Wiktor Krajewski: Kalibabka bredził, że każda kobieta tak naprawdę chce być zgwałcona
Polski Don Juan, Casanova, Tulipan - tak zwykło mówić się o Jerzym Kalibabce. - Stosował nie tylko ostrą przemoc psychiczną, ale rzeczywiście także przemoc fizyczną. I to w bezwzględny, wyrachowany sposób, by zamarkować obustronną zgodę - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Wiktor Krajewski, autor książki o "największym uwodzicielu PRL".
Katarzyna Pawlicka, Wirtualna Polska: Kalibabka kochał nie kobiety a pieniądze. Zaryzykowałabym tezę, że kobiet nienawidził.
Wiktor Krajewski: Kalibabka kochał przede wszystkim siebie. Pewnie na drugim miejscu były pieniądze. Eksperci, z którymi rozmawiałem - seksuolog Robert Kowalczyk i psycholożka Anna Mochnaczewska - wskazują u niego na rys psychopatyczny, a na pewno socjopatyczny. Prawdopodobnie nie był więc w ogóle zdolny do wyższych uczuć.
Zaczynając życie w drodze, poza rodzinnym Dziwnowem, wiedział chyba tylko jedno - że nie chce zarabiać na życie ciężką pracą rybaka. Chciał wygody, luksusu, zapachu Old Spice'a a nie kutra.
Próbował być cinkciarzem - nie wychodziło. Próbował być stręczycielem - szybko to zajęcie porzucił. Został więc utrzymankiem, a później stanął na czele - tak można chyba powiedzieć - kobiecego gangu, którym dowodził.
To były pieniądze większe i szybsze niż z uczciwej pracy. Umożliwiające gromadzenie tych wszystkich dóbr, o których od zawsze marzył. Na pewno nie był skory, żeby zakasać rękawy i pracować w pocie czoła. Po wyjściu z więzienia również miał problem, żeby zbudować coś trwałego, mimo że klimat początku lat 90. sprzyjał zakładaniu firm, tworzeniu legalnych biznesów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Że zależało mu przede wszystkim na pieniądzach, a nie płci przeciwnej, dobrze pokazuje epizod, gdy sam był pracownikiem seksualnym. Płacono mu, żeby uprawiał seks, brał udział w orgiach, a on mówił: "w porządku".
Dla Kalibabki tak naprawdę wszystko, co przynosiło zysk, było w porządku. W wywiadzie, którego udziela w latach 80. prosto z aresztu śledczego, mówi: "jestem nadczłowiekiem i pozwalam sobie nie myśleć o konsekwencjach swoich czynów". Na pewno był bardzo sprytny, chociaż ukończył tylko siedem klas szkoły podstawowej. Eksperci podkreślają, że miał wyjątkową inteligencję emocjonalną.
Najmłodsza ofiara Kalibabki miała 14 lat. Była dzieckiem. Niepełnoletnie dziewczyny podobały mu się bardziej niż np. 25-latki czy po prostu łatwiej było je "urobić"?
W jednym z wywiadów mówił, że kobieta po 20. to dla niego starsza pani. By się nią zainteresował, musiała mieć złoto, dewizy czy inne dobra materialne. Myślę jednak, że było mu łatwiej nawijać makaron na uszy nastolatkom. Tym bardziej, że często były to dziewczyny, które chciały się wyrwać ze swoich wsi, a on - ubrany w ciuchy z Pewexu, pachnący, palący zagraniczne papierosy - roztaczał przed nimi wizję bajkowej przyszłości.
Pewne mechanizmy psychologiczne są zresztą uniwersalne, czego przykładem jest głośny dokument "Oszust z Tindera". Psycholożka Ania Mochnaczewska zwróciła uwagę, że większość kobiet piszących do Kalibabki, gdy był już w więzieniu, czy przyjeżdżających pod jego dom po tym, jak zakończył odsiadkę, wiedziała, z kim mają do czynienia. Każdej wydawało się jednak, że to ona jest "tą jedyną", która go uleczy, ucywilizuje, będzie remedium na jego problemy psychiczne.
Wszystkie bez wyjątku traktował przedmiotowo. Te, które zostawały z nim dłużej, wybierał z korzyścią dla biznesu, osadzając je w roli "kocmołucha", "grzały" i "pani".
Weźmy na tapet Jarkę określaną mianem "największej miłości" Kalibabki, ponieważ pisał do niej listy z więzienia. Gdy zaszła z nim w ciążę, miała 16 lat. Chociaż teoretycznie cieszył się, że na świecie pojawi się jego syn, w pewnym momencie zostawił Jarkę na dworcu kolejowym, wcześniej informując jej rodziców, gdzie mogą odebrać "zgubę". W ogóle nie brał pod uwagę jej potrzeb. Po prostu przestała mu się podobać, zmieniające się przez ciążę ciało zaczęło go obrzydzać.
Kobieta obsadzona w roli "kocmołucha" miała być jego sprzątaczką, kucharką i kochanką, ale wyłącznie jeśli on będzie miał na to ochotę. Głównym zadaniem "grzały" była pomoc w werbowaniu kolejnych ofiar. Jarka była jedną z "pań", ale nawet ta - wydawałoby się najwyższa - pozycja nie gwarantowała stałości i szacunku.
Przerażające. Szczególnie, jeśli przeczytamy, że Kalibabka naprawdę gwałcił, bił, molestował seksualnie, np. zmuszał do pozowania nago do zdjęć.
Stosował nie tylko ostrą przemoc psychiczną, ale rzeczywiście także przemoc fizyczną. I to w bezwzględny, wyrachowany sposób, by zamarkować obustronną zgodę. Wywoził dziewczyny do lasu, kazał im się rozebrać i nago pozować do zdjęć. Na zdjęciach z nim musiały - oczywiście pod groźbą - się uśmiechać. Tak, by nikt nie udowodnił mu przestępstwa.
Podczas jednej z takich "sesji" doszło do gwałtu na nieletniej. W jednym z wywiadów bredził zresztą, że każda kobieta tak naprawdę chce być zgwałcona. Czyli teoretycznie - idąc tym niewątpliwie chorym tokiem myślenia - nie zrobił przecież nic złego. Spełnił jej marzenie.
Dziewczyny piszące do niego listy, gdy już siedział w więzieniu, wiedziały, do kogo się zwracają? Na ile w artykułach z "Przeglądu Tygodniowego" jego przewiny były przedstawione obiektywnie, a na ile romantyzowane, uładzone przez narrację samego oskarżonego?
Większość wiedziała, z kim na do czynienia, ale wiedza a trzeźwa ocena sytuacji to dwie różne rzeczy. Samo zjawisko jest zresztą znane - kiedy w 1989 r. w Stanach Zjednoczonych pozwolono odsiadującym wyroki dożywocia więźniom żenić się, 800 wzięło ślub w ciągu roku. Młodziutka żona Charlesa Mansona - mordercy Sharon Tate - rozpoczęła ich znajomość od napisania listu do osadzonego. Podobnie było z żoną Mariusza Trynkiewicza.
Jednak ciekawsze od tego zjawiska wydają mi się wnioski płynące z przeprowadzonej wówczas debaty z udziałem ekspertów, m.in. Michaliny Wisłockiej i Zbigniewa Lwa-Starowicza, którzy winę zrzucili na ofiary Kalibabki - ich naiwność, głupotę itd. Dziś nikt nie odważyłby się powiedzieć czegoś takiego publicznie.
Wybielić się pomógł Kalibabce także serial "Tulipan". Natomiast grana przez Jana Monczkę postać nie miała z nim prawie nic wspólnego.
Postać serialowego Tulipana zrosła się z postacią Kalibabki, na czym on niewątpliwie skorzystał. Tymczasem wspólną płaszczyzną tych dwóch historii jest wyłącznie motyw mężczyzny wyłudzającego od kobiet pieniądze. To wszystko. Bo gdyby stworzyć prawdziwy obraz Kalibabki, trudno byłoby z nim sympatyzować. Byłaby to historia przepełniona przemocą. Studium socjopaty i narcyza.
Status quo podrywacza i uwodziciela udało się jednak Kalibabce utrzymać. Jako mężczyzna prawie 60-letni prowadził kursy podrywania, a chętnych, by wziąć w nich udział, nie brakowało.
Kalibabka przyciągnął tych ludzi dzięki swojej charyzmie - fakt. Natomiast jeden z moich rozmówców - Rafał Żuber, który zajmuje się psychologią podrywu - był na takim spotkaniu i przekonuje, że Kalibabka nie był przygotowany, opowiadał sporo bzdur i banałów. Nie przeszkodziło mu to zrobić dobrego wrażenia na słuchaczach - również tych świetnie wykształconych - którzy bili mu brawo i mówili, że "otworzył im oczy". Wpływ na to najpewniej miała łatka Casanovy czy Don Juana, która przylgnęła do niego na lata. Tymczasem Kalibabka nie był żadnym wysublimowanym uwodzicielem tylko seksualnym predatorem.
Dzisiaj w Dziwnowie nikt nie chce o nim rozmawiać.
Faktycznie w mieście, w którym urodził się i zmarł Kalibabka, napotkałem bardzo duży opór. Jeśli ktoś w ogóle zdecydował się poświęcić mi chwilę, odsyłał do domu, w którym nadal mieszka jego żona - Karina. Ona także odmówiła rozmowy, podobnie jak ich dzieci: Gracja i Jacek, które dwa lata temu zdobyły ogólnopolską rozpoznawalność dzięki udziałowi w programie "Top Model".
Wówczas ograniczali się do mówienia, że Kalibabka był wyjątkowym i bardzo dobrym ojcem. Sami planują napisanie książki... Zastanawiam się tylko, czy takie słowa mają w ogóle jakąś wartość w zderzeniu z tymi wszystkimi okropieństwami opisanymi w aktach? Nie wierzę, że człowiek może zmienić się aż tak drastycznie, z czarnego charakteru stać się krystalicznie czystą postacią.
Tym bardziej, że Kalibabka nawet w późnych wywiadach nie mówił zbyt wiele o rodzinie. Wolał wracać do przeszłości, opowiadać o swoich podbojach.
Wydaje mi się, że Kalibabka sam wpadł w swoje sidła, uwierzył we własną wyjątkowość i tworzony przez siebie mit "nadczłowieka". Mam nadzieję, że w książce udało mi się go obalić.
Do tej pory Kalibabka większości z nas kojarzył się jako mistrz podrywu, skuteczny uwodziciel. Niekoniecznie pozbawiony skrupułów przestępca.
Co więcej, mówiło się, że stworzył "instrukcję obsługi kobiety". Zresztą w języku polskim jego nazwisko funkcjonuje jako synonim słowa "podrywacz". Myślę, że wszyscy, którzy kiedykolwiek zostali tak nazwani w tym kontekście, mają prawo poczuć się obrażeni.