Wywiad z Magdaleną Witkiewicz

Wzruszająca, dynamiczna i kto by przypuszczał, że obecnie tak bardzo aktualna. Powieść "Córka generała" to historia miłosna osadzona w czasach niemieckiej okupacji. Jednak zamiast typowo wojennej scenerii mamy wielotorowość wątków, które niczym w thrillerach Pauli Hawkins czy Alex Marwood stopniowo układają się w całość. Bohaterem nie jest ten, kto sięga po broń, lecz ten, kto nie używając broni, potrafi rozwiązać konflikt lub skutecznie powstrzymać innych, by po tę broń nie sięgnęli.

Źródło zdjęć: © materiały partnera

Katarzyna Rapczyńska-Lubieńska, Wirtualna Polska: W nowej książce pisze pani, że polityka szufladkuje społeczeństwo, dokleja etykiety, dzieli ludzi na lepszych i gorszych. Jak narodził się pomysł na "Córkę generała"?

Od dawna chciałam napisać powieść, której akcja toczyłaby się w moim mieście przed wojną. Jestem gdańszczanką, kocham to miasto i wiem, że jego historia była bardzo skomplikowana. Długo bałam się za to zabrać, sądząc, że nie poradzę sobie z całą warstwą historyczną, ale w końcu uznałam, że trzeba podjąć tę rękawicę. Wielokrotnie chodziłam na spacery ścieżkami moich bohaterów i zastanawiałam się, jakie tajemnice skrywają stare domy, mury czy nawet kostka brukowa.

Rozważałam, jaka historia mogłaby się tutaj wydarzyć. Co byłoby na tyle interesujące, by mogło stać się ciekawą opowieścią. W moich książkach często piszę o miłości. O dobrych ludziach. O ludziach, którzy nagle zostali postawieni przed trudnym wyborem, a nawet o tym, że ktoś tego wyboru dokonał za nich i oni musieli w tym wszystkim funkcjonować. I właśnie miłość w tych trudnych czasach powinna uskrzydlać. Powinna dodawać nam otuchy i wiary w to, że kiedyś będzie pięknie.

Nasze czasy również pokazują, że wskutek decyzji jednego człowieka może nastąpić ogromny podział społeczeństwa. Zupełnie nikomu niepotrzebny.

Magdalena Witkiewicz
Magdalena Witkiewicz © materiały partnera | Piotr Manasterski

Pisanie powieści, której akcja rozgrywa się w Wolnym Mieście Gdańsku, z pewnością było wyzwaniem. Skąd czerpała pani wiedzę o tamtych czasach?

Kupiłam chyba wszystkie książki na temat Wolnego Miasta Gdańska, które były dostępne na rynku. Te niedostępne wypożyczałam z biblioteki. Rozmawiałam z osobami, które wiedzą dużo więcej ode mnie. Naprawdę otaczają mnie pasjonaci historii! Ciekawa anegdota dotyczy czapki na okładce mojej powieści. Dowiedziałam się, że to czapka oficera lotnictwa. Bardziej pasowałby mi generał, ale cóż… oficer lotnictwa znalazł się w książce. I zostawił swoją czapkę na stole. Jak na okładce.

Na początku poszłam na spacer po Wrzeszczu. Chciałam, by moi bohaterowie zamieszkali w konkretnym miejscu. Żebym potem mogła pomyśleć, wyobrazić sobie, że tam wydarzyła się właśnie moja historia.

Jestem ogromnie sentymentalna, wierzę w energię. Kupiłam na aukcjach internetowych kilka starych przedmiotów – monety z dwudziestolecia międzywojennego, banknoty, stary paszport pewnej gdańszczanki i kilka przedwojennych zdjęć mieszkańców Gdańska. To fascynujące zastanawiać się, kim byli i co robili. Co robią teraz ich potomkowie? Jak się potoczyły ich losy? To wszystko mogłam sobie wyobrazić.

Czy Andrzej i Elise istnieją naprawdę?

Tego nie wiem. Być może. Być może nie nazywają się Andrzej i Elise, być może ich historia potoczyła się inaczej...

Znając topografię Gdańska, można odnaleźć w powieści wiele miejsc, takich jak choćby Perła Bałtyku. Czy były jakieś fikcyjne lokalizacje?

Jeżeli chodzi o Gdańsk, nie było żadnych fikcyjnych miejsc. Wszystko zgodnie z planem miasta z lat dwudziestych i trzydziestych. Restaurację Perła Bałtyku kocham osobiście ogromnie i cieszę się, że moi bohaterowie mieli okazję tam się stołować przed wojną. (śmiech) Zawsze dokładnie sprawdzam to, o czym piszę. Tu pomogła też bardzo książka pod redakcją Brunona Zwarry "Gdańsk 1939", w której mogłam przeczytać wspomnienia gdańszczan w przededniu wojny. Gdzie mieszkali, gdzie pracowali, dokąd chadzali. Dlatego moja książka odzwierciedla przedwojenną gdańską rzeczywistość. Miejscowość Bukowa Góra na Kaszubach też istnieje. Ale dom, w którym zakwaterowałam mieszkańców, został przeze mnie wymyślony. Chociaż jestem pewna, że był niejeden taki...

Czytelnicy mówią, że jest pani "specjalistką od szczęśliwych zakończeń". Czy kusi panią przełamanie tego stereotypu?

Chyba nie. Jest tyle smutnych rzeczy na świecie, że ktoś musi dawać nadzieję. I ja zawsze staram się dawać nadzieję w swoich powieściach. Pokazywać, że po nocy przychodzi spokój. W powieści "Córka generała" jest pewien obraz, który jest symbolem przesłania, które chcę, by ta powieść niosła. Przytoczę cytat: "Ta historia jest o życiowych nawałnicach i o tym, że zawsze po burzy przychodzi spokój. Dokładnie jak na starym obrazie, który dostałam od babci Halinki, gdy w moim życiu szalała burza. [...] Babcia powiedziała, że to jeden z najcenniejszych prezentów, jakie może mi dać. Obraz przedstawiał wzburzone morze, nad którym kłębią się ciemne chmury, ale gdzieś na horyzoncie lekko przebija słońce. Doskonale oddawał dewizę życiową mojej babci. Powtarzała, że nawet po najgorszej burzy przychodzi spokój, po najgorszej nawałnicy wychodzi słońce."

Nie jest to typowy romans, a raczej trzymająca w napięciu powieść z historią w tle. Czy był to celowy zabieg?

Oczywiście. Moje książki nigdy nie są typowymi romansami. Zawsze jest coś jeszcze. W "Córce generała" jest wiele zagadek, zwrotów akcji i mój ukochany, aczkolwiek przewrotny happy end.

Zamiast polityków mamy tu zwykłych ludzi, którzy chcieliby żyć normalnie. W tym stojących po stronie wroga żołnierzy, którzy nie chcą zabijać, bo też mają swoje rodziny. Jakie emocje towarzyszyły pani w trakcie pisania tej książki?

Emocje są najważniejsze. Ze względu na obecne wydarzenia tkwią one we mnie jeszcze do tej pory. Nie spodziewałam się, że nastaną czasy, których tak bardzo nie będę rozumieć. Jest mi ciężko na sercu, gdy oglądam wiadomości. Płaczę. A siedzę w ciepłym domu, mam tak naprawdę wszystko. Ponownie jak przy pisaniu książki, tak teraz nie rozumiem decyzji jednego człowieka, tak bardzo pazernego na władzę i bogactwo, by mordować. By posyłać swój naród na śmierć.

Nie wiem, co czują też rosyjscy żołnierze. Latają samolotami i decydują, że właśnie w tym momencie spadnie bomba. Bomba, która niszczy, zabija. Co musi skłonić człowieka, by to robił? Bo naprawdę nie wierzę, że oni z pełnym przekonaniem idą na tę wojnę. Po prostu w to nie wierzę!

W "Córce generała" napisałam: "Bohaterem nie jest ten, kto sięga po broń, lecz ten, kto nie używając broni, potrafi rozwiązać konflikt lub skutecznie powstrzymać innych, by po tę broń nie sięgnęli."

Być może kiedyś doczekamy czasów, gdy wojny się skończą, a ludzie będą równi niezależnie od pochodzenia. Wierzy pani w miłość ponad podziałami?

Jak najbardziej. Wiem również, że łatwiej nam jest tworzyć związek, gdy jesteśmy podobnie wychowywani, w podobnych wartościach. Jednak miłość nie wybiera i naprawdę chciałabym dożyć tych czasów, gdy ludzie będą mogli kochać innych ludzi bez względu na pochodzenie czy płeć!

Oprócz "Córki generała" napisała pani mnóstwo powieści, w tym "Jeszcze się kiedyś spotkamy" czy "Drzewko szczęścia", a także sporo książek dla dzieci z cyklu "Banda z Burej". Łatwiej pisze się dla dzieci czy dorosłych?

Nie rozgraniczam tego. Piszę zwykle to, co mi w duszy gra. Po trudnej wojennej historii dla zdrowia psychicznego trzeba napisać lżejszą książkę. Potem znowu można sięgnąć po coś poważniejszego. Gdy piszę dla dzieci albo komedie, sama się doskonale bawię, a gdy smutne – wzruszam się. Ważne, by pisać to, co dyktuje serce J. Nic na siłę!

Ma pani w planach następną powieść? Jaka to będzie tematyka?

Teraz zabieram się za powieść dla dzieci. Będzie to kolejna część "Bandy z Burej". Już dawno myślałam, by do klasy dzieci z Bandy sprowadzić dziewczynkę z Ukrainy. By pokazać, jakie trudności może mieć z aklimatyzacją w nowym miejscu, gdzie wszystko jest inne. Język, litery

Wybrane dla Ciebie