Associated Press, robi sesję modową w Bryant Parku. Dzwoni jego szef. Polecenie jest krótkie - Drew ma przerwać pracę i natychmiast jechać pod World Trade Center.

Jedzie metrem, którego jest jedynym pasażerem. Na miejscu widzi już nie jedną, a dwie płonące wieże. "O Boże! Oni skaczą!" – zewsząd słychać okrzyki grozy. Rzeczywiście, co chwila od ścian wieżowców odrywają się miniaturowe punkciki. Drew działa instynktownie. Naciska migawkę. Pstryka w zapamiętaniu. Potem okaże się, że zanim dotrze do niego charakterystyczne mlaśnięcie towarzyszące rozbijaniu się ciał, każdej zauważonej postaci zdążył zrobić od 9 do 12 ujęć.

Obraz
© Getty Images / Ludzie wychylają się z okien, by złapać haust powietrza. Tak bardzo pragną oddychać. (fot. Jose Jimenez/Primera Hora) | Jose Jimenez/Primera Hora

Łącznie fotografuje 15 osób. O godzinie 9:59 przerywa - zawala się południowa wieża WTC. Potem znów wyciąga aparat. Gdy wybije 10:28, upada wieża północna. Richard Drew robi ostatnie zdjęcia i ucieka.

12 września 2001 r. jedna z jego fotografii pod tytułem "The Falling Man" ukazuje się na okładce "The New York Times'a". Jest wstrząsająca. Zdjęcie szybko publikują inne amerykańskie gazety, a potem prasa na całym świecie.

"Jumpers". Tak mówi się o ponad 200 osobach [7-8 proc. ofiar zamachu – red.], które zdecydowały się na skok z wież WTC. Nie dla wszystkich ofiar był to świadomy wybór. Jedni dusząc się, stracili równowagę wychylając się z okien. Innych impet eksplozji wyrzucił z okien tuż po uderzeniu samolotów. Ale byli i tacy jak on, "Spadający Mężczyzna” [The Falling Man – ang.].

Pisano, że zbuntował się przeciwko strasznym okolicznościom i po raz ostatni o sobie zadecydował. "New York Times" nie napisał, kim był. Po prostu nie można było tego ustalić. Wystarczyło jednak, że go pokazał. Przez Amerykę przeszła fala oburzenia. Dostało się nie tylko wielkiej redakcji, ale również tym mniejszym, jak "Morning Call" z Allentown w Pensylwanii.

Dziennikarze pisma długo zastanawiali się, czy publikować zdjęcie Richarda Drew. Początkowo "za" była tylko wydawczyni Naomi Helprin, która o "The Falling Man" powiedziała: "To esencja 11 września". Jej koledzy przekonywali się stopniowo do jej zdania, aż wreszcie fotografia trafiła do druku.

Obraz
© Associated Press / "The Falling Man" (fot. Richard Drew) | Richard Drew

– Musieliśmy jednak wiedzieć, że reakcja na nią będzie przytłaczająca i pełna złości – wspomina Helprin w filmie dokumentalnym z 2006 r. Miała rację. Rzeczywiście, ludzie pisali wprost: "Odarliście tego mężczyznę z godności. Jesteście obrzydliwi".

Na tropie

"The Falling Man" od razu po publikacji zaczął żyć swoim życiem. Cały świat zapamiętał dramatyczne ujęcie. Wśród zainteresowanych jego bohaterem był również kanadyjski reporter Peter Cheney.

Już 22 września 2001 r. poinformował wszystkich, że go zidentyfikował. Jego zdaniem był to Norberto Hernandez, pracownik restauracji "Windows on the world". Lokal znajdujący się na 106. i 107. piętrze północnej wieży, był jednym z najbardziej dochodowych w całych Stanach.
W czasie poszukiwań Peter Cheney nie wykazał się ani taktem, ani empatią, ani wrażliwością. Ze zdjęciem zjawił się na pogrzebie Norberto Hernandeza.

Obraz
© YouTube / Richard Drew, autor najsłynniejszej fotografii z 11 września. | .

– Wynoś się! – krzyczała najstarsza córka Latynosa. Z kolei jego matka, siostra i brat czuli, że to "musiał być on".

Okazało się, że po publikacji artykułu świat żony i córek Norberto Hernandeza legł w gruzach. Najmłodsza zaczęła mieć omamy, pozostałe nie wierzyły, że ojciec mógł tak po prostu wyskoczyć.

– Był bogobojny. Na pewno próbowałby się inaczej wydostać. Twierdząc, że skoczył, automatycznie wsadzacie go do piekła – mówiła jedna.

"The Falling Man” budził emocje jeszcze długo potem. W 2003 r. Tom Junod, dziennikarz magazynu "Esquire", napisał tekst "The Falling Man. Unforgettable Story". Trudno nie dostrzec w nim fascynacji mężczyzna spadającym z WTC. Dowodem jest choćby ten fragment:

_"Odlatuje z tej ziemi jak strzała. Chociaż nie wybrał swojego losu, wydaje się, że w ostatnich chwilach życia przyjął go. Gdyby nie spadał, mógłby równie dobrze latać. Sprawia wrażenie zrelaksowanego, gdy przecina powietrze. Wygodnie mu w uścisku niewyobrażalnego ruchu.

_Nie onieśmiela go boskie prawo grawitacji ani to, co go czeka. Ramiona trzyma blisko ciała, nieznacznie je odrywając. Jego lewa noga zgina się w kolanie, prawie niedbale. Biała koszula, marynarka lub fartuch faluje przy czarnych spodniach, które wciąż ma na sobie. Nadal ma buty. Na wszystkich innych zdjęciach ludzie, którzy robili to, co zrobił on – ci, którzy skoczyli – zdają się walczyć z przerażającymi rozbieżnościami skali. _

Stają się słabi na tle wież, które krążą jak kolosy. Niektórzy z nich są bez koszul; ich buty odlatują; wyglądają na zmieszanych, jakby chcieli spłynąć po zboczu wieży. Natomiast on jest w idealnej harmonii z liniami budynków za nim. On je dzieli, dzieli je na pół: wszystko na lewo od niego to Wieża Północna; wszystko na prawo: Południowa".

Kim jesteś?

Junod, podobnie jak Peter Cheney, starał się zidentyfikować mężczyznę. Poszedł jednak o krok dalej, niż kolega po fachu - przygotowując materiał, obejrzał wszystkie ujęcia serii "The Falling Man". Najsławniejsze rzeczywiście mogło sugerować, że w locie jest jakieś piękno mrożące krew w żyłach. Pozostałe ujęciach były jednak odarte z tego odczucia.

Obraz
© YouTube / Tom Junod, dziennikarz amerykańskiego magazynu "Esquire", który prawdopodobnie rozwiązał zagadkę,kim jest człowiek z fotografii. | .

– To nie było żadne doświadczenie zen. Ten człowiek był przerażony, lecąc zrywał z siebie koszulę – opowiadał potem dziennikarz. Pod koszulą ofiary Junod dostrzegł pomarańczowy T-shirt. Uczepił się tego szczegółu, a zidentyfikowanie "Spadającego Mężczyzny" stało się dla niego niemal sprawą życia i śmierci. Po pierwsze, chciał oddać mu hołd, po drugie – przywrócić "Skoczków z WTC" do narodowej pamięci. Dlatego, mimo oporów, zwrócił się do rodziny Norberto Hernandeza.

Ku swojemu zdziwieniu dziennikarz "Esquire" został przyjęty inaczej, niż poprzednik. Usiadł i czekał, aż bliscy sami się przed nim otworzą. Najstarsza z córek, która krzyczała na Cheneya, poprosiła o pokazanie zdjęcia. Wszystko stało się jasne.

– Spojrzałam i wiedziałam, że to nie mój ojciec – opowiadała potem dziewczyna. Te słowa potwierdziło wspomnienie jej matki: W dniu śmierci Norberto na pewno nie miał na sobie pomarańczowej koszulki.

Rodzina po spotkaniu z dziennikarzem poczuła wielką ulgę. Z ukochanego męża i ojca zdjęto bowiem łatkę samobójcy, na którą jego bliscy się nie godzili. Tom Junod dostał natomiast drugą szansę na znalezienie prawdziwego bohatera zdjęcia. Pomóc miał mu w tym nowojorski researcher Andrew Chaikivsky. Na starcie wiedzieli jedno - 11 września "The Falling Man" był w restauracji "Windows on the World" w północnej wieży WTC. Bo to jej obsługa nosiła charakterystyczne białe fartuchy.

"Windows on the world"

11 września 2001 r. w "Windows of the world" było 170 osób. 79 pracowników i 91 gości. Był piękny, słoneczny poranek, Nowy Jork budził się do życia. Brakowało szefa kuchni Michaela Lomonaco – spóźnił się do pracy. Gdy Lomonaco w końcu zbliżał się do budynku, w wieżę uderzył samolot. Mężczyzna z przerażeniem patrzył w górę, modląc się, by jego koledzy uszli z życiem. Modlił się na próżno - zginęli wszyscy, którzy tamtego ranka przebywali w lokalu.

Obraz
© YouTube / Rodzina Norberto Hernandeza zaprzeczyła, że jest on człowiekiem ze zdjęcia Drew. | .

Lomonaco był jedną z osób, do których ze zdjęciami Spadającego Mężczyzny zgłosili się Chaikivsky i Junod. Pozostałymi byli menadżerowie restauracji "Windows on the world": Glenn Vogt i Melissa Trumbul.

U całej trójki samo wspomnienie 11 września wywoływało dreszcze. Miejsce, w którym pracowali, i z którego byli dumni, nagle zniknęło. 79 osób, które widzieli niemal codziennie, zginęło straszną śmiercią.

– I nagle przychodzisz z pytaniem, czy spojrzą na zdjęcie jednej z nich, gdy ta spada na bruk. To nie jest przeglądanie albumu z liceum – wyjaśniał potem delikatność tematu Chaikivsky. Na swojej liście miał jednak nie 79, a 22 nazwiska. Prawdopodobieństwo trafienia urosło - zgadzały się bowiem rasa, wiek i typ sylwetki. Zostało tylko - lub aż - wymieniać je po kolei, aż były pracownik "Windows on the world" powie: Stop.

Manager lokalu Glenn Vogt postanowił spotkać się z researcherem, bo uznał, że chociaż tyle może zrobić dla zmarłych kolegów. – Czułem, że to moja powinność. Mogłem pomóc komuś, kto stracił męża, ojca, syna – tak wyjaśniał powody, dla których spojrzał na mężczyznę ze zdjęcia. Nikogo jednak nie rozpoznał.

Melissa Trumbull zdecydowała się na spotkanie z podobnych względów, ale i ona nie była w stanie pomóc. – W mojej głowie nie pojawiła się żadna osoba, którą znałam. I właściwie to była ulga – wyznała.

Michael Lomonaco zgłosił się w chwili, gdy Junod i Chaikivsky powoli godzili się z myślą, że ich poszukiwania zakończą się fiaskiem.

Szef kuchni "Windows on the world" długo toczył wewnętrzną walkę: z jednej strony, za nic nie chciał pamiętać horroru 11 września, z drugiej coś kazało mu zobaczyć ujęcia Richarda Drew. Wreszcie umówił się na spotkanie z researcherem.

– Wymieniałem mu kolejne imiona z listy. Powiedziałem "Jonathan" i nastąpiła cisza – wspominał Chaikivsky. – Michael przyjrzał się zdjęciu, nabrał powietrza i zaczął mówić.

Symbol czy po prostu człowiek

Lomonaco był przekonany, że wie kogo widzi na zdjęciu. Jego zdaniem "The Falling Man" to Jonathan Briley, inżynier dźwięku w restauracji.

Obraz
© YouTube / Jonathan Briley. To prawdopodobnie "The Falling Man". | .

– Wspaniały człowiek. Ciężko pracował i był oddany temu, co robił – opowiadał autorom filmu dokumentalnego z 2006 r. – Był moim bliskim przyjacielem. Ale myśl, że go rozpoznałem, nie przyniosła mi spokoju. Jeśli to naprawdę on, może być mi tylko żal, że tak bardzo cierpiał.

"Niektórzy ludzie, patrząc na to zdjęcie widzą stoicyzm, siłę woli, portret rezygnacji; inni widzą coś innego - coś niezgodnego, a przez to strasznego: wolność. W postawie mężczyzny jest coś niemal buntowniczego, jak gdyby po raz pierwszy zmierzył się on z nieuchronnością śmierci i postanowił zająć się nią; jak gdyby był pociskiem, włócznią, nastawioną na osiągnięcie w końca. Jest piętnaście sekund po 9:41, w chwili, gdy powstaje to zdjęcie, mężczyzna znajduje się w szponach czystej fizyki, przyspieszając z prędkością trzydziestu dwóch stóp na sekundę do kwadratu. Wkrótce będzie leciał z prędkością 150 mil na godzinę, do góry nogami. Na zdjęciu jest zamrożony; w swoim życiu poza kadrem, spada i upada, aż znika" – to kolejny fragment tekstu Toma Junoda z 2003 r.

Czy fascynujący dziennikarza człowiek był rzeczywiście Jonathanem Brileyem, pełnym optymizmu i werwy?

Rodzina nie daje na to prostej odpowiedzi. Zgadza się, że Jonathan często zakładał do pracy pomarańczowy T-shirt czym narażał się na kpiny brata. Ów brat będzie potem identyfikować ciało, a właściwie to, co z niego zostało. Rozpozna dłonie i stopy, a także czarne buty do kostek - jeden z elementów przykuwających uwagę na zdjęciu Drewa.

– Może to był on, może nie – mówiła w 2006 r. matka Brileya. – Tak czy inaczej, myślę, że nie ma to znaczenia. Fotografia symbolizuje coś więcej niż życie jednostki – zauważyła. Tu zgodziłby się z nią Tom Junod, któremu zależało przecież nie tylko na identyfikacji skoczka.

11 września w pamięci Amerykanów nie jest dniem takich osób, jak "The Falling Man". Fakt, że ktoś był w stanie wyskoczyć z okna WTC jest nadal zbyt bolesny. Myśl: "To był akt heroizmu pasuje już bardziej", nie boli, a wręcz leczy rany.

– Bez względu na to, czy skoczkowie byli bohaterami czy nie, nie można pozwolić ich wykreślić. Tylko dlatego, że to niekomfortowe – przekonywał dziennikarz "Esquire".

11 września zmienił Amerykę. Tragedia podzieliła ją na pół. Część społeczeństwa wierzy w teorie spiskowe i analizuje każdy szczegół horroru. Część zdaje się iść do przodu, raz w roku zatrzymując się, by oddać hołd 2973 ofiarom zamachów.

Obraz
© PAP/Newscom | RAY STUBBLEBINE

Do Nowego Jorku w rocznicę przybywają tłumy. Pomnik zakrywają białe róże, odczytuje się nazwiska zmarłych. To, jak zginęli otwiera ranę, ale jest też czymś, co zarazem ją zabliźnia. Historie, takie ja "The Falling Man", płyną w świat i czynią Amerykę silniejszą, dając lekcję nam wszystkim.

Czy można lepiej obrócić tragedię w triumf?

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (556)