Trzy lata pracowała w sex shopie. Teraz pomaga Polakom w sypialni
W ciągu trzech lat spędzonych za ladą poznańskiego sex shopu, poznawała gusta i obawy Polaków. Z tej lekcji wyniosła wiedzę, którą dzieli się z widzami na kanale Pink Candy, śledzonym już przez prawie 60 tysięcy osób. Natalia Trybus edukuje Polaków, odpowiada na najbardziej intymne pytania, a nawet... testuje gadżety erotyczne.
20.07.2017 | aktual.: 20.07.2017 15:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Anna Moczydłowska: Trafiłam na twój kanał szukając do artykułu wiarygodnych opinii na temat gadżetów intymnych z Chin. Mocno je skrytykowałaś.
Natalia Trybus: Żałowałam, że nie mogę przekazać moim widzom jednej rzeczy: zapachu! Knebel śmierdział, jakby leżał w zatęchłej piwnicy dziesięć lat. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł go włożyć do ust. Podobnie reszta produktów. Kulki gejszy miały naderwany sznureczek, wibrator posiadał wadliwą fabrycznie bruzdę, w której może zbierać się brud, a na prezerwatywie nie było daty ważności. Lubrykant w tubce, podobnej do pasty do zębów, nie miał żadnego zabezpieczenia. Po otwarciu każdy mógłby mieć do niego dostęp. Kubeczek menstruacyjny rozpadał się w rękach, a już w fazie prezentowania go przed kamerą odpadł mu "ogonek" do wyciągania.
Klientki pewnie kusi cena - bardzo niska.
Wiele osób przeraża cena porządnych gadżetów, ale wcale nie jest tak, że od razu trzeba na wymarzony produkt wydać kilkaset złotych. Czasami wystarczy zaoszczędzić kilkadziesiąt, bo za tyle już można kupić kulki gejszy czy wibrator renomowanej firmy i z bezpiecznego materiału. Co z tego, że w tej samej cenie w sieci dostaniemy kilka niewiadomego pochodzenia i kiepskiej jakości gadżetów? Możemy wyrządzić sobie dużą krzywdę.
W Chinach każdy może sprawić sobie podejrzane substancje i dowolnie wymieszać w piwnicy. Potem już tylko wystarczy przelać je do ładnych opakowań i wysyłać w świat. Nie dajmy skusić się tylko i wyłącznie niskiej cenie. Nie ma nic złego w zamówieniach internetowych, ale niech to będzie sprawdzony sklep, który nie boi się pokazywać opinii klientów na temat zakupu i produktu.
Przepracowałaś w stacjonarnym sex shopie trzy lata. Już wiesz co lubią Polacy?
Po boomie na "50 twarzy Greya" popularne zrobiły się lekko fetyszowe produkty: maski, kajdanki, opaski na oczy, kneble. Oczywiście nie słabnie popularność kulek gejszy, a kupują je kobiety w naprawdę różnym wieku, często przysłane przez swojego ginekologa. Powodzeniem wśród klientów cieszą się także wibratory, ale z tym bywa różnie, bo nie każdy jest na to gotowy. Wszystko zależy od tego, na ile dany klient jest otwarty. Moim zadaniem jest to wybadać i zaproponować coś odpowiedniego.
Klienci nie mieli problemu z wyrażeniem swoich potrzeb?
Przez te trzy lata dużo rozmawiałam z Polakami. Doradzałam klientom, którzy często ufali mi i zwierzali się z nabardziej intymnych rzeczy oraz problemów. Czasami są speszeni, bo to ich pierwszy raz w takim sklepie. Wtedy trzeba służyć radą, oprowadzić po regałach, doradzić, czego mogą spróbować. Po ludzkiej reakcji i mimice można wywnioskować, czy są na coś gotowi, czy to jeszcze zbyt wiele. Mówię w liczbie mnogiej, bo to tylko stereotyp, że do sex shopu przychodzą głównie faceci w starszym wieku. Nie ma reguł - moimi klientami były osoby w przedziale wiekowym od 18 do 80 lat. Pojawia się też bardzo wiele par. Wiadomo, że gadżetów dla kobiet jest znacznie więcej niż dla mężczyzn, ale wspaniale, że przychodzą razem i wspólnie szukają czegoś dla siebie.
Musiałaś pełnić czasami rolę terapeuty?
Nigdy siebie tak nie nazywałam, ale faktycznie zdarzały się sytuacje, w których klienci otwierali się i opowiadali o swoich obawach, fantazjach, problemach. Niektórym się wydaje, że sprzedawcy w sex shopie po prostu stoją. A my musimy wiedzieć, co jest dla kogo przeznaczone, co komu może zaszkodzić. Wiedza, którą wyniosłam z pracy, jest ogromna. Nawet oscyluje na pograniczu chemii, jeśli chodzi o specyfiki intymne czy tabletki.
Trudno cię zagiąć. Przeszłaś specjalne szkolenie?
Tak. Mnóstwo notatek, każdy produkt trzeba było obejrzeć, dotknąć, zapoznać się z jego obsługą i działaniem. Nie może być sytuacji, że klient prosi o wibrator, a my nie umiemy go uruchomić. Jak w każdym zawodzie, to świadczyłoby o niekompetencji. Ten rynek bardzo szybko się zmienia, cały czas wchodzą nowe gadżety. Moje szkolenie trwało prawie miesiąc, a i tak czułam, że nie wiem wszystkiego.
Człowiek uczy się całe życie, o czym przekonałam się, gdy przyszła do mnie któregoś dnia zupełnie niepozornie wyglądająca klientka i poprosiła o szklanki. Zaprowadziłam ją więc na dział z zabawnymi kieliszkami, kuflami do piwa i tak dalej. Okazało się jednak, że owe "szklanki" to potoczna nazwa butów dla tancerek erotycznych i to ich właśnie szukała ta pani. Niezwłocznie przekazałam tę informację dziewczynom, które szkoliłam. (śmiech)
Jeszcze jakieś zaskakujące sytuacje?
Zakonnica, która kupowała kolanówki! Obeszła sklep, obejrzała i wybrała sobie jedną parę. Zdarzało się, że obcokrajowcy wchodzili do nas w poszukiwaniu tancerek albo prosili o dodatkowy masaż, myśląc, że świadczymy też takie usługi.
Często klienci wyglądają bardzo niepozornie, podczas gdy ich lista zakupów jest długa i rachunek przyprawia o zawrót głowy. Najwyższy jaki wystawiłam opiewał na 6 tysięcy. Tyle kosztowała lalka z materiału łudząco przypominającego skórę. Klienci nieraz potrafili zaskoczyć mnie szczegółową wiedzą, np. na temat rodzajów i grubości lateksu. Zdarzają się zakupy maski psa, męskich pończoch czy butów na obcasie, ale niecodzienne .
Jak trafiłaś do pracy w sex shopie?
Przypadkiem. Kiedy straciłam poprzednią pracę, zaczęłam rozglądać się za nową. W handlu miałam już doświadczenie, więc stwierdziłam "zaaplikuję, co mi szkodzi". Prawie nie poszłam na rozmowę, bo naczytałam się w internecie takich okropności! Choćby o tym, że czeka mnie sprzątanie spermy ze ścian. Chodzi o kabiny, które w przeszłości funkcjonowały w sex shopach. Mężczyźni zamykali się w nich, dostawali pornografię, wiaderko, chusteczki i masturbowali się. Okazało się, że nic takiego nie było, choć kabiny nadal można spotkać w małych "piwnicznych" sex shopach. Rozmowę przeprowadzała przesympatyczna dziewczyna, która przyjęła mnie i zaprosiła na szkolenie. Byłam zafascynowana! Chciałam wszystko odpakować, dotknąć, zobaczyć.
Dzięki swoim doświadczeniom założyłaś kanał na YouTube. Pink Candy zdiagnozowała, że Polacy potrzebują erotyczno-seksualnych porad?
Kanał to był przypadek. Dzięki blogerce Styledigger trafiłam na film Lacy Green, która jest edukatorką seksualną w Ameryce. Pomyślałam, że u nas właśnie czegoś takiego brakuje. Miałam już o tej sferze pewne pojęcie, ale by nie być gołosłowną, doszkoliłam się i zrobiłam kurs na edukatorkę seksualną młodzieży i cały czas się uczę. Dziś piszą do mnie dziesiątki dziewczyn z prośbą o radę, bo nie mają z kim o tym porozmawiać lub po prostu się boją. Czasami muszę odsyłać je do specjalisty, bo nie czuję się kompetentna udzielać np. porad zdrowotnych. Panowie też mają swoje problemy, o których piszą, pytają czasami, jak powiększyć penisa i czy to w ogóle możliwe przy pomocy "drogeryjnych" specyfików. Im także odpisuję. Cieszę się, że vlog się rozwija i mogę docierać do coraz większego grona, ale przede wszystkim cieszy mnie to, że Polacy stają się bardziej otwarci.
Jest jeszcze coś, co cię gorszy?
Myślę, że wszystko jest dla ludzi. Jeśli dorosłe osoby godzą się na konkretne praktyki i nikogo przy tym nie krzywdzą, to nie widzę problemu. To, że mnie nie kręci elektrostymulacja, nie znaczy, że kogoś innego nie może. Przecież w ogromnej gamie produktów jest taki wybór, że każdy znajdzie coś dla siebie.