Trochę słodkie, trochę śmieszne. Gdy przylgną do dziecka na stałe, mogą zrobić krzywdę

Trochę słodkie, trochę śmieszne. Gdy przylgną do dziecka na stałe, mogą zrobić krzywdę

Trochę słodkie, trochę śmieszne. Gdy przylgną do dziecka na stałe, mogą zrobić krzywdę
Źródło zdjęć: © Instagram.com
Marta Dragan
17.01.2018 19:02, aktualizacja: 18.01.2018 13:58

Małe Boo, Dzidziutki czy Bibiś. Zaroiło się w sieci od słodyczy. Na świat przychodzą kolejne gwiazdorskie dzieci, a wraz z nimi pojawiają się urocze, przynajmniej zdaniem znanych mam, pseudonimy. Czy w dorosłym życiu mogą przysporzyć kłopotów? Okazuje się, że na nasze życie niebagatelny wpływ może mieć to, jak zwracano się do nas w dzieciństwie.

Mistrzynią w wymyślaniu "zastępczych imion" dla swojej córeczki Mii, jest Natalia Siwiec. Małe Boo, Bibiś, Dzidzia Arbuz - to określenia, którymi modelka opisuje córkę. Siostry Bohosiewicz na swoje dzieci mówią "Dzidziutki". Z czego mogą wynikać takie fantazyjne pseudonimy? - Dzieci mają fazę na bycie Batmanem, Spidermanem czy piratem i jeśli w tym czasie tak się do nich zwracamy, to czują raczej wyróżnienie. Te fascynacje jednak szybko mijają - podkreśla językoznawca, dr Jacek Wasilewski. - W pewnym momencie przychodzi taki wiek, że dziecko samo sygnalizuje, że nie chce być w taki "dziecinny" sposób nazywane. Na misia, Supermana czy smerfa w jasny sposób odpowiada: "Mamo, nie mów tak do mnie" - tłumaczy psychoterapeutka, Monika Dreger.

Rodzice muszą mieć jednak świadomość, że dziwne zdrobnienia mogą dla dzieci być również obciążeniem albo czymś, co może źle się kojarzyć. Kiedy o przezwisku dowiedzą się w szkole, uczeń nie będzie miał życia. Bo zdrobnienie rodziców może zamienić się w traumatyczny pseudonim. Ale bywa i odwrotnie, kiedy dzieci dorastają i nie chcą rozstawać się ze zdrobnieniami, którymi nazywano je w dzieciństwie.

Językoznawca podkreśla, że część zdrobnień zostaje nam na całe życie, jeśli sympatycznie nam się kojarzą i się z nimi identyfikujemy. Znacie to? Mała Kasia ma bałagan w pokoju, to słyszy od taty: "Katarzyno w tej chwili posprzątaj te zabawki", kiedy pomogła bratu odrabić lekcje, dostała pochwałę: "Kasia jesteś super siostrą". Po serii takich incydentów dziecko przywiązuje się do zdrobnienia i tak chce, by się do niego zwracano.

"Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci"

Problem pojawia się, gdy mała Kasia staje się dużą Kasią i na co dzień musi mierzyć się z tym, jak ludzie się do niej zwracają. Nie zawsze dobrze brzmi stawiane wymaganie "mów do mnie Kasia". - Weźmy sobie taką prozaiczną sytuację, kiedy w pracy nagle szef, który ma donośny i zdecydowany głos, powie do Kasi: "Katarzyno zrób to i tamto…". Wtedy u kobiety mogą zrodzić się złe wspomnienia, może pojawić się lęk, chęć ucieczki, zamknięcia się albo wręcz przeciwnie mogą uruchomić się działania agresywne - wyjaśnia psychoterapeutka.

Piewsze zderzenie z rzeczywistością jest już w szkole podstawowej. Monika, nauczycielka języka polskiego w Łochowie podkreśla, że przywiązanie do zdrobnień jest powszechne wśród dzieci w wieku szkolnym. - Uczniowie klas 1-3 często na kartkówkach mają nawyk podpisywania się zdrobnieniami, bo tak zwracają się do nich rodzice w domu. W takich sytuacjach zawsze mówię: "nie sprawdzę kartkówki Natalci czy Szymonka, bo w szkole podpisujemy się pełnym imieniem". Pełnym, czyli takim jakie widnieje w dzienniku, bo ten sprawdzian to dokument i nie używa się zdrobnień czy nazw pieszczotliwych - wyjaśnia.

Językoznawca wyjaśnia, czemu służą zdrobnienia i dlaczego tak ważne jest, by były używane w odpowiednim kontekście z pełną świadomością słów. - Używamy ich, by wyrazić sympatię albo zmniejszyć dystans. Trzeba rozdzielić sytuacje prywatne od publicznych. Można powiedzieć "Andrzejku jedz zupę", ale jeśli o prezydencie powiedziałby, ktoś w publicznym oświadczeniu "Andrzejek" to byłoby to lekką przesadą. Wtedy, kiedy w grę wchodzi publiczny wizerunek, lepiej zrezygnować ze zdrobnień - mówi dr Wasilewski. - Jeżeli koledzy zwracają się do siebie zdrobnieniami, to może oznaczać, że się dobrze znają i być może są po niejednej wódce. Jeżeli natomiast nie są, a jeden do drugiego powie Andrzejku, to znaczyłoby, że jego poważanie jest wątpliwe. Mogłoby to zabrzmieć komicznie i wywołać lekki zgrzyt - dodaje.

Trend na zdrobnienia

Zdrobnienia używane w publicznym kontekście nie są dobrym rozwiązanie, ale część z nich była używana tak powszechnie, że weszły do użytku i już nikogo nie dziwią. Dr Wasilewski zaznacza, że można już mówić o trendzie na zdrobnienia. - Weźmy chociażby za przykład Billa Clintona. Zaledwie garstka kojarzy nazwisko Clinton z imieniem William dlatego, że zdrobnienie Bill tak się wryło w świadomość. Z kolei Williama Szekspira już nikt nie nazwie Billem, bo w tamtym czasie obowiązywała oficjalna forma - wyjaśnia językoznawca. Wasilewski zaznacza, i dodaje, że część imion po częstym zdrabnianiu staje się pełnoprawnymi imionami, np. Jacek od Jacentego. Niemniej jednak chyba oficjalnego uznania Bibisia za imię żeńskie raczej się nie doczekamy.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (38)
Zobacz także