W naszym świecie liczą się wydmuszki
Mariusz Czubaj to profesor antropologii kultury i twórca znakomitych kryminałów. Jego powieści zostały przetłumaczone na angielski, niemiecki, ukraiński i turecki. To przede wszystkim znakomity obserwator otaczającej nas rzeczywistości.
Mariusz Czubaj to profesor antropologii kultury i twórca znakomitych kryminałów. Jego powieści zostały przetłumaczone na angielski, niemiecki, ukraiński i turecki. To przede wszystkim znakomity obserwator otaczającej nas rzeczywistości. W najnowszej książce „Martwe popołudnie” przedstawia brutalną prawdę na temat władzy i współczesnej kultury. Specjalnie dla WP.PL mówi o tym, jak widzi otaczający nas świat.
Sylwia Rost: Pierwsze pytanie pół żartem, pół serio. Pisze Pan książki, których głównymi bohaterami są mężczyźni, obracający się w dodatku w głównie "męskim" świecie. Kobiety odgrywają tam przeważnie marginalne role. Dlaczego mimo to ma Pan całe rzesze fanek? Jak to się dzieje, że Pana powieści tak świetnie docierają do kobiet?
Mariusz Czubaj: Z tymi rzeszami fanek to Pani nie przesadziła, wciąż słyszę ten pisk w moich uszach. A poważnie: po pierwsze kobiety więcej czytają, czytają też więcej kryminałów. Po drugie: jakoś widocznie pasuje im typ facetów nieco cynicznych, może czasami gburowatych i depresyjnych, ale też takich z jasno określonym azymutem, niegłupich i z pewnym kodeksem. Nie jest to świat blichtru, kucharzy, tancerzy, modeli, stylistów, mistrzów nożyczek i grzebienia, bo tego mamy dziś w telewizji na pęczki. Może ten lekki oldskul, że się tak ładnie po polsku wysłowię, jest pewną siłą.
W jednym z wywiadów wspomniał Pan, że stara się Pan przynajmniej w pewnym stopniu złagodzić męski świat kryminałów. Kobiety są u pana postaciami pobocznymi, jednak takimi, z którymi główny bohater musi się liczyć. Jaką rolę odgrywają w "Martwym popołudniu", jaki jest ich wpływ na główną akcję?
No wie Pani co? Ja dziękuję za taką poboczność i łagodność! Nie chcę odsłaniać powieściowych szczegółów, ale w ten sposób pewnie i tak powiedziałem za dużo. Słowem: kobiety ważne są. Zarówno dla mojego bohatera, jak i dla przebiegu zdarzeń. W ogóle kobiety ważne są.
W swojej najnowszej książce "Martwe popołudnie" wkłada Pan w usta jednego z bohaterów zdanie, że światem rządzą trzy siły: polityka, media i biznes. Która z nich według pana ma przewagę w naszym kraju?
Problem polega na tym, że tworzą one jakiś upiorny węzeł gordyjski, są trudne do rozdzielenia i właśnie to mieszanie ról i wpływów jest nieszczęściem. Polska specyfika jest taka, że mamy do czynienia raczej z upiornym kwadratem, a nie trójkącikiem, bo czwartym wierzchołkiem jest jeszcze Kościół katolicki, którym zajmowałem się w powieści "21:37". I do Kościoła wszyscy, od lewa do prawa, robią umizgi. Uznałem więc tym razem, chcąc stworzyć powieść na pograniczu czarnego kryminału i thrillera politycznego, że trzy pierwsze wierzchołki wystarczą.
Przedstawiciele rządzących sił zachowywali się w pańskiej powieści bezwzględnie, bezdusznie, zważając jedynie na własny interes. Czy naprawdę w pogoni za władzą i pieniędzmi człowiek jest zdolny absolutnie do wszystkiego? A może do takiej gry nadaje się tylko określony typ ludzi?
A czy o którymś z polskich polityków ostatniego ćwierćwiecza może Pani powiedzieć, że był albo jest mężem stanu? Polityka nie jest, niestety, zwieńczeniem kariery, ale najczęściej jej początkiem. To fach dla miernot, frustratów, mitomanów. I wreszcie konformistów. No bo kim można zostać, gdy zaczyna się od roli asystenta jakiegoś posła, noszenia za nimi teczuszki i tubki z wazeliną w kieszeni? Gdy jest się zmuszonym do wiecznego przytakiwania szefowi i instrukcjom wysyłanym o poranku esemesami? No sorry. Nie mam najlepszego zdania o politykach, ja ich serdecznie mam gdzieś, wolę świat muzyków rockowych. Na przykład.
Pytam o to wszystko, ponieważ jest Pan antropologiem kulturowym, a co za tym idzie, świetnym obserwatorem rzeczywistości. Dobrze widać to w Pańskich książkach, gdzie zamiast na wybujałą formę stawia Pan na prosty przekaz i działające na wyobraźnie opisy akcji i bohaterów. Czy Pana zdaniem dużo warszawiaków w średnim wieku może chociaż po części utożsamiać się z Marcinem Hłaską, energicznym młodym mężczyzną, który wieczorami ogląda amerykańskie seriale i regularnie uprawia sporty, w tym bardzo modne bieganie?
Hłasko biega, bo czasami musi przed kimś uciec. Albo kogoś dogonić. To nie jest chyba taki słodki fit w stylu pani Chodakowskiej. Przede wszystkim jednak Hłasko jest facetem, któremu jest niewygodnie w świecie, gdzie bardziej liczą się wydmuszki, stwarzane pozory, wizerunek, broni się więc ironią i strawnym, mam nadzieję, poczuciem humoru. Ale czasem zdarzają się takie momenty, że życie odsłania drapieżne oblicze i wówczas trzeba odnaleźć się "naprawdę". Chodzi o to, by wtedy nie stracić zimnej krwi i wówczas być fit. Mam po prostu nadzieję, że czytelnicy będą go za to, a nie tylko za "pisarskie" nazwisko lubić. A warszawskich klimatów rzeczywiście trochę tu jest, od osiedla domków fińskich na Jazdowie, ekskluzywnych sklepów na Brackiej po okolice Siennej i Miedzianej zwanej w czasach Hłaski-pisarza Dzikim Zachodem.
Główny bohater musi w pewnym momencie spotkać się z ludźmi ze środowiska hipsterów. Możemy się śmiać z tych zmanierowanych młodych ludzi, jednak skąd właściwie, Pana zdaniem, wzięła się ta grupa społeczna? Co tak naprawdę hipsterzy mają nam do zakomunikowania?
Bohater kryminału to się musi natyrać, proszę Pani. Już klasyk amerykańskiego kryminału, Ross Macdonald powiadał, że detektyw przypomina antropologa, bowiem, aby rozwiązać sprawę, musi wejść pomiędzy ludzi, rozmaitych ludzi, i różne grupy społeczne. A jeśli chodzi o hipsterów z Placu Zbawiciela: przypominają mi trochę bohaterów "Teorii klasy próżniaczej" Thorstaina Veblena, tyle że ich próżnowanie na pokaz ma, chyba, mniej uroku niż tamtych sprzed stu lat. No za to ci mają makusie z jabłuszkiem i łączność z całą fejsbukowo-instagramową ludzkością. Czasami myślę, że komunikują się podprogowo. Przynajmniej, w dobrej wierze, tak zakładam. Pani pozwoli, że tyle o tym, jak zwykł mawiać mój inny bohater, Rudolf Heinz.
Tutaj znowu dochodzimy do kobiet, które chwilami były przedstawione karykaturalnie. W "Martwym popołudniu" mamy np. hipsterkę o kuriozalnym przezwisku "Ruby Pussy", a także żonę głównego bohatera, Monique, która jest pochłonięta karierą w Parlamencie Europejskim. Czy te bohaterki są swoistym obrazem współczesnej kobiety?
Ależ dlaczego karykaturalnie? Jest Rubinowa C**ka, no fakt. Nie powiem, dlaczego tak się nazywa, proszę zajrzeć do powieści. Kongres Kobiet nie byłby zbudowany tą postacią. Jest też eurobiurokratka. Ale jest też wrażliwa młoda dziennikarka. A i matka wychowująca córkę na osiedlu, które trudno nazwać inaczej niż slumsem. Cała galeria zatem.
Marcin Hłasko bardzo różni się od bohatera poprzedniego pańskiego cyklu, Rudolfa Heinza. Mieszkający w Katowicach Heinz potrafił wypić wieczorem kilka piw "do lustra", wsiąść pijany do samochodu, a potem przez wiele godzin leczyć kaca. Któremu z bohaterów jest bliżej do przeciętnego Polaka?
Jeden taki bardziej Tygrys, a drugi Baranek. Jak z wierszy Blake'a. Poważnie już mówiąc: obaj mają coś ze średniej krajowej, ale mam nadzieję, że ją przekraczają. Bo po co inaczej tworzyć bohaterów?
Kiedy planuje pan wydanie kolejnej powieści z Marcinem Hłaską w roli głównej? Czy doczekamy się kolejnych książek z Rudolfem Heinzem?
Hłasko pojawi się za rok-półtora. I znów będzie to krzyżówka czarnego kryminału z czymś thrillerowatym. Pomysł jest i tytuł też. A wcześniej profiler Rudolf Heinz będzie znów profilował. Czwarta odsłona jego przygód będzie zatytułowana "Piąty Beatles". Naprawdę do muzyków bliżej mi niż do polityków.
Rozmawiała Sylwia Rost
(sr/mtr), kobieta.wp.pl