Wspomnienie prof. Romualda Dębskiego. "Z gęby nie należy robić cholewy"
Prof. Romuald Dębski zmarł 20 grudnia 2018 r. "W tych najistotniejszych momentach znajdował czas. Żeby mnie objąć, pocałować w czoło" – wspomina go w "Dużym Formacie" jedna z pacjentek. Aleksandra jest niepełnosprawna i dzięki niemu została mamą, gdy inni nie dawali jej na to szans.
21.01.2019 | aktual.: 21.01.2019 10:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aleksandra Koperstyńska zawdzięcza dziecko prof. Romualdowi Dębskiemu. W rozmowie z "Dużym Formatem" mówi, że sugerowano jej aborcję, bo jeździ na wózku inwalidzkim. Na ulicy jej mąż słyszał: "Ale krzywdę pan zrobił tej pani, że ona jest w ciąży".
Krzywdy nie widział Dębski, który jak wspomina "nie zawsze był miły", ale okazywał kobiecie wiele ciepła i wsparcia. Po jego odejściu dostała wiadomość od znajomej na Facebooku z pytaniem, jak "mogła być na pogrzebie tego abortera". – Studiowałam teologię, ale nie mieści się to w mojej głowie. W Antku jest cząstka profesora – mówi.
Aleksandra i 600 innych pacjentek Dębskiego stworzyły plakat z jego "cudami", czyli ich dziećmi. Zawisł nad łóżkiem profesora, gdy ten walczył o życie. Dziennikarka "Dużego Formatu" rozmawia nie tylko z Koperstyńską.
Bohaterką jest też matka, która rozstała się z mężem po kolejnym poronieniu i dostała "baty", gdy trafiła do Dębskiego. Potem dzięki niemu urodziła zdrowe dziecko. W wywiadzie przyznaje, że pierwsza, egoistyczna myśl, jaka przyszła jej do głowy po śmierci ginekologa, to, że "znikła szansa na drugie dziecko".
Z dziennikarką "DF" rozmawiają także przyjaciele zmarłego. Prof. Tomasz Paszkowski, kierownik III Katedry i Kliniki Ginekologii Akademii Medycznej w Lublinie, nie waha się, gdy mówi: "Zawsze był taki adres, że jak już nie wiadomo było, co zrobić, można było wysłać pacjentkę do Dębskiego".
Wspomina również, że profesor nigdy nie spoczął na laurach i ani przez chwilę nie uważał się za cudotwórcę. – Prywatnie to był człowiek, który nigdy mnie nie zawiódł – podkreśla Paszkowski.
Nachwalić nie może się go inna koleżanka po fachu - prof. Violetta Skrzypulec-Plinta ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. – (…) Wszystko, co robił i czego uczył, było transparentne i mocno osadzone w realiach – zaznacza.
– Bliskie były mu też wartości jak prywatność pacjentki, intymność jej ciała i prawa kobiet. (…) Kobiety, które nie mogły, nie płaciły. Dla niego takie zachowanie było oczywiste – dodaje. Plinta wraca też do chwil, gdy była świadkiem krytyki pod adresem Dębskiego. Słyszała wyzwiska ze strony antyaborcjonistów, którzy za nim jeździli. – Siedzimy w hotelu (…) Pod oknami pikieta, na plakatach rozerwane płody. Nie wytrzymałam: "Aldek, to jest niemożliwe!". "Ja na to nie zwracam uwagi, jedzmy" – odpowiedział spokojnie – opowiada Plinta. Mówi też o przypomnianych na pogrzebie słowach, że "z mordy nie należy robić cholewy".
W tekście "Dużego Formatu" wypowiada się również żona Marzena, z którą był przez 18 lat i doczekał się z nią trójki synów. Jak zaznacza, praca nigdy ich nie dzieliła, tylko zbliżała. Starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu i prowadzić udane życie rodzinne, chociaż Dębski był bardzo zajęty.
"Niewiele razy zdarzyło się, że Aldek pojechał (na narty) i wrócił z nami. (…) Dołączał: samolotem, pociągiem, autokarem. I nierzadko przerywał urlop, wracał wcześniej" – wyjaśnia Dębska. Podkreśla, że jej mąż uwielbiał być ojcem i jak nie szef namawiał pracownice na ciąże. – Mówił: "Do pracy wrócisz potem". Uważał, że rodzina jest najważniejsza – dodaje. Marzena Dębska ubiega się teraz o jego stanowisko.