Blisko ludziTransseksualne Polki. Ola i Edyta urodziły się jako mężczyźni

Transseksualne Polki. Ola i Edyta urodziły się jako mężczyźni

Ola ma 29 lat. Od dziecka uwierało ją poczucie niezgodności między tym, kim się czuła, a tym, kogo widziała w lustrze i kogo widzieli w niej inni. Urodziła się Piotrkiem, synem kolejarza. Była najstarsza z trójki rodzeństwa.

Transseksualne Polki. Ola i Edyta urodziły się jako mężczyźni
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Ewa Kaleta

20.05.2016 | aktual.: 24.05.2016 13:42

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Wszystkie mamy taką samą historię - mówi Ola, strzepując popiół z cienkiego papierosa do popielniczki. Moją uwagę przykuwają jej długie różowe paznokcie z małymi cyrkoniami. Staranny manicure, zadbana miękka skóra. Ola po chwili orientuje się, że wpatruję się w jej dłonie, a swoje chowam pod stół.
- Nawet nie wiesz, ile to jest warte dla kogoś, kto przeszedł przez to, co ja - dodaje. - Każda drobna rzecz, która jest zgodna z moją płcią, daje mi ulgę, spokój, szczęście, poczucie elementarnej harmonii. Ale to tylko fragmenty. Małe wyspy nadziei - opowiada drżącym głosem.

- Moje dwie młodsze siostry miały wszystko to, czego ja chciałam. Lalki, pierwsze błyszczyki, torebki, sukienki. Uwielbiałam się z nimi bawić. Czasem bawiłam się sama. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile razy usłyszałam pytanie: „co ty robisz?”, kiedy matka albo ojciec nakryli mnie na przeglądaniu strojów dla Barbie. Miałam 16 lat, a siostry po 8. Do dziś dźwięczy mi w uszach ten ton zdziwienia i pogardy. Słowa przemijają, ale zdradzający wszystko ton zostaje w pamięci. To właśnie przez niego człowiek wie, że nie jest już częścią rodziny, że jest dziwadłem pozbawionym ludzkiego pierwiastka - opowiada.
Matka Oli do dziś zamawia msze w intencji opamiętania syna. Ojciec nie przyjmuje do wiadomości prawdy, mówi o Oli, że to „jakiś gej” i że „nie ma syna”. Siostry utrzymują z nią sporadyczny kontakt. To jedna z nich, Łucja, powiedziała Oli we wczesnym dzieciństwie, że jest dziewczyną, jak ona. W swojej dziecięcej niewinności powiedziała coś, o czym Ola milczała od wielu miesięcy.
Kiedy w wieku 19 lat odważyła się powiedzieć rodzinie, że chce dokonać korekty płci, ojciec postawił na stole wódkę. Wstawiony, próbował zabrać Olę do domu publicznego. Kiedy odmówiła, uderzył ją i wyrzucił z domu. Matka milczała, kręciła głową zdziwiona. Potem napisała smsa o treści: „mi się to w głowie nie mieści”.

Pierwsze hormony Ola zaczęła przyjmować jeszcze na studiach. Studiowała zaocznie orientalistykę, na co dzień pracowała w telewizji, agencji reklamowej, a potem w radiu. W dużym mieście czuła się bezpiecznie. W małym śląskim miasteczku, skąd pochodziła, nie miałaby szans na przeżycie. Jej ojciec po pijanemu wydzwaniał do niej, grożąc, że jeśli nie przestanie go ośmieszać, zabije ją.

- Jestem samotna. Okrutnie samotna. Mam oczywiście rodzinę i przyjaciół. Po tylu latach znalazłam bliskich. Ale to odrzucenie, które miało miejsce w moim domu, jest we mnie jak stygmat. Podstawą mojego bytu jest wspomnienie ojca, który z rozczarowaniem i zażenowaniem patrzy, jak wyjmuję z pudełka lalki sióstr.
Z drugiej strony, z zewnątrz to wygląda banalnie. Ta cała kobiecość. Ale odzyskaną wolność się celebruje. Dla mnie każdy krok w kierunku mojej kobiecości był ulgą. Jestem kobietą. Urodziłam się kobietą w męskim ciele. Hormony sprawiają, że zaczynam akceptować to, że istnieję. Wcześniej żyłam w schizofrenicznym świecie - tłumaczy.

Ola ma za sobą próbę samobójczą, po której zaczęła regularnie widywać się z terapeutą i psychiatrą, a potem seksuologiem, który zdiagnozował u niej transseksualizm. Dostała wsparcie i pomoc. Konsultacje trwały niewiele ponad rok. Na ostatnie sesje Ola przychodziła już jako kobieta - pewniejsza siebie i wzmocniona.
- To nie było proste, ale nauczyłam się mówić, co czuję. Rozszyfrowałam swój świat, nazwałam swoją przeszłość. Rozpoznałam krzywdy i nazwałam je. Zobaczyłam swoje intencje i dostrzegłam w nich prawdziwą siebie. Ludzie w pracy byli zaskoczeni. Na pewno plotkowali, ale nikt w twarz niczego mi nie powiedział. Poszłam do szefa i powiedziałam, że chciałabym, żeby mówili do mnie Ola, bo jestem w trakcie procesu zmian związanych z moją płcią. Szef powiedział: ok. To wszystko. To w końcu Warszawa - wykształceni ludzi, którzy współpracują z zagranicznymi firmami. Ich to chyba nawet nie obchodzi. Chociaż czasem wpatrywali się we mnie w windzie. Ale to wszystko. Diagnoza seksuologa otworzyła przede mną szansę na zmianę płci w papierach. Udało się. Rodzice, których obecność była wówczas niezbędna w procedurze sądowej, nie robili problemów. Jednak na Olę nie spojrzeli ani razu - mówi.

Przed Olą wiele zmian, m.in. planowana od lat operacja plastyczna. Całkowity koszt wyniesie około 25 tys. zł.
Dziewczyna nie utrzymuje kontaktu ze swoją rodziną. Sporadycznie rozmawia z siostrami przez telefon. Wszyscy mieszkają na Śląsku. Ojciec umiera - choruje na raka krtani. Odmówił spotkania z córką.
Postanowiłam zadzwonić do rodziny Oli i zapytać ich o to, czy Ola to dla nich Ola czy nadal Piotr. Jej mama, Ilona, nie chce rozmawiać o córce. Rozłącza się, gdy tylko użyłam jej imienia. Siostry mówiły, że są zajęte swoimi dziećmi, mężami, porządkami i umierającym ojcem.
Po świętach dzwonię raz jeszcze, jedna z sióstr mówi, że ma do Piotrka pretensje, że wyjechał, po prostu zabrał się i wyjechał do Warszawy. Poprawiam ją: „to Ola, a nie Piotrek”. Rozmowę przerywa płaczące w tle dziecko. Żadna z sióstr, ani matka nie odbierają już ode mnie telefonu.

Obraz
© AMD | Beata Michalczyk

"Urodziłam się w ciele mężczyzny". Teraz pomaga innym
Rozmowa z Edytą Baker (na zdjęciu powyżej) - transpłciową kobietą w trakcie procesu korekty płci, dziennikarką, aktywistką ruchu na rzecz osób transpłciowych, członkiem zarządu i rzecznikiem prasowym Fundacji Trans-Fuzja - jedynej polskiej organizacji działającej na rzecz osób transpłciowych.

Ewa Kaleta: Czym zajmuje się Fundacja Trans-Fuzja?

Edyta Baker: Podejmujemy różnorodne działania służące wspieraniu osób transpłciowych i interpłciowych. Pracujemy u podstaw, czyli świadczymy różnego rodzaju pomoc w poszczególnych przypadkach, prowadzimy indywidualne konsultacje psychologiczne i prawne, wsparcie grupowe w postaci działających w kilku miastach (Warszawa, Kraków, Łódź, Gdańsk, Lublin, Katowice - we współpracy ze Stowarzyszeniem Tęczówka) grupach wsparcia dla osób transpłciowych i ich bliskich, organizujemy imprezy towarzysko-integracyjne, staramy się aktywizować społeczność osób trans pod różnymi względami.

Oprócz tej pracy u podstaw działamy również na rzecz zmian systemowych. Chodzi tu przede wszystkim o zmianę przepisów dotyczących metrykalnej korekty płci, ale nie tylko. Coraz więcej uwagi poświęcamy zmianom w zakresie opieki zdrowotnej. Chcemy doprowadzić do refundacji leków stosowanych w trakcie procesu korekty płci, a także później (bo niektóre przyjmujemy dożywotnio) oraz spowodować, by zabiegi adaptacyjne, jakie przechodzimy podczas procesu korekty, przynajmniej w podstawowym zakresie były przeprowadzane w ramach ubezpieczenia zdrowotnego.
Ponadto prowadzimy działalność oświatowo-edukacyjną. Przeprowadzamy warsztaty i wykłady na temat transpłciowości zarówno dla specjalistów z różnych dziedzin (lekarze różnych specjalności, psycholodzy, studenci medycyny i psychologii, policja i służba więzienna, pedagodzy, nauczyciele), jak i osób, które po prostu chcą poznać i zrozumieć zagadnienie. Ponieważ w trakcie naszej działalności dorobiliśmy się całkiem sporego księgozbioru, już wkrótce udostępnimy go osobom zainteresowanym.

Naszym celem jest także przełamywanie mitów i stereotypów na temat transpłciowości, z którymi spotykamy się na co dzień. Chcemy odkłamywać te wszystkie nieprawdziwe opinie na temat naszego życia rodzinnego, partnerskiego i intymnego. Chcemy też, by korekta płci przestała być traktowana jako problem medyczny, bo takim nie jest. Dążymy do tego, by pojęcie o korekcie jako o skomplikowanym, długotrwałym i wielopłaszczyznowym procesie, w którym uczestniczy nie tylko osoba zainteresowana, ale także jej otoczenie, stało się powszechne.
Uczestniczymy w kilku koalicjach działających na rzecz szeroko pojętej równości i praw człowieka. Naszą uwagę poświęcamy szczególnie zagadnieniom związanym z równouprawnieniem płci, równością małżeńską, mową nienawiści i zbrodniami powodowanymi uprzedzeniami.
Nie sposób także nie wspomnieć o własnych badaniach. Przeprowadziliśmy już badania w dziedzinie prawnej sytuacji osób transpłciowych, sytuacji w opiece zdrowotnej, szkolnictwie.

EK: Czy wiadomo, jak dużo jest w Polsce osób transpłciowych? Czy są jakieś statystyki, badania?

EB: Nikt nigdy nie przeprowadzał żadnych badań. Jedyne dane, jakie możemy poważnie brać pod uwagę, to dane sądowe, które mówią, że obecnie w Polsce rocznie przeprowadza się 40–60 procesów sądowych o sprostowanie aktu urodzenia. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę fakt, że pierwsza taka korekta odbyła się w Polsce w latach 60., to w ciągu tych 50 lat dokonano ich ok. 2–3 tysięcy. Tak wynika ze statystyk, ale oczywiście w ciągu tych 50 lat były okresy, kiedy dokonywano tych korekt mniej lub więcej.
Musimy jednak pamiętać, że osoby transpłciowe to nie tylko osoby transseksualne, które dokonują korekty płci. To także osoby płciowo nienormatywne, niebinarne, identyfikujące się z obiema płciami, z żadną lub ze wszystkimi (tylko w naszym kręgu kulturowym płeć jest binarna i spolaryzowana, w innych kulturach występuje więcej płci) lub o płynnej tożsamości płciowej. Jeśli weźmiemy wszystkie pod uwagę, to okaże się, że w Polsce żyje kilkusettysięczna populacja osób transpłciowych. Na dobrą sprawę osoby transseksualne dokonujące korekty stanowią mniejszość w całym szerokim spektrum transpłciowości.

Problem z policzeniem, ile jest wszystkich osób transpłciowych, polega na tym, że spora część z nich nigdy się nie ujawnia. Nawet gdybyśmy przeprowadzili całkowicie anonimowe badanie, to i tak nie policzymy wszystkich. Nie wiemy, ile takich osób nigdy nie ujawniło i nie ujawni swej prawdziwej tożsamości ze strachu przed opinią otoczenia lub z innych powodów – przypuszczam, że jest ich sporo. Nie wiemy, ile takich osób przeżyło swoje życie, nigdy nie mogąc lub nie chcąc się realizować, żyć w zgodzie z własną tożsamością. Tego po prostu policzyć się nie da.

EK: Z jakimi problemami borykają się osoby transpłciowe na co dzień?

EB: Zacznijmy od tego, że mają takie same problemy, jak wszyscy inni. I dobrze by było, gdybyśmy mieli tylko takie kłopoty! Często jednak nasza transpłciowość powoduje takie problemy, z jakimi inne osoby nigdy się nie spotkają lub przynajmniej powoduje, że te wyzwania życia codziennego, z którymi borykają się wszyscy, dla nas są trudniejsze do przezwyciężenia.
Zazwyczaj problemy zaczynają się wtedy, kiedy ujawniamy swoją tożsamość. Natrafiamy wówczas na niezrozumienie, nieakceptację i wynikające z tego postawy i działania otoczenia. Wśród najpoważniejszych problemów wymieniłabym: odrzucenie przez rodzinę, grupy rówieśnicze, towarzyskie, zawodowe, niekiedy utratę domu, pracy. W takich okolicznościach okazuje się, że pewne rzeczy, które w życiu po prostu się osiąga, dla nas stają się trudniejsze. Mam na myśli np. pracę i zarobki.
Transpłciowość powoduje, że ktoś może nas nie zatrudnić (choć odmowa zatrudnienia ze względu na tożsamość płciową jest nielegalna) lub da stanowisko poniżej naszych kwalifikacji, niższe i gorzej płatne. Bywa, że rodziny osób transpłciowych nie chcą uznać tej transpłciowości i zachowują się tak, że doprowadzają osoby transpłciowe do załamań nerwowych, depresji lub wręcz prób samobójczych.

Z kolei np. odrzucenie przez grupy rówieśnicze, a czasem wręcz prześladowania, powodują, że transpłciowy uczeń może zacząć unikać szkoły, a nawet jeśli ją ukończy, to nie decyduje się na wybór kolejnej. W efekcie jest gorzej wykształcony i może mieć później mniejsze szanse na rynku pracy.
Na poważne problemy zdarza nam się trafiać także w życiu partnerskim i intymnym. Zaakceptowanie osoby transpłciowej w związku wymaga wciąż szczególnej wrażliwości i niemałej wiedzy o zjawisku. Udane związki osób transpłciowych oczywiście istnieją, jednak wiele osób nie może ułożyć sobie życia partnerskiego i są po prostu samotne.
Opowieści o problemach, na jakie natrafiamy, można ciągnąć w nieskończoność. Zależą one w dużej mierze od indywidualnej sytuacji danej osoby i jej otoczenia.

Jest jednak jeszcze jeden generalny problem, który determinuje całe nasze życie - świat normy płciowej. Płciowo normatywne otoczenie chce decydować, kim mamy się czuć, mówi nam, że sobie coś wmawiamy, albo mamy kaprysy i widzimisię, nie rozumiejąc przy tym, że to przede wszystkim ono nam coś wmawia. Płciowo normatywni lekarze i psycholodzy decydują, czy jesteśmy tym, kim się czujemy. Wymagają od nas zdawania egzaminów z naszej kobiecości i męskości (a płciowo normatywna część populacji nie musi takich egzaminów zdawać), a nasz dalszy los uzależniony jest od ich płciowo normatywnej i zmedykalizowanej wizji transpłciowości. Płciowo normatywni prawnicy decydują o naszych metrykach urodzenia – przed nimi też musimy udowadniać, że zdaliśmy egzamin z kobiecości lub męskości. Płciowo normatywne społeczeństwo decyduje, do której toalety mamy wchodzić, jak mamy wyglądać, ubierać się, zachowywać, a na koniec i tak obrzuci nas na ulicy inwektywami. Choć daleka jestem od martyrologicznej wizji transpłciowości, to muszę przyznać, że życie w takich warunkach jest naprawdę niełatwe i trzeba dużo samozaparcia, by przez to przejść. A dla wielu z nas, szczególnie tych osób, które otwarcie mówią o swojej transpłciowości, takie warunki i ciągłe mierzenie się z normą płciową to perspektywa na całą resztę życia.

EK: Jest Pani osobą transpłciową. Jak zmieniło się Pani życie i samopoczucie po zmianie płci? Czy to zaczynanie wszystkiego od nowa, nowe życie? Ulga?

EB: Przede wszystkim nie po „zmianie płci”, ale po „korekcie płci”. Płeć wynika z naszej tożsamości, a ta jest niezmienna, nawet jeśli jest płynna. To nie jest tak, że ja się urodziłam mężczyzną i nagle postanowiłam zostać kobietą. Kobietą jestem od zawsze, tylko urodziłam się nie w tym ciele. Dlatego też nie mówimy o „zmianie płci”, a o „korekcie”. Po prostu dostosowujemy nasze ciało do umysłu, bo odwrotnie się nie da – to jest korekta, a nie zmiana.
Po drugie, jestem w trakcie korekty i jeszcze wiele przede mną. Na podstawie własnych doświadczeń i historii wielu znanych mi osób transpłciowych mogę powiedzieć, że najważniejszym momentem przełomowym nie jest jakiś mityczny moment zakończenia korekty, lecz coming out i rozpoczęcie życia zgodnie z własną tożsamością.

Co do tego „po korekcie”, to właściwie trudno jest jednoznacznie wskazać, który to jest moment, kiedy jest jeszcze „w trakcie”, a kiedy już „po”. Czy to ten moment, kiedy robimy korektę prawną i otrzymujemy nowe dokumenty? Dla jednych będzie to koniec, dla innych – nie. Czy operacja genitalna? Tu znów jedni stwierdzą, że to już, inni – że to jeszcze nie koniec, a jeszcze inni w ogóle takiej operacji nie zrobią. Jakieś inne zabiegi adaptacyjne? Niektórzy poddają się im przez lata, uważając, że ich wygląd jeszcze nie odpowiada temu wymarzonemu wizerunkowi. To kiedy kończy się dla nich korekta?
Dlatego właśnie uważam, że przełomem jest ten moment, kiedy wchodzimy na ścieżkę życia zgodnie ze sobą, a nie oczekiwaniami otoczenia. Najważniejsze jest powiedzenie samemu sobie: „tak, jestem osobą transpłciową”, następnie ujawnienie się przed otoczeniem i podjęcie działania w kierunku realizacji własnej tożsamości. To jest bardzo trudne, bo bez tego coming outu nie możemy zacząć żyć tak, jak chcemy. Przejście przez to bywa naprawdę oczyszczającym doznaniem i na pewno przynosi ulgę. Choć wcale nie oznacza, że dalej wszystko idzie jak z płatka. Jednak trudności, jakie funduje nam świat zewnętrzny i otoczenie, są niczym wobec walki, jaką każda osoba transpłciowa musi stoczyć wewnątrz, sama ze sobą. A dokonanie coming outu jest właśnie najlepszym dowodem na wygranie tej walki.

EK: Czy da się opisać w jakiś sposób uczucie niezgodności ciała z samopoczuciem i wewnętrzną identyfikacją?

EB: Gdyby można było opisać to słowami, świat już dawno zrozumiałby transpłciowość z jej pełną kolorystyką oraz zaakceptowałby jej istnienie. Problem polega właśnie na tym, że to, co czujemy, jest tak trudne do wytłumaczenia, że nikt, kto tego nie przeżywa, nie będzie w stanie w pełni wczuć się w naszą sytuację. To dlatego wciąż różnego rodzaju dyletanci wypowiadający się na temat transpłciowości twierdzą, że to widzimisię, kaprys, itp. Nie rozumieją, że tożsamość płciowa jest niezależna od ciała, od – jak to niektórzy nazywają – płci biologicznej, czy fizycznej. Płeć to nie jest to, co mamy między nogami, ale między uszami. Moje własne myślenie o sobie jako „ja” nie odbywa się w kroczu, tylko w głowie. Moje „ja” brzmi: „ja, kobieta” i ono kompletnie nie uwzględnia tego, że klatkę piersiową mam płaską jak stół do ping-ponga, a między nogami dyndają mi penis i jądra tłoczące do całego ciała niechciany testosteron. Jeśli chcemy wyzbyć się niezrozumienia transpłciowości, nieakceptacji, a w konsekwencji – transfobii, musimy przestać myśleć (i dotyczy to także osób transpłciowych, u których niekiedy występuje zinternalizowana transfobia) o płci w kategoriach zewnętrznych narządów płciowych i wizerunku, wyglądu. Płci nie można określać tylko na tej podstawie, bo są znacznie istotniejsze czynniki ją determinujące.

Co do kwestii odczuwania siebie samego, własnej płci i ciała, to proponuję, żeby wyobraziła sobie pani następującą sytuację: jest pani kobietą. Idzie pani spać, a na drugi dzień budzi się w niezmienionym stanie mentalnym, ale w jakiś sposób zmianie uległo pani ciało i budzi się pani w męskim ciele. Zamiast piersi ma pani płaską i owłosioną klatkę piersiową, zamiast pochwy i waginy – penisa i jądra, itd. Ale pani umysł nie zmienił się, nadal czuje się pani kobietą, jest pani nią. Idzie pani do lustra w łazience i co pani widzi? Coś, co nijak nie przystaje do odczuwania siebie. I musi pani z tym żyć, wyjść na ulicę i pokazać światu swoją płciowość zgodną z normą wyznaczaną ciałem. Pomimo że pani umysł i potrzeba ekspresji własnej płci mówią co innego, musi pani wbić się w garnitur i iść pełnić męską rolę społeczną. Co pani wtedy czuje, jak myśli o sobie, czy wtedy chciałaby pani zrobić coś, by przywrócić sobie właściwe ciało?

To tylko wyobraźnia, ale byłoby dobrze, gdyby każdy takie ćwiczenie wykonał. Może więcej osób naprawdę zrozumiałoby, że transpłciowość to nie widzimisię, nie kaprys, tylko poważny problem. Bo nigdy nie będą w stanie w pełni odczuć tego, co my czujemy, jeśli sami tego nie doświadczają.

EK: Co pani doradziłaby osobom, które mają wątpliwości i nie wiedzą, nie są pewne, czy są osobami transpłciowymi?

EB: Przede wszystkim chcę im powiedzieć, że nikt inny nie może i nie ma prawa decydować za nie, kim są. Nikt nie ma pojęcia, co dzieje się w naszych głowach, więc nikt nie jest w stanie stwierdzić, kim się czujemy. Oznacza to, by nie dawać sobie wmawiać, że się kimś jest lub nie jest.
Jeśli ktoś czuje, że jego tożsamość płciowa nie zgadza się z ciałem lub ma jakiekolwiek poczucie, że z odczuwaniem własnej płciowości coś jest nie tak, dobrze by było, gdyby skorzystał ze specjalistycznej pomocy. Pamiętajmy o tym, że transpłciowość ma bardzo wiele odcieni i nie musi od razu oznaczać korekty płci i – co często za tym idzie – radykalnych zmian w niemal wszystkich dziedzinach życia. Diagnozy transpłciowości nie trzeba się bać, bo nie zawsze kończy się korektą płci, czy raczej: w większości przypadków się nie kończy. Myślę, że spotkanie z dobrym psychologiem, znającym się na zagadnieniu transpłciowości, pozwoli na lepsze zrozumienie i uświadomienie sobie tego, co dzieje się w głowie. Warunkiem jest, że musi to być naprawdę znający się na rzeczy psycholog (do fundacji docierają sygnały o takich psychologach, którzy nie rozumieją zagadnienia i zamiast odesłać do lepiej znających się na rzeczy kolegów, próbują ludziom coś wmawiać i terapeutyzować na siłę).

Bardzo dobrym narzędziem, by lepiej poznać siebie, jest też udział w grupach wsparcia czy innych spotkaniach środowiskowych. Poznając ludzi mających podobne dylematy, zdobywamy wiedzę na temat zagadnień związanych z płciowością człowieka, rozwijamy się, a tym samym zaczynamy lepiej pojmować własną płciowość. Nie jest bowiem tak, że osoby transpłciowe manifestują poczucie przynależności do którejś z płci od dziecka i zawsze bardzo silnie. Niekiedy potrzeba lat, by uzmysłowić sobie pewne rzeczy, wydobyć je na światło dzienne z zakamarków własnej tożsamości i dopiero móc zamanifestować właściwe odczuwanie siebie samego.
Niewątpliwie jednak dojście do punktu, w którym obwieszczamy światu, kim się czujemy, jest zawsze efektem własnej pracy mentalnej, niekiedy bardzo trudnej i długotrwałej, ale pracy, którą - mówię to z własnego doświadczenia - warto wykonać.
Jeśli ktokolwiek ma jakieś wątpliwości w związku z własną płcią, może zawsze zwrócić się do Fundacji Trans-Fuzja. Poradzimy i pomożemy najlepiej, jak tylko jesteśmy w stanie.

Komentarze (212)