"Tworzyłam modę w czasach, kiedy ona w ogóle nie istniała" - wywiad z projektantką Violą Śpiechowicz
Za nami 13 edycja FashionPhilosophy Fashion Week Poland. W harmonogramie łódzkiego wydarzenia nie zabrakło pokazu wiosenno-letniej kolekcji Violi Śpiechowicz, którą nie tak dawno zaprezentowała w Nowym Jorku. Przy okazji polskiej premiery jej najnowszych pomysłów mieliśmy okazję porozmawiać z projektantką na temat jej kolekcji oraz najbliższych planów na przyszłość. Co sądzi o polskim rynku mody? Jak ocenia styl Polek? O wszystkim dowiecie się z naszej rozmowy.
20.11.2015 | aktual.: 08.12.2015 12:21
Za nami 13 edycja FashionPhilosophy Fashion Week Poland. W harmonogramie łódzkiego wydarzenia nie zabrakło pokazu wiosenno-letniej kolekcji autorstwa Violi Śpiechowicz, którą nie tak dawno zaprezentowała w Nowym Jorku. Przy okazji polskiej premiery jej najnowszych pomysłów mieliśmy okazję porozmawiać z projektantką na temat jej kolekcji oraz najbliższych planów na przyszłość. Co sądzi o polskim rynku mody? Jak ocenia styl Polek? O wszystkim dowiecie się z naszej rozmowy.
WP: * Nie jest to twoja pierwsza kolekcja, którą pokazujesz podczas FashionPhilosophy Fashion Week Poland. W harmonogramie tego wydarzenia nie ma już wielu nazwisk, które regularnie prezentowały swoje kolekcje. Ty jednak nadal kontynuujesz tę współpracę. Co przyciąga cię do Łodzi?*
Po pierwsze mam wielki sentyment do tego miasta, bo tutaj się wychowałam i zakochałam w modzie. Mój wujek był konstruktorem i od niego uczyłam się konstrukcji. Łódź to miasto mojego dzieciństwa, które wspominam z sentymentem. Uważam też, że Fashion Week, w przypadku zbiorowych pokazów, jest najważniejszym wydarzeniem modowym. Oprócz pokazu indywidualnego, organizowanego w Warszawie, jest to najważniejsze miejsce, gdzie można się zaprezentować. Aby zorganizować własny pokaz, trzeba spełnić parę warunków. Głównie finansowych. Znalezienie partnerów do tego przedsięwzięcia, nie jest takie łatwe. Dlatego udział w łódzkim wydarzeniu to dobry sposób na zaprezentowanie kolekcji.
WP: Co możesz powiedzieć o kolekcji, którą przygotowałaś na ten sezon?
Przede wszystkim jest bardzo swobodna, a jednocześnie elegancka. Jej premiera odbyła się w Nowym Jorku, a sama kolekcja dostała świetnie recenzje. W Stanach spotkałam się z jej bardzo ciekawą interpretacją. Ktoś skojarzył ją z pracami Charlesa Dana Gibsona, rysownika, który na przełomie XIX i XX wieku tworzył m.in. ilustracje do „Vogue’a”. Kobiety, które rysował, były bardzo charakterystyczne. Nazywano je „Gibson girls”. Na ilustracjach przedstawiał najczęściej swoją żonę, której wygląd wpisywał się w obowiązujące kanony urody. W tym właśnie czasie, kobiety uwolniły się od gorsetów. Chciały być swobodne, wolne i wysportowane. Gibson często rysował dziewczyny w trakcie uprawiania jakiegoś sportu. Przedstawiane w ruchu, tenisistki, golfistki, miały podkreślone talie i były bardzo seksowne. Ktoś zrobił takie miłe porównanie, a ja zaczęłam przeglądać te rysunki. Wiadomo, że styl ubrań jest inny, bo ten kierunek nie był dla mnie punktem wyjścia, niemniej jednak skojarzenie z „Gibson girl” jest bardzo trafne. Moje
ubrania mają dawać poczucie wolności, a jednocześnie jest w nich wdzięk i kobiecość.
WP: Czy w tym sezonie, tkanina również była dla ciebie punktem wyjścia?
W przypadku tej kolekcji zachwyciła mnie tkanina, która nazywa ramia. To jest tkanina stworzona z włókien pokrzyw. Bardzo specyficzna, bo trochę przypomina len, trochę bawełnę, a trochę organdynę jedwabną. Ma szczególny charakter, i to ona stała się podstawą do stworzenia tej kolekcji. Ramia może być lekko przezroczysta – wszystko zależy od gramatury. W części projektów podkładałam pod nią kolor. Spod białej tkaniny prześwitują błękity, czerwienie, beże, a elementem dekoracyjnym są stemple, które wyglądają jak podpisy na ubraniach. To taka stara technika, pierwsza z technik drukowania na tkaninach metodą stemplowania. W kolekcji jest też sporo elementów zaczerpniętych z tradycyjnego stroju japońskiego, bhutańskiego czy tybetańskiego. Te motywy się przenikają.
WP: * Od twojego debiutu na polskim rynku minęło już sporo czasu. Zaczynałaś w latach 90, kiedy temat mody i jej projektowania nie był aż tak powszechny. Jak z perspektywy czasu oceniasz warunki, w których zaczynałaś? Czy według ciebie było łatwiej? Dziś jest większa konkurencja i bardziej świadomy klient. Z drugiej strony, czasy, w których nie było tzw. „mody na modę” mogły znacznie ograniczać kreatywność projektanta.*
To chyba trochę zależy od aspektu, który rozpatrujemy. Pod niektórymi względami może teraz jest trudniej, ale kiedyś też napotykało się na mnóstwo przeszkód. To było wchodzenie na rynek kompletnie nieprzygotowany do kreatywnych rzeczy. Kiedy spotkałam się z Karoliną Sulej (autorka książki „Modni. Od Arkadiusa do Zienia” – przyp. red.), pamiętam, jak zauważyła, że noszenie moich rzeczy wymagało dużo odwagi. Właśnie wtedy to sobie uświadomiłam. Wówczas wychodziłam z założenia, że nie trzeba projektować pod klienta i się dopasowywać. Tworzyłam modę niezależną w czasach, kiedy ona w ogóle nie istniała. I to było coś naprawdę szczególnego. Przy okazji rozmowy z Karoliną, taki powrót do przeszłości zmusił mnie do przemyśleń. Analizując to z dystansem, uświadomiłam sobie, że porwałam się wówczas z motyką na słońce i nie powinno nam się to kompletnie udać. A jednak się udało, bo Odzieżowe Pole w pewnym momencie było bardzo znaną marką. Naprawdę wyjątkową, bardzo charakterystyczną i rozpoznawalną. Udało nam się to
zrobić w momencie, kiedy wszyscy interesowali się tylko zachodnią modą. Na dodatek nadałam swojej marce polską nazwę Odzieżowe Pole, kiedy wszystko nazywało się po angielsku, albo po włosku. Robiliśmy wszystko pod prąd, a jednak jakoś wyszło.
WP: A teraz, jak oceniasz styl polskiej klientki? Czy twoim zdaniem kobiety w Polsce dobrze się ubierają?
Ogólnie dobrze oceniam Polki. Uważam, że są bardzo kreatywne. Może nie widać tego od razu, jak wyjdziemy na polskie ulice. Istnieje jednak grupa kobiet szukających własnego stylu, które mają jakąś własną wizję siebie. Są kobiety, które patrzą na modę bardzo indywidualnie i nie podążają ślepo za tym, co jest obecnie modne. Nie brakuje im kreatywności, dlatego oceniam je pozytywnie. Choć nie mogę powiedzieć, ze jest to bardzo powszechne zjawisko.
WP: Ubierasz wiele gwiazd. Wśród nich również swoją przyjaciółkę Natalię Kukulską, której nazwisko najbardziej kojarzy się z twoją marką. Projektujesz z myślą o takich kobietach jak ona?
Natalia rzeczywiście mnie inspiruje. Choć myślę, że to od zawsze było obopólne. Znamy się bardzo długo. Jestem z Natalią od momentu, kiedy weszła na rynek muzyczny – nie jako dziewczynka, ale już jako dziewczyna. Od zawsze podsuwałam coś Natalii, albo ona sama zwracała uwagę na coś, co zaprojektowałam. Jest osobą, która podchodzi do siebie w sposób kreatywny, dlatego jej styl cały czas ewoluuje. Ona szuka nowych rozwiązań i to jest wspaniałe. Mam podobnie, choć mój styl jest skrystalizowany, cały czas staram się odkrywać coś nowego dla własnych potrzeb. Dlatego to nas łączy i to nas napędza.
WP: Czy po pokazie w Nowym Jorku, masz jakieś najbliższe plany związane z zagranicznym rynkiem?
Tuż po Nowym Jorku, miałam jeszcze dwa pokazy w Rochester. Wyjazd do US otworzył nowe możliwości, ale za wcześnie byłoby mówić o konkretach. Funkcjonowanie na rynku mody w Polsce jest bardzo trudne, dlatego warto zaplanować alternatywne opcje. Przy współpracy ze sklepami na naszym rynku, sporym utrudnieniem są komisowe warunki współpracy. To zaburza funkcjonowanie firm i nie ułatwia działalności projektantom. Nie mamy za dużo sklepów multibrandowych, nie mamy również tzw. retail chains, czyli rozbudowanej sieci sprzedaży, która koncertowałaby się na designerskich rzeczach. Próba wyjścia poza te niekorzystne okoliczności u nas w kraju, wynika u mnie z chęci realizowania swojej pasji i budowania stabilnego biznesu.