To on sfotografował nagą Annę Muchę. Marek Straszewski - tak blisko gwiazd nie był żaden fotograf
Ponoć fotografia wyraża więcej niż słowa, a artyści to dosyć dziwne istoty. Obcuje z aparatem od zawsze, ma opinię jednego z najlepszych polskich fotografów. Zrobił tysiące zdjęć i setki kampanii reklamowych. Sam mówi o sobie, że nie jest idealnym partnerem, ale bycie ojcem zmieniło jego życie. Rozmawiam z Markiem Straszewskim, który uchyla drzwi do swojego świata.
21.12.2017 | aktual.: 03.10.2018 10:40
Bartek Fetysz: Ponoć bezpieczny czujesz się tylko wtedy, kiedy w rękach trzymasz aparat. Przyzwyczajenie, zbroja czy może uzależnienie albo i zboczenie zawodowe?
Marek Straszewski: Odkryłem to, będąc na wakacjach w Azji, pływałem z maską i z aparatem do zdjęć pod wodą. Nagle przypłynęła ławica barakud. Na szczęście niezbyt wielkich. Trochę się przestraszyłem, ale też zacząłem robić im zdjęcia i kompletnie się w tym zatraciłem. Szukając dobrego ujęcia, pływałem w tej ławicy z pół godziny, w ogóle nie myśląc o tym, że może coś się złego wydarzyć. Wtedy uświadomiłem sobie, że za aparatem czuję się bardzo bezpiecznie, dosłownie. To jakaś zbroja.
Zbroja? Skądś to znam. Dla mnie pancerzem są słowa. Bez nich czuję się nagi. Co daje fotografia, obcowanie z ludźmi i ich historiami przez kadr?
Uczymy się świata, poznajemy innych ludzi, ich wartości, idee, uczucia. Dzięki temu poznajemy też lepiej siebie samych. Fotografia to bardzo zwarty język, przecież wiadomo, że jedno zdjęcie to więcej niż tysiąc słów. Dobre zdjęcie to jak dobra książka.
Dla mnie osobiście fotografia to też sposób na nawiązywanie kontaktów z innymi ludźmi. Jestem dużo bardziej śmiały z aparatem w ręku. Dzięki fotografii poznałem mnóstwo ludzi, z którymi pewnie nie odważyłbym się porozmawiać w zwykłych okolicznościach. Raz nawet zdarzyło mi się, będąc na jakimś pustkowiu, wejść do baru, gdzie siedzieli sami harleyowcy. Od razu było wiadomo, że nie powinienem tam wchodzić, ale zamiast wyjść, pomyślałem, że mogę zrobić im świetne zdjęcia. Uciekałem przez pół miasta. Na szczęście szybko biegam (śmiech).
Jedni mówią, że zdjęcia to pic na wodę, kłamstwo. Fotoszopowane celebrytki tracą swoją unikatowość. Stają się produktem ludzkopodobnym, jak wyrób czekoladopodobny. Inni zaś twierdzą, że fotografia oddaje właśnie zaklętą w tym danym momencie prawdę, obraz rzeczywisty człowieka, historię, jaka jest twoja opinia?
I jedno, i drugie. Po pierwsze, nie trzeba używać Photoshopa żeby pokazać, że ktoś wygląda ładniej niż w rzeczywistości. I odwrotnie. Zdjęcia do magazynów zawsze pokazywały ludzi w bardziej korzystnym świetle, bo magazyny sprzedają produkty, a łatwiej je sprzedać dzięki atrakcyjniejszej osobie na okładce. Gdy nie było Photoshopa, pracując dla magazynów musiałem ustawić światło tak, żeby osoba fotografowana wyglądała jak najlepiej. To zostało mi do dziś. To część mojego rzemiosła. Ale tu chodzi o coś innego, chodzi o to, że dzięki Photoshopowi możemy zmieniać rysy tak, że osoba przestaje być sobą, co gorsza, zaczyna wyglądać jak byśmy używali jednej matrycy do upiększania ludzi. W ten sposób traci swoją unikatowość, coś, co dla mnie jest bardzo cenne. Oryginalność, naturalność, prawdziwość to jest to, czego szukam w swoich zdjęciach, zarówno w wyglądzie, jak i w geście, zachowaniu, emocjach. Tylko że Photoshop to dopiero początek, bo teraz mamy to zjawisko w rzeczywistości. To co retuszer robi na ekranie, chirurg plastyczny robi na prawdziwej twarzy. Chcemy być ładniejsi, to zrozumiałe, ale nie traćmy swojej wyjątkowości. Jeszcze trochę, a przestaniemy się odróżniać, a przecież chodzi o to, żeby podkreślić swoją oryginalność, to jest wartość.
No tak, ale dlaczego wszyscy chcą być wyprasowani, sztuczni i ukryci pod filtrami? Skąd w ogóle ten masowy zachwyt Photoshopem? My naprawdę jako ludzkość jesteśmy tak zakompleksieni, że chcemy się wyprasować z resztek człowieczeństwa, które widać w zmarszczkach i kurzych łapkach? Klienci sami o to proszą?
Ładna kobieta czy ładny mężczyzna skuteczniej przekona do kupienia produktu pod warunkiem, że są wiarygodni. Twarz plastikowa, choć nawet piękna, nie jest wiarygodna. Zrobiłem cykl zdjęć o fotografach z epoki fotografii niecyfrowej, właśnie dlatego, że doszukuję się w takim sposobie fotografowania czegoś wyjątkowego, czegoś, co już dzisiaj zanika, odchodzi. I to, co mnie urzeka najbardziej, to niedoskonałość. Z jednej strony chcemy być coraz bardziej doskonali, a z drugiej niedoskonałość to nasza natura.
Fotografujesz ludzi, masz na koncie niezliczone kampanie, okładki, sesje zdjęciowe… Co skłoniło cię do opowiadania historii o ludziach zamiast na przykład o naturze, zwierzętach lub wydarzeniach? Czy to bardzo różne światy?
Kupiłem aparat, żeby fotografować ładne dziewczyny, ale szybko okazało się, że o wiele bardziej interesuje mnie fotografowanie ich emocji, ruch ciała, mimika, gesty i doszukiwanie się w nich różnych historii, również moich własnych. Człowiek jest dla mnie najciekawszym tematem, najbardziej skomplikowanym, najbardziej zaskakującym i pociągającym. Jednocześnie od zawsze mam naiwne przekonanie, że widząc człowieka w kadrze, jestem w stanie nad nim zapanować.
*Napady lęków towarzyszą ci w pracy? Miewasz spotkania z nimi? Do tego bezpieczeństwa za aparatem piłem właśnie dlatego, aby o to zapytać. *
Nie, praca raczej sprawia, że czuje się lepiej niż gorzej.
Artyści to dziwacy? Masz swój świat, do którego uciekasz? Gdzie ci w takim razie najlepiej?
Myślę, że artyści to ludzie którzy potrafią przekazać swoją wyjątkową wrażliwość innym. Niektórzy z nich to dziwacy. Osobiście dziwaków lubię najbardziej. Najlepiej mi w opozycji.
*Ponoć aby nie trafić do wojska, półtora miesiąca spędziłeś w szpitalu psychiatrycznym, symulując chorobę, żeby dostać odroczenie. Ja symulowałem chyba wszystkie możliwe symulacje ze ślepotą włącznie. Rzeczywiście tak było? Co żeś tam wyprawiał? *
To było jeszcze w PRL-u. Wojsko było obowiązkowe, trwało 2 lata i z założenia było okropnym miejscem. Nie dostałem się na studia i spodziewałem się powołania. Miałem znajomą na oddziale psychiatrycznym. Dzięki niej przyjęto mnie do szpitala, spędziłem tam jakiś miesiąc, może dłużej. Potem byłem skierowany na komisje wojskową, gdzie badał mnie lekarz wojskowy. Udało się. Może dlatego, że jedyną wskazówką, jaką dostałem, było: bądź naturalny, nie symuluj. Bardzo ciekawe, choć niełatwe doświadczenie.
No właśnie, zdawałeś na etnografię, ale nie dostałeś się na studia – trafiłeś za to do projektanta Bernarda Hanaoki - cały w czerni, glanach, punkowiec. I zostałeś modelem. Pamiętasz ten okres?
Oczywiście że tak, bardzo dobrze to wspominam. Mój kumpel miał znajomą, która powiedziała nam, że Hanaoka szukał sprzedawców. Poszliśmy na rozmowę i przyjął nas do pracy. Zostałem sprzedawcą, a potem też modelem Hanaoki. Wtedy każdy, kto pracował u niego w sklepie, chodził też w pokazach. Nosiliśmy tam satynowe, kolorowe garnitury. Glany nosiłem na co dzień. Bernarda Hanaoke spotkałem jakiś czas temu na wernisażu w Muzeum Narodowym. Nie widzieliśmy się od ‘88 roku. Ucieszyłem się, że mnie pamiętał, miał ogromna klasę, dużą wrażliwość i dobre serce. Modeling traktowałem jako coś przy okazji pracy sprzedawcy. Nawet nie używaliśmy takiego słowa. Moim celem był wtedy wyjazd do Francji. Liczyłem na to, że dostanę zwolnienie z wojska, paszport i wyjadę. To wszystko było raczej mało prawdopodobne, tymczasem udało się. Z jednym workiem rzeczy i gitarą wylądowałem na Charles de Gaulle i wiedziałem, że do Polski już nie wrócę. Przed wyjazdem dostałem numer telefonu do Polaka, który pracował wtedy w Paryżu jako model. Zadzwoniłem, a on skierował mnie do agencji. Przyjęli mnie, zrobili portfolio, a mnie w miedzy czasie skończyła się kasa. Nie miałem pojęcia, że mogłem prosić o pomoc agencję, że można było dostać kieszonkowe, pokój w mieszkaniu dla modeli, wstydziłem się, że jestem bez kasy, z biednej Polski. Wiele osób doświadczało takiego polskiego kompleksu bycia gorszym. To bardzo specyficzne uczucie. Myślę, że pokoleniowe. Po jakimś roku, gdy byłem już dumnym sprzedawcą naleśników na Saint Denis, podeszła do mnie fotografka i zaproponowała sesję. Zaniosła ją do innej już agencji i tak zacząłem pracę w modelingu.
Pierwszą propozycję pracy, jako model, miałem do zagrania w filmie reklamującym prezerwatywy na zlecenie Ministerstwa Zdrowia Francji. Przeszedłem cały, ogromny, wieloetapowy casting. Kasa była ogromna, poległem na ostatniej prostej, gdy zostało już tylko dwóch kandydatów. Niestety, drugie miejsce nie było wynagradzane. Wracając do domu, jechałem metrem razem z tym drugim chłopakiem. Spytałem go, czym się zajmuje, odpowiedział ze zdziwieniem, że jest modelem. Tak dowiedziałem się, że można po prostu być modelem.
Modeling był ciężkim kawałkiem chleba? Wydaje mi się, że ten prawdziwy boom na męskich modeli nastąpił tak naprawdę dopiero jakąś dekadę temu. Jak środowisko wyglądało wcześniej?
W Paryżu i na rynku zachodnim, męski modeling był tak samo rozwinięty, jak żeński. Może gwiazdy męskie mniej świeciły, ale facetów pracujących w tej branży było całkiem sporo. Pracowałem tak przez jakieś cztery lata i żyło mi się całkiem dobrze, choć gwiazdą wielką nie byłem. Zwiedziłem trochę świata, poznałem mnóstwo ludzi, a przede wszystkim miałem okazje obserwować pracę fotografów.
Wyjechałeś do Paryża, pracowałeś jako model, jak francuski świat przyjmował wówczas spragnionych sukcesu chłopaków? Obecnie świat żyje aferą #MeToo, licznymi molestowaniami, świat mody z nich trochę słynie. Wszędzie dostępne narkotyki, alkohol, starsi i bogaci mężczyźni, wpływowe kobiety – czy tobie zdarzyły się jakieś sytuacje ekstremalne?
Osobiście nie spotkałem się z sytuacjami ekstremalnymi. Duże agencje raczej opiekowały się modelami czy modelkami. Ich prestiż był bardzo istotny, zarówno dla modeli, jak i dla klientów. Ale jestem facetem i mam świadomość, że to inna perspektywa. Problem, który poruszyła akcja #metoo, jest bardzo ważny, z którym trzeba walczyć. Żyjemy w kulturze, w której często uprzedmiatawiamy inne osoby, nie szanujemy i wykorzystujemy. Niestety, czasy są takie, że z jednej strony ktoś całuje w rękę, a z drugiej ogranicza prawa kobiet. Ta akcja uświadamia, jak ogromna jest skala molestowania czy wykorzystywania. Myślę, że sesje fotograficzne są bardzo specyficznym miejscem, gdzie łatwo o takie nadużycia. Z założenia musimy wejść w interakcję z modelem czy modelką, szukając prawdziwych emocji. Musimy wzajemnie się prowadzić, uwodzić, ale dopóki dzieli nas aparat, sytuacja jest jasna. To aparat wyznacza granice. Modelka gra do aparatu. Nie do mnie osobiście.
Fotografią zająłeś się w wieku lat 25-ciu. Przeszedłeś, chyba jak większość osób zajmujących się modelingiem, w zawód związany ze środowiskiem. To przejście było łatwe? Trudno jest zaistnieć?
To dość naturalne przejście. Modeling przestał mi wystarczać i fotografia wydawała mi się najbliższa, pewnie też i dlatego, że mój ojciec, gdy byłem małym chłopcem, zabierał mnie do ciemni i razem wywoływaliśmy odbitki. Magia. Miałem znajomych fotografów i dzięki temu, pracując jako model, powoli zaczynałem asystować przy sesjach i robić próbne zdjęcia modelkom. Gdy wróciłem do Warszawy, zacząłem na stale współpracować z polską edycją Elle. To był przełomowy moment, bo właściwie przez następne kilkanaście lat pracowałem z tym magazynem przy każdym wydaniu. To była wspaniała nauka i współpraca.
*Co trzeba posiadać, aby zostać docenionym fotografem - oprócz talentu i pasji? O jakich pieniądzach i inwestycjach możemy mówić? *
Talent i pracowitość. Warto też kupić jakiś aparat. Nie wszystko można zrobić telefonem.
*Setki znanych nazwisk, tysiące klatek i zdjęć, fotografowałeś chyba wszystkich w polskim show-biznesie. Show-biznes wciąga? Czy rzeczywiście jest tak, że wszyscy marzą o tym, aby stać się jego częścią? *
Nie, nie wszyscy. Jest sporo osób, które tworzą muzykę czy grają w filmach i nie chcą być na ściankach. Niektórzy nawet chowają się za maskami, nie ujawniając swojej twarzy. Warto pamiętać, że to są zależności, które - gdy się je dobrze wykorzysta - mogą bardzo pomóc.
Stałeś się na moment widoczną częścią show-biznesu, kiedy spotykałeś się z Małgorzatą Kożuchowską. Byliście taką parą, którą uwielbiano obserwować. Piękny on, piękna ona, oboje świetnie ubrani, szczęśliwi. Łatwo jest tworzyć związek w blasku fleszy? Czy to jest tak, że kiedy już się w nich jest, to najlepiej wiązać się z osobą z branży, bo te spoza nie zrozumieją mechanizmów rządzących ludzkimi instynktami?
Blask fleszy był dla mnie dość uciążliwy i czasami ratowałem się bocznym wejściem. Na szczęście to był początek boomu tabloidów i właściwie można powiedzieć, że się nie załapałem.
Poszperałem trochę w internetowej otchłani i ktoś tam cytował, że nie byłeś wtedy gotowy na poważny związek. Jak facet, artysta, dorasta do związku? Kiedy nadszedł u ciebie ten moment, że powiedziałeś sobie: drzewo, dziecko, dom?
Nie powiedziałem sobie, ale mam dom, córkę i nawet posadziłem parę drzew. Byłem też w bardzo długim i dobrym związku, ale nadal myślę, że do związku nie dorosłem, uczę się tego i mam nadzieję, że nauka nie idzie w las.
Czy wchodzenie mediów w życie prywatne bardzo je rujnuje? Dzisiaj przekracza się wszelkie granice. Ty obecnie jesteś poza tą główną ścianką, skupiasz się na pracy. Brakuje ci w życiu czasami tego sztucznego splendoru?
Myślę, że może przeszkadzać. To trudna sztuka, żeby wykorzystać media i nie dać się wykorzystać samemu. Sztucznego splendoru nie brakuje i wręcz wolałbym go uniknąć, ale cieszę się bardzo, gdy ktoś docenia moją pracę.
W jaki sposób przygotowujesz się do sesji zdjęciowej z daną osobą? Szukasz jej poprzednich wcieleń fotograficznych? Czytasz jej historię, otwierasz teczki czy może idziesz na żywioł? Jak wygląda ten intymny moment, w którym ktoś naprawdę się przed tobą otwiera? I kiedy wiesz, że to TEN MOMENT, MAM TO?
Bardzo różnie. Czasami spotykam się przed sesją, żeby omówić, jak będą wyglądały zdjęcia. Czasami spotykamy się od razu na planie. Najczęściej oglądam setki zdjęć, szukając inspiracji, czasami filmy czy plakaty. Tak naprawdę to cały czas chłonę różne emocje, pomysły, informacje i oddaje je w pracy. Robienie zdjęć to proces który zaczyna się od pomysłu i kończy, gdy siedzę nad wyborem jednej klatki z setki zdjęć. Gdy pracuję na planie, staram się stworzyć zamknięty świat pomiędzy mną, a osobą, którą fotografuję. Czasami to tylko mała chwila, ale jeśli ten świat jest naprawdę zamknięty i następuje wymiana, to jest to właśnie ten moment.
Co z sesjami naprawdę intymnymi? Nagimi? Fotografowałeś na przykład Annę Muchę dla Playboya. Nie ma niezręcznej ciszy, wstydu? Jak pracujesz w takich sytuacjach?
To była bardzo fajna sesja. Ania jest super profesjonalna. Umówiliśmy się na pewnego rodzaju żart.
Chciałem podejść z przymrużeniem oka do konwencji zdjęć Playboya. Chyba Ani pomysłem było futerko, które miała cały czas na sobie i w związku z tym ani przez moment nie była całkiem naga.
Bywały sytuacje w których czułeś się niekomfortowo? Dziewczyny nie zdejmowały bielizny, żeby cię uwieść? Nie było niemoralnych propozycji? W obliczu ostatnich doniesień o tym, w jaki sposób pracował Terry Richardson, zastanawiam się, ile tych gwałtów było za obopólną zgodą… Chociaż gwałt to złe słowo…
Jeśli chodzi o Richardsona, to czytałem różne teksty na ten temat. Trzeba by pytać modelek, które z nim pracowały. Ja nie miałem takiej okazji. Jeśli ktoś kogoś molestuje, już nie mówiąc o gwałcie, to powinien za to odpowiadać przed sądem.
Na niektórych zdjęciach Richardsona widać czyste porno… Gdzie jest granica między porno, a fotografią artystyczną?
Bardzo lubiłem zdjęcia Richardsona w latach 90-tych. Kupiłem ze dwa jego albumy i kupiłem też album Kibosh. To album, z którego, jak pisał, jest najbardziej dumny. Niestety nie ma tam według mnie krawędzi, na której balansował, i dzięki której tak dobre są niektóre jego zdjęcia. Kibosh to właśnie jest granica, którą niestety przekroczył i stał się płaski.
Jestem ogromnym fanem twojej pracy, zdradź proszę czym zajmujesz się obecnie?
Bardzo mi miło. Piszę muzykę. Razem z Edytą Ciupak stworzyłem zespół Scary’n’Eddie. Zagraliśmy dwa koncerty i sprzedaliśmy naszą piosenkę do reklamy Jamesona, z czego jestem bardzo dumny, tak jak i z tych koncertów. Teraz jestem umówiony na nowy projekt muzyczny i jestem bardzo ciekawy, co z tego wyjdzie. Zacząłem od tego, żeby cię zaskoczyć, ale faktycznie tak jest, że robię też muzykę i bardzo mnie to wciąga. Fotograficznie oczywiście cały czas pracuję. Zrobiłem teraz właśnie nową kampanię dla dużej firmy jubilerskiej, a w swojej pracy autorskiej jestem w trakcie realizacji pomysłu, którego na razie zdradzić nie mogę.
No i zaskoczyłeś! Jaram się, bo uwielbiam, kiedy kreatywni ludzie robią coś ponad swoim zawodem, gratuluję! Czy zawód fotografa w Polsce to zajęcie dochodowe? Można się z niego utrzymać, czy trzeba kombinować? Masz już swoją markę i jest łatwiej?
Jeśli chcesz dobrze zarobić, to warto pomyśleć np. o fotografii ślubnej. Tam jest chyba najwięcej pieniędzy. Zaczynając robić zdjęcia, nie myślałem o pieniądzach tylko o tym, żeby robić dobre portrety. Pieniądze przyszły z czasem. Dzisiaj nadal utrzymuję się z fotografii, choć czasy są inne stawki w fotografii reklamowej. Dużo mniejsze i dużo więcej pracujących i dobrych fotografów niż kiedyś, ale nie mogę narzekać.
Jak oceniasz rynek fotografii w Polsce? Jakieś ulubione nazwiska?
Rozwija się. Ulubione nazwiska to oczywiście trio Rolke, Dzienis i Straszewski.
Piona za wymienienie siebie. Bo to ważne znać swoją wartość. Gdyby ktoś chciał zrobić u ciebie zdjęcia – z jakimi kosztami musi się liczyć? Gdzie można wykonać u ciebie sesję zdjęciową?
Czasami robię sesje, za które nie biorę żadnych pieniędzy, bo podoba mi się pomysł. Biorę też udział w projektach charytatywnych, a czasami robię zdjęcia reklamowe, dzięki którym opłacam rachunki. Mam swoją pracownię na warszawskich Bielanach, do której serdecznie zapraszam.
W jednym z wywiadów, powiedziałeś, że jesteś szczęściarzem, bo twoja córka to wielka nadzieja i szansa. Dziecko rzeczywiście zmienia poglądy faceta na życie? Przewartościowuje je?
Tak, nie sądziłem, że aż tak bardzo. Moja córka to najwspanialsze, co mi się w życiu przydarzyło.
Gdybyś mógł wybrać najlepszy moment w swojej dotychczasowej karierze – co by to było?
Dzisiaj.