Wszystko trafia do czerwonego worka. Sanitariusz o rzeczach osobistych zmarłych, którzy byli zakażeni
W przypadku zgonu osób z koronawirusem procedury są bezwzględne. Rzeczy osobiste trafiają do utylizacji, a rodzina dostaje jedynie dowód osobisty, telefon i ewentualnie obrączkę. Michał, który pracuje jako sanitariusz w jednym z warszawskich szpitali przyznaje, że nie ma szans na nic więcej.
27.04.2020 | aktual.: 27.04.2020 19:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Klaudia Stabach, WP Kobieta: Z powodu zarażenia koronawirusem zmarło w Polsce już ponad 500 osób. Co dzieje się z ich rzeczami osobistymi?
Michał, sanitariusz: Wszystkie ubrania, torba, środki higieniczne trafiają do czerwonych worków, czyli przeznaczonych do przechowywania zakażonych przedmiotów. Później trafiają do utylizacji. Jedyne, co jest zdejmowane to obrączka czy kolczyki, które później dezynfekujemy i przekazujemy rodzinie.
A co z dokumentami osobistymi?
Dokumenty również muszą zostać przekazane. Dezynfekujemy je razem z telefonem i biżuterią. Z procedur przygotowanych przez ministra zdrowia wynika, że powinno unikać się przebierania zwłok do pochówku.
Jak to wygląda w praktyce?
Nie przebieramy zmarłych, którzy byli zakażeni, tylko od razu wkładamy ich do specjalnych worków w tym, co mieli na sobie, szczelnie zamykamy i przenosimy na specjalny wózek do przewożenia zwłok.
Rodzina nie ma żadnej możliwości pożegnania się z nimi?
Jeśli nastąpił zgon to oczywiście osoba uprawniona do tego, jak najszybciej przekazuje telefonicznie informację rodzinie, a później wydaje zdezynfekowane rzeczy, o których wspominałem. Innej możliwości nie ma, bo na oddział zakaźny nie ma wstępu nikt z zewnątrz.
Postępowanie ze zwłokami zakażonych pacjentów jest trudne z punktu widzenia sanitariusza?
Muszę być ostrożny i uważać na każdy ruch. Gdy dostaję informację, że zmarła zakażona osoba, to wtedy zakładam na siebie specjalistyczny kombinezon i razem z drugim sanitariuszem przewozimy zwłoki na najniższe piętro do prosektorium. Wieziemy je korytarzami do windy, a za nami idą osoby zajmujące się dezynfekcją i pryskają wszystko dookoła. W tym czasie nie może nikt inny obok nas przejść.
Jest specjalna winda do transportowania zwłok?
Nie, na cały szpital są tylko dwie windy i nimi przewozi się wszystko – pacjentów na badania, posiłki, zwłoki zarażonych. Co prawda później przez 20 minut zostaje ona wyłączona z użytku i w tym czasie jest dezynfekowana, ale to z kolei utrudnia pracę całego personelu. Pamiętam, że jeszcze przed wybuchem pandemii mieliśmy awarię windy i przez to cały szpital był sparaliżowany. Nasza placówka ma już swoje lata, podczas projektowana budynku najwyraźniej nikt nie wziął pod uwagę faktu, że w przyszłości może dojść do takiej sytuacji jaka jest teraz.
Nie można było tego zmienić w międzyczasie?
Tylko kto by się tym przejmował. W szpitalach panuje podejście: "jakoś to będzie". Te windy nadają się do generalnego remontu. Przed wejściem jest próg i żeby wyjechać z pacjentem na łóżku, to muszę mocniej popchnąć. Serce mi się kraje, gdy widzę, jak ktoś obłożnie chory podskakuje całym ciałem, a na jego twarzy widać ból.
Wróćmy jeszcze do transportu. Co robi pan w momencie, gdy już dostarczy zwłoki we wskazane miejsce?
Mam obowiązek zdjąć z siebie kombinezon ochronny, włożyć go do czerwonego worka i wrócić na górę.
Nauczono pana, w jaki sposób poprawnie zdejmować odzież ochronną?
Nie było żadnego szkolenia. Dyrekcja podsunęła nam kartki, na których były opisane procedury, jak postępować w przypadku zwłok zakażonych pacjentów oraz tego, jak zakładać ubranie. Musieliśmy to podpisać i tyle. Znajomy ratownik wytłumaczył mi kiedyś, co powinien po kolei robić, żeby nie roznieść wirusa podczas zdejmowania kombinezonu. Mam nadzieję, że robię to poprawnie, bo w innym wypadku mógłbym zainfekować np. swoje ubrania, które mam pod kombinezonem.
Tych ubrań nie musi pan zmieniać?
Nie. Co więcej nawet nie mam możliwości, żeby wyprać je w szpitalu. Nie udostępniono pralki dla sanitariuszy, chociaż wiem, że byłaby taka możliwość. W związku z tym po skończonej pracy wkładam swoje ubranie robocze do czerwonego worka i wiozę je do domu. Jeżdżę komunikacją miejską, więc ten worek siłą rzeczy w taki sam sposób przewożę.
Absurdalna sytuacja.
Na dodatek te ubrania kupiłem za własne pieniądze, bo w tym, co nam wręczyli nie dało się swobodnie pracować – materiał jest tak sztuczny, że człowiek od razu cały się pocił.
Nie obawia się pan prać rzeczy, w których chodzi pan po szpitalu w domowej pralce?
Po przyjściu do domu od razu piorę ubrania i kąpię się. Nawet ogoliłem się na łyso, żeby zminimalizować ryzyko przeniesienia wirusa na włosach czy brodzie. Wolę prać sam niż oddać ubrania do ogólnodostępnej pralni w szpitalu, gdzie jest małe prawdopodobieństwo, że wróci do mnie w dobrym stanie. Zarabiam 1700 zł i nie stać mnie, żeby co chwilę kupować nowy komplet.
Czy jest jeszcze coś, co utrudnia panu pracę w dobie koronawirusa?
Niedopilnowanie przez lekarzy niektórych formalności. Przykładowo: gdy mam za zadanie przewieźć chorą osobę np. na rentgen, to muszę mieć potwierdzenie na papierze, że miała ona negatywny wynik testu. Jeśli tego nie mam to muszę sam biegać za lekarzem i prosić go o wpis.
To ważne, bo w przypadku zakażonej osoby jestem zobowiązany założyć kombinezon ochronny i dopilnować, żeby nikogo nie było na korytarzach. Wtedy przewiezienie nie zajmuje pięciu minut jak zazwyczaj, tylko prawie 1,5 godziny. Chciałbym, żeby lekarze i pielęgniarki bardziej doceniali naszą pracę. Przecież wszyscy gramy w jednej drużynie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl