Wyrok dla seksualności. Gdy seks staje się narzędziem do robienia dzieci
Bezpłodność to podwójny wyrok. - Jeśli kobieta domaga się od męża, żeby na akord rozpoczął czynności płciowe, bo seksem tego nie można nazwać, to całkowicie zabija pożądanie - komentuje dr Andrzej Depko, seksuolog.
Natalia Ogorzelska: 31 lat, mąż, dziecka brak. To było w 2012 roku. Córkę urodziła trzy lata później. Chodzi o to, co było międzyczasie.
Dziecko chciała mieć od zawsze. Ona akurat z miłości, nie z poczucia misji zwiększania narodowego przyrostu naturalnego. Niestety, pierwszy miesiąc – nic, drugi, trzeci, piąty. Gdzieś przy szóstym seks i życie intymne zaczął mordować kalendarz. Mordować sprytnie, cicho i precyzyjnie.
– Tydzień przed jajeczkowaniem zaczynało się nerwowe obserwowanie organizmu: czy śluz jest owulacyjny czy nie, czy kłuje mnie jajnik czy nie, stres, dlaczego testy nie pokazują jednoznacznie, że dziś wszystko działa, przecież jest ten dzień, ten moment, nie można tracić szansy! – Natalia wylicza. – Gdy ja albo mąż musieliśmy wyjechać w delegację, płakałam albo się wściekałam. Cały cykl stracony. Albo gdy komuś się nie chciało, bo przecież nie może się nie chcieć! I kłótnia. Bo trzeba mieć ochotę, trzeba się kochać. Trzeba, bo szansa przepadnie.
I obwiniała siebie przez ten kalendarz, i bała się. Że mąż ją zostawi, bo nie może rodzić, że będzie miał dziecko z inną kobietą. Ale on w tym wszystkim był optymistą. - Co doprowadzało mnie do szału. W sumie nie wiem, czego ja oczekiwałam – zastanawia się. - Może zapewnienia, że bez dzieci i tak będzie super? Z drugiej strony czułam zupełny bezsens życia, nie umiałam znaleźć odpowiedzi na pytanie, co będzie, jeśli się nie uda.
I się nie udało.
Córka z trzeciej próby
Natalia Ogorzelska ma męża i 33 lata. Dziecka nadal brak. Jedzie do szpitala św. Zofii w Warszawie. Tam słyszy, że dwa lata starań poszło na marne, że naturalnie nie uda się nigdy, bo ma niedrożne jajowody. – Jakbym przywaliła o ścianę – wspomina. – Bo dla mnie in vitro to była ostateczność, coś niepokojącego, nieznanego. W dodatku diagnozę usłyszałam w szpitalu, który słynie z metod naturalnych, wiedziałam, że to nie jedna z opcji, tylko opcja ostateczna. Dlatego nie znoszę, gdy ktoś krytykuje in vitro, bo to nie jest żadnej wybór.
Gdy Natalia odebrała wyniki po pierwszej próbie zapłodnienia, weszła do mieszkania, potem do sypialni, potem do łóżka. Gdy skończyła płakać, otworzyła laptop i zaczęła szukać surogatki. Ten stan trwał kilka dni.
- Córkę mamy z trzeciej próby – mówi dziś. – I staramy się o kolejne dziecko. Nie jest mi łatwo, ale to już zupełnie inny poziom świadomości. Nie, nie da się wyluzować, ale in vitro to i tak wielka ulga dla związku. Seks przestaje być wyłącznie narzędziem do zrobienia dziecka.
Zamiast seksu - czynności płciowe
- Seksualność umiera w momencie, kiedy seks przestaje być zjawiskiem spontanicznym, a efektem kieratu procedur, które mają ułatwić zapłodnienie - mówi dr. Andrzej Depko, seksuolog. Tłumaczy, że przez pierwsze 12 miesięcy para, która stara się o dziecko, współżyje w miarę spontanicznie. Nastawia się na roczne oczekiwanie i w 85 proc. zapłodnienie dochodzi do skutku. Problem pojawia się, kiedy czas roku się wydłuża, para zapisuje się do kliniki bezpłodności, rozpoczynają się procedury diagnostyczne i wymuszone współżycie.
Z opinią Depki zgada się dr Katarzyna Kozioł. Jest ginekolożką i położniczką, która założyła warszawską Przychodnię Leczenia Niepłodności Novum. - Bywa, że związki rozpadają się nawet po skutecznym leczeniu, bo wieloletni czas napięcia daje o sobie znać. Po urodzeniu dziecka okazuje się, że para nie umiała okazać sobie potrzebnego wsparcia, a dziecko tego nie naprawi – tłumaczy.
In vitro jest ostatnim etapem. Metodę stosuje się, gdy inne sposoby leczenia niepłodności zawiodą. - Często pary przechodzą przez wszystkie, trwa to lata. Szczególnie zapamiętałam jedno małżeństwo. Kobieta akceptowała zapłodnienie pozaustrojowe, mąż nie chciał się zgodzić – mówi Kozioł. - Takie sytuacje często determinują, czy związek przetrwa. Bo nawet jeśli kobieta podporządkuje się autorytarnemu zdaniu męża, to nie wróży im dobrze na przyszłość.
Zdaniem dr Andrzeja Depki, długotrwałe staranie się o dziecko, musi być na jakiś czas wyrokiem dla seksualności. - Staje się przymusem, a właściwie aktem przekazania nasienia w określonym dniu. Do tego dochodzi wstrzemięźliwość seksualna, bo plemniki i komórka jajowa muszą dojrzeć – mówi. - Gdy kobieta oczekuje czy domaga się od męża, żeby na akord rozpoczął czynności płciowe - bo seksem tego nie można nazwać - to całkowicie zabija pożądanie. To nie jest seks tylko akt prokreacyjny – podkreśla. – Natomiast po urodzeniu dziecka, trzeba dać sobie czas, żeby życie seksualne wróciło do normy.
Imię i nazwisko bohaterki zostało zmienione w trosce o jej anonimowość.