Blisko ludziW życiu wszystko może się odmienić. Fiolka Najdenowicz o życiu emigrantki-wolontariuszki

W życiu wszystko może się odmienić. Fiolka Najdenowicz o życiu emigrantki-wolontariuszki

Kiedyś była gwiazdą polskiej sceny muzycznej, później próbowała sił jako agentka ubezpieczeniowa. Miała jednak dość wiązania końca z końcem, więc wyjechała z Polski. Za granicą pracuje jako wolontariuszka, za wikt i opierunek. Sprzątanie, gotowanie, opieka nad zwierzętami, dbanie o ogród – Fiolka Najdenowicz żadnej pracy się nie boi. Dziś mieszka w Londynie, gdzie – jak mówi – czuje się doskonale.

W życiu wszystko może się odmienić. Fiolka Najdenowicz o życiu emigrantki-wolontariuszki
Źródło zdjęć: © Forum

14.10.2016 | aktual.: 24.11.2016 17:04

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Siedzimy w kawiarni na południu Londynu, jest rześkie październikowe przedpołudnie, czas płynie leniwie, niemal jak na wakacjach. Ale chyba nie tak wygląda twój typowy dzień? *
*
Fiolka Najdenowicz:
Nie, dziś jest inaczej, bo mam wolne. Pijemy kawę i sok, zaraz pójdę do sklepu, kupię coś na obiad, wrócę do siebie, upichcę jakieś jedzenie. Wygodnie się usadowię i będę oglądać „Doktora House’a”. Taki jest plan na dziś. W poniedziałek do pracy. Teraz sprzątam w miejscu, gdzie mieszkają ludzie z Saint George’s Hospital. Porządkujemy tam korytarze, kuchnie, do pokoi nie wchodzimy, chyba, że ktoś opuszcza lokal i trzeba zrobić tam porządek. Nie mam kontaktu z odpadami szpitalnymi, z krwią, co najwyżej z jakimiś kuchennymi resztkami, ale obierki po ziemniakach ani śmieci z recyklingu mnie nie brzydzą. To nie jest jakaś strasznie ciężka praca. Dyżur od 8 do 16, żadnego zostawania po godzinach, bo pracodawca musiałby płacić dodatkowo i to słono. Nie to, co w Polsce, gdzie zostaje się po godzinach, bo „taka jest specyfika naszej branży”. To mnie zawsze najbardziej wkurzało. Tutaj po godzinie 16 o pracy już nie myślę, mam czas dla siebie. Myślę już o trzeciej książce, mam już nawet roboczy tytuł „Puder sypki”…

*Skąd taki tytuł? *
Mogę powiedzieć tylko tyle, że sypki puder to coś, czego lepiej nie zabierać w podróż, bo może zafajdać wszystko w walizce [śmiech]. Nie sprawdza się w drodze, lepiej używać go stacjonarnie. Nic więcej nie powiem, ale materiał na kolejną książkę jest spory.

Obraz
© Forum

Co wozisz w swojej walizce? Na pewno nie sypki puder, to już wiem, a polskie jedzenie? Czy przywozisz sobie do Londynu przysmaki znad Wisły?
Na szczęście nie muszę nic przywozić, tu wszystko można kupić. Jedzenie polskie, bułgarskie, greckie, a nawet – wyobraź sobie – szwedzkie, z dostawą do domu. Mam wrażenie, że żyję w jakimś kulinarnym raju. Zawsze miałam smykałkę do gotowania, pole do popisu jest nieograniczone. Mieszkam w domu z Tajką, która często gotuje tajską kuchnię, nigdy nie zastępując żadnego produktu, wszystkie składniki kupuje na miejscu.

*Polacy nie mają problemu z kupnem polskich produktów, a jak jest w innych sferach? Czy radzą sobie tak samo dobrze? *
Radzą sobie świetnie! Jestem pod wrażeniem, jak nasi rodacy są zorganizowani. Od prawników, którzy specjalizują się w problemach Polaków, po firmy przeprowadzkowe. Niestety, największą bolączką jest to, że wiele osób nie zna języka, przez co muszą wykonywać najgorszą robotę. Nie mówisz po angielsku – kończysz na szmacie. Nie mówisz, nie rozmawiają z tobą, koło się zamyka. A to wielka szkoda, bo Londyn jest niesamowitym miejscem, warto korzystać z jego uroków. Mam przyjaciółkę, która przeprowadziła się tutaj, bo są tu wszystkie najlepsze na świecie koncerty. To tu występują jej ulubieni artyści. Nie musi już lecieć do Londynu, by ich zobaczyć, ma ich wszystkich na wyciągnięcie ręki, na miejscu. Do tego muzea – uwielbiam je! No i pogoda nie jest wcale tak koszmarna, jak mi mówiono. Przez dwa letnie miesiące nie spadła ani kropla deszczu, mieliśmy tu skwar, zupełnie nieangielska pogoda.

*Jak wpadłaś na pomysł, by jeździć po świecie i pracować za jedzenie i dach nad głową? To dość nietypowy sposób na życie, dorośli ludzie zwykle dążą do tzw. stabilizacji, czyli zapuszczają korzenie. Twój wybór jest dokładnie odwrotny. *
Przede wszystkim nie chciałam już mieszkać w Polsce. Przyszedł ten moment, gdy uświadomiłam sobie: mam tyle lat ile mam, nikt mnie już nie zaprosi na rozmowę o pracę, więc zostałam agentką ubezpieczeniową. Miałam swoją działalność gospodarczą, a wiemy, co to w Polsce znaczy: wszystkie opłaty, ubezpieczenia, podatki, pochłaniają tyle pieniędzy, że na życie zostawało mi jakieś tysiąc złotych. Tyle to ja mogłam zarobić pisząc felietony, bez zakładania firmy. Miałam tego naprawdę dość. Postanowiłam pojechać do Szwecji, pomyślałam, że pobędę tam chwilę, popracuję. Szwedzi zwlekali rok z przyznaniem mi prawa pobytu, ciągle się to opóźniało, nie wiem dlaczego. Dzieliłam maleńkie mieszkanie w moją mamą, bałam się, że się pozabijamy, więc wpadłam na pomysł wolontariatu. Najpierw wyjechałam do Francji, stamtąd do Hiszpanii. Po drodze był też Berlin, teraz jestem w Londynie. Właśnie w Berlinie kończy się akcja mojej najnowszej książki „Trup w szparagach”. Opisuję w niej swoje dwuletnie losy wolontariuszki Workaway . To kontynuacja poprzedniej książki „Głośny śmiech”. Najnowsza książka jest między innymi o tym, co się zdarza, gdy sobie coś zaplanujemy…

Obraz
© Forum

*Ty planujesz na razie zostać w Londynie. Nie przeszkadza ci perspektywa Brexitu i nagłaśniane przypadki nie najlepszego traktowania Polaków na Wyspach? *
Myślisz o tych pojedynczych bijatykach? No cóż, chamstwo się zdarza, bywają różne nieprzyjemne sytuacje i niekulturalni ludzie. Tak jak wszędzie, w Polsce też. Ja nigdy nie zostałam tutaj potraktowana „z buta” czy po chamsku. Może dlatego, że mówię po angielsku, z całkiem dobrym akcentem. Podobno amerykańskim, no ale lepszy taki niż radomski [śmiech]. Nic dziwnego, bo angielski ciągle szlifuję. W Walencji mieszkałam u Susanny i Alexa, ona jest z Miami, więc złapałam akcent. We Francji też rozmawialiśmy po angielsku, bo tam moimi hostami byli najpierw Szkotka i Belg, a potem Brytyjka i Izraelczyk. Niestety, mili państwo, trzeba się uczyć języków, angielski to podstawa, bez niego ani rusz! Przydaje się też hiszpański. Teraz w pracy mamy Kolumbijkę, która po angielsku nie mówi ani słowa, więc mam okazję ćwiczyć hiszpański.

Język przede wszystkim, a o czym jeszcze powinni pamiętać imigranci z Polski, jeśli marzy im się praca na Wyspach?
Na początku warto mieć jakiś kąt, gdzie można się zatrzymać. Najlepiej u kogoś, kogo znamy. Mnie udało się znaleźć pokój u ludzi poleconych przez znajomą z Facebooka. Pomieszkałam tam kilka tygodni, potem inna znajoma pomogła mi znaleźć obecne lokum. Gdy już się tu przyjedzie, trzeba uporać się z tą całą papierologią, przy tym też przydaje się pomoc. A sama praca? Jest jej mnóstwo. Usługi, gastronomia, hotelarstwo, opieka nad starszymi, chorymi – jest w czym wybierać, wystarczy popatrzeć na ogłoszenia na stronie Gumtree czy w wychodzących w Londynie polskich gazetach. Wciąż szukają ludzi do pracy, trzeba tylko się zgłosić i pójść na rozmowę o pracę. Ja znalazłam pracę już tydzień po przyjeździe.

*Czy często masz kontakt z mieszkającymi w Londynie Polakami? *
Jestem tu trzy miesiące, więc siłą rzeczy z Polakami mam największy kontakt. Myślę, że jak już pójdę do pracy wśród Anglików, to zmieni się sytuacja, nawet na to liczę. Kraj można poznać tylko żyjąc wśród zwykłych ludzi, praca w charakterze wolontariusza, tak jak ja to zrobiłam, jest świetną sprawą, polecam. I cieszę się, że mnie się to przytrafiło. Nie żałuję ani jednej chwili, choć czasami bywało groźnie, o czym można przeczytać w mojej książce. Bilans wychodzi na plus, to pewne. Z perspektywy czasu wiem, że więcej przytrafiło mi się pozytywnych sytuacji niż tych trudnych. Zresztą ani te trudne ani te najlepsze chwile nie trwają wiecznie, o tym warto pamiętać. Nasze życie jest nieprzewidywalne, czasem w jednej chwili wszystko może się odmienić. Gdy jesteśmy w czarnej dziurze, nie przygnębiajmy się zbytnio, odczekajmy trochę, na pewno za chwilę wszystko się odmieni.

_Fiolka Najdenowicz - polska wokalistka bułgarskiego pochodzenia.W 1985 zadebiutowała z zespołem Voo Voo śpiewając z nimi utwór „Zatoka spokojnych głów”, wraz z zespołem odbyła także trasę koncertową po Związku Radzieckim i Szwecji. W 1988 wraz ze Sławomirem Starostą założyła zespół Balkan Electrique, grający elektroniczny pop z elementami folkloru bułgarskiego. Współpracowała z innymi artystami, między innymi Army of Lovers ze Szwecji, z zespołami Tubylcy Betonu, Closterkeller i Wilki. Można ją także było zobaczyć w teledysku grupy Golden Life, poświęconego ofiarom tragicznego pożaru w hali Stoczni Gdańskiej. W 1999 nagrała piosenkę „Fiolkah” do filmu Operacja Koza, a już rok później nagrała pierwszy album solowy zatytułowany po prostu Fiolka, który na rynku ukazał się w 2001. Producentem i autorem muzyki z tej płyty był Leszek Biolik (Republika), teksty pisali między innymi Grzegorz Ciechowski i Lech Janerka, a na płycie można usłyszeć Renatę Przemyk i Wojciecha Seweryna. _

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (135)