Wyprowadzka z domu bywa bolesna. "Zbliżają się święta, a ja nawet nie wiem, czy spędzę je z rodziną"
Według statystyk dzieci w Europie wyprowadzają się z domu w wieku 26 lat. To o 8 lat wcześniej niż Julia oraz 4 później niż Maciej. Oboje zostali wrzuceni z rodzinnego domu bez ostrzeżenia. Bożena z kolei sama kazała usamodzielnić się swojemu niepełnoletniemu synowi.
– Już wcześniej wiedziałam, że moja wyprowadzka odbędzie się wcześniej niż później. Nigdy nie miałam z matką dobrych relacji. Nie mogłam nazwać jej przyjaciółką, a słowo "mama" przychodziło mi z trudem. Z tatą łączą mnie tylko alimenty. Nie czułam się dobrze w domu rodzinnym, niechętnie tam wracałam, ale wolałam, jak każdy zresztą, mieć dach nad głową, niż nie mieć – opowiada Julia.
"Ciągle próbowałam pogodzić się z myślą, że moja matka wyrzuciła mnie z domu"
O tym, że musi się wyprowadzić, dowiedziała się 4 dni po osiągnięciu pełnoletności. – Doskonale pamiętam ten dzień. Wróciłam z jakiegoś spotkania ze znajomymi. A ona tak zwyczajnie w progu powiedziała do mnie: "Musisz się wyprowadzić. Szukaj sobie dachu nad głową". I tyle. Żadnego pytania, czy mam dokąd pójść, czy mam jakieś pieniądze, czy ktoś mi pomoże. Mam wrażenie, że w ogóle jej nie obchodziło, co się ze mną stanie. Nie podała nawet żadnego powodu. Nic, jak obca osoba – wspomina Julia.
Nastolatka była w klasie maturalnej, a jedyne pieniądze, jakie miała, to alimenty od ojca. – Na początku nie wiedziałam, co robić, nie miałam pracy. Zostałam sama. Przeprowadziłam się tam, gdzie byłam zameldowana, czyli do mojej babci. Ale nie byłam na jej utrzymaniu, bo jak to babcia, nie miała zbyt dużo pieniędzy – relacjonuje.
Przez nagłą wyprowadzkę 19-letnia dziś Julia musiała bardzo szybko dorosnąć, pójść do pracy i pożegnać się z typowym życiem nastolatki. – Już wtedy wiedziałam, że nie dam rady chodzić normalnie do szkoły. Przepisałam się do liceum zaocznego, a w tygodniu próbowałam sobie dorobić – mówi. – Ciągle próbowałam pogodzić się z myślą, że moja matka wyrzuciła mnie z domu, że jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi – wspomina.
Od tych wydarzeń minął prawie rok. Julia utrzymuje się sama, z mamą nie ma żadnego kontaktu. – Zdałam maturę, ale nie poszłam na studia, bo nie miałam za co. Teraz pracuję i staram się odkładać. Może za rok się uda. Nie rozmawiałam też z matką od tego czasu – zaznacza.
Joanna Heidtman, psycholożka i socjolożka jest przekonana, że sytuacja, w której rodzice wyrzucają z domu dziecko, to jasny sygnał, że w ich relacji dzieje się coś złego. – W Polsce, jeśli zdarzają się takie sytuacje, to raczej nie dlatego, że są społeczne wymagania szybkiego usamodzielniania się. Raczej jest to znakiem, że coś trudnego dla dzieci i rodziców dzieje się w domu. To nie wydarza się z dnia na dzień – relacje i więzi pomiędzy rodzicami a dorastającymi dziećmi nie powstają, nie psują się nagle – tłumaczy psycholożka w rozmowie z WP Kobieta.
Zdaniem Joanny Heidtman takie zachowanie jest wbrew naszym naturalnym instynktom. – Jeśli w takim przypadku dziecko zostaje nagle pozbawione domu, nawet 18-letnie, czyli takie, które w świetle prawa jest już dorosłe, to każda z tych sytuacji wymaga zapytania o więzi, bo naturalnym zachowaniem jest troska o naszych najbliższych. Jednak za każdym razem powody mogą być inne i na pewno warto im się przyglądać – komentuje.
"Próbuję wszystkiego, czasem drastycznych metod"
Bożena załamuje już ręce. Nie wie, jak rozmawiać ze swoim 17-letnim synem. Uznała, że jego usamodzielnienie się będzie jedynym wyjściem z sytuacji. – Przestał chodzić do szkoły. Nie to, że wagaruje, tylko zwyczajnie do niej nie wstaje. Mówi, że to przez depresję. Owszem, leczy się psychiatrycznie, ale to nie może być jego stała wymówka – opowiada kobieta.
51-latka jest wdową. Po śmierci męża stara się wychować synów na "porządnych mężczyzn". Jak sama twierdzi, stosuje czasem "drastyczne metody". – Ja powiedziałam, że nieroba w domu nie będę trzymać. Przestałam mu gotować, prać, zmywać po nim naczynia. Jak skończy 18 lat, ma się wyprowadzić. Teraz odcięłam go od przywilejów. Jeśli idzie do szkoły, to dostaje obiad. Jeśli nie, to sam kombinuje, jak zapełnić brzuch – mówi.
Kobieta zdaje sobie sprawę, że ma obowiązek utrzymywać syna, dopóki nie skończy szkoły, dlatego daje mu kieszonkowe. – Dostaje ode mnie 100 złotych tygodniowo. Powiedziałam, że to część jego renty po ojcu i ma mu starczyć na tydzień na życie. Ja ze swej strony płacę rachunki i spłacam jego telefon. Jak przehula, to czasem przez dwa tygodnie je płatki z mlekiem – opowiada kobieta.
Bożena twierdzi, że w jej działaniu jest metoda. – W końcu zaczął chodzić do szkoły. "W kratkę", ale chodzi. Wcześniej nic nie działało. Żadne prośby, groźby, przekupstwa. Wyczerpałam wszystkie środki, to posunięcie było moją ostatecznością – przyznaje 51-latka.
Psycholożka mówi, że w takich przypadkach dochodzi do zaburzeń więzi rodzinnych. – To ukryta rywalizacja, niechęć do własnego dorastającego dziecka, które nie jest już podatne na proste nakazy, z którym trzeba się dogadać niemal jak z partnerem. To ogromnie trudne. Wszystko to może wynikać z problemów rodziców z radzeniem sobie z okresem adolescencji dziecka – twierdzi.
"Mam żal do taty"
Maciej o wyprowadzce z domu dowiedział się z dnia na dzień. Chociaż skończył już 30 lat, nadal było to dla niego dużym zaskoczeniem. – Wróciłem do domu z salonu fryzjerskiego, gdzie pracuję. Kiedy wszedłem, zauważyłem, że nie ma moich wszystkich rzeczy. Rodzice poprosili mnie na rozmowę do kuchni – opowiada.
Wtedy usłyszał, że to najwyższa pora, żeby opuścić rodzinne gniazdko. Nie spodziewał się, że rodzice będą chcieli pozbyć się z domu jedynego dziecka. – Tata powiedział mi, że mają już mnie dosyć, szczególnie mama. Mówił, że bardzo ich męczę i nie dokładam się do niczego. Poza tym uważają, że 30 lat to już wystarczająco, żeby zacząć samodzielne życie – wspomina.
Maciej spakował walizki i jeszcze tego samego dnia opuścił swój dom. – Zatrzymałem się u takiego swojego dobrego kolegi. Pomieszkiwałem u niego przez 2 tygodnie, dopóki nie stanąłem na nogi. Musiałem ogarnąć swoje życie, nie tylko finansowe, ale też pogodzić się z faktem, że moi rodzice już mnie nie chcą. To nie jest łatwe – mówi.
Teraz 30-latek wynajmuje pokój i sam się utrzymuje. Chociaż od tamtego wieczoru minęło już kilka miesięcy, nadal nie rozmawia ze swoim ojcem. – Mam żal do taty. Już nawet nie chodzi o to, że kazał mi się wynosić, ale o to, w jaki sposób to zrobił. Nawet nie dał mi się wytłumaczyć. Z mamą wdziałem się od tego dnia 4 razy, ale ciężko jest odbudować nasze relacje. Czuję, że nie mogę im ufać – wyznaje.
Maciej stara się pogodzić z sytuacją, w jakiej się znalazł. Próbuje stanąć na własne nogi. – Jest mi wstyd o tym mówić. "30-latek, którego wyrzucili rodzice z domu" – wiesz, jak to brzmi. To bardzo zaważyło na moim poczuciu własnej wartości. Zbliżają się święta, a ja nawet nie wiem, czy spędzę je z rodziną – kończy.
Joanna Heidtman podkreśla, że wszystkie decyzje rodziców mają wpływ na życie dziecka. Nieżalenie od jego wieku.
– Trzeba pamiętać, że to, czego młody człowiek nie dostanie w rodzinnym domu, tworzy brak, który przeniesie na swoje kolejne relacje. Oprócz tego, że jest to czysto życiowy problem, bo nie ma gdzie zamieszkać albo nie zarabia, dodatkowo zostaje z poczuciem, że nie ma bezpiecznej więzi z drugim człowiekiem – mówi.
– Nawet jeśli młoda osoba się z takiej sytuacji wykaraska, bo oczywiście jest to możliwe, to takie doświadczenie zostanie z nim jako skaza na całe życie. W tym widzę duże zagrożenie. Może to mocno wpłynąć na wszystkie jego bliskie relacje, czy toz przyja ciółmi, czy współmałżonkiem – dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl