Blisko ludziWyznanie brafitterki. "Musiałyśmy gnębić klientkę, żeby tylko coś przemierzyła"

Wyznanie brafitterki. "Musiałyśmy gnębić klientkę, żeby tylko coś przemierzyła"

Wyznanie brafitterki. "Musiałyśmy gnębić klientkę, żeby tylko coś przemierzyła"
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Marianna Fijewska
07.02.2019 14:27, aktualizacja: 01.03.2022 13:16

Wchodzisz do sklepu, a ekspedientka zasypuje cię pytaniami. Mówisz, że nie potrzebujesz pomocy, ale ona nie daje za wygraną. "Niech się odczepi!" - myślisz zirytowana, nie zdając sobie sprawy z tego, co czuje ta dziewczyna i dlaczego nie chce odpuścić.

Kornelia jest brafitterką i autorką bloga "Krągła dziewczyna". 24-latka pracowała w jednym ze sklepów znanej sieci bieliźnianej, gdzie pomagała kobietom w dobieraniu biustonoszy. W styczniu wyrzucono ją z pracy. Wszystko dlatego, że jak twierdzi, nie chciała dostosować się do nieetycznych praktyk narzucanych przez kierownictwo.

Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Klientka wchodzi do sklepu. I co dalej?
Kornelia, blogerka i brafitterka: Musiałyśmy dopaść ją, jak wygłodniałe zwierzęta dopadają swoją ofiarę i gnębić, żeby tylko coś przymierzyła. Miałyśmy na to maksymalnie 15 sekund, choć przełożeni podkreślali, że im szybciej zajmiemy się klientką, tym lepiej.

Pytałaś: "W czym mogę pomóc"?
Nigdy! Za to zdanie można było wylecieć z pracy, ponieważ klientki zazwyczaj odpowiadają wtedy: "W niczym, ja tylko się rozglądam". Kilka miesięcy temu mieliśmy specjalne szkolenie u trenera marketingu, który mówił, w jaki sposób mamy prowadzić rozmowę, by kobiety nie mogły tak łatwo zrezygnować z naszej pomocy. Pytania zawsze musiały być otwarte i zawsze z założeniem, że klientka ma zamiar dokonać zakupu. Nie wolno było pytać, czy chce kupić biustonosz, tylko jakiego koloru ma być.

Co działo się, gdy klientka nie była zainteresowana waszą pomocą?
Tak czy inaczej musiałyśmy zasypywać ją pytaniami: "Jaki rozmiar?", "Jaka marka?", "Do jakich aktywności?". Nie wolno było przestać. Klientka miała kupić bieliznę, choćby nie wiem co. Jeśli szukała czerwonego biustonosza, a w sklepie takiego nie było, musieliśmy wcisnąć jej majtki albo pończochy.

W jaki sposób rozliczano was ze sprzedanych produktów?
Nad drzwiami wisiało specjalne urządzenie liczące osoby wchodzące do sklepu. Im więcej klientów, tym większy cel stawiali nasi przełożeni. Nie było żadnych przerw - 12 godzin pracy non-stop, a później i tak pretensje, bo cele były bardzo wygórowane i nierealne do spełnienia. Dlatego ciągle zwalniano ludzi - wszyscy mieli za niskie wyniki albo, zdaniem trenera, za mało nagabywali klientki.

Jak na to nagabywanie reagowały kobiety?
Denerwowały się, co jest dla mnie zrozumiałe. To był koszmar, wielokrotnie było mi głupio, że nie daje im spokoju. Zdarzało się, że klientki uniesionym głosem mówiły: "Nie potrzebuję pomocy!", na wszystkie pytania odpowiadały "nie, nie, nie!" albo wściekłe wychodziły ze sklepu.

Czy przełożeni reagowali jakoś na takie sytuacje?
Tylko trener marketingu, gdy przyjeżdżał do nas na kontrole. Pamiętam klientkę, która w ogóle nie miała zamiaru nic kupić. Od razu powiedziała: "Chcę się tylko rozejrzeć, nawet nie mam portfela". Mimo to trener spojrzał wymownie na koleżankę, więc ona od razu dopadła tę kobietę i zaczęła namawiać do przymierzania. W końcu klientka zirytowała się i wyszła. Trener wezwał koleżankę na rozmowę i ochrzanił. Powiedział, że jemu na pewno udałoby się coś sprzedać. "Wystarczy odpowiednie podejście" - mówił.

Co robiłyście, jeśli klientka przymierzyła bieliznę, ale źle w niej wyglądała?
To nie miało znaczenia. Jeśli biustonosz źle leżał i tak trzeba było mówić, że wygląda w nim "fantastycznie". To było słowo klucz. Klientki zawsze we wszystkim wyglądały "fantastycznie", nawet jeśli przypominały rycerza w zbroi. Na ich wątpliwości musiałyśmy natychmiast wytaczać argument zdrowotny: "Widzę, że nie jest pani przekonana. Proszę mi wierzyć, wygląd nie jest tu najważniejszy - chodzi o pani zdrowie". Później trzeba było przekonywać, że biustonosz danej marki naprawdę odciąża kręgosłup i modeluje piersi. Dzięki temu klientki i tak się na niego decydowały.

Ty też oszukiwałaś kobiety?
Nie. Dlatego mnie zwolniono, mówiąc, że nie staram się wystarczająco. Jeśli trener był obecny przy mojej sprzedaży, a biustonosz nie leżał dobrze, milczałam. Jeśli nie było trenera, mówiłam wprost: "Te biustonosze nie są dla pani, proszę poszukać innej marki". Nie mogłabym oszukiwać kobiet. W dodatku wiem, że dla Polek dobieranie biustonoszy to bardzo delikatna sprawa. Wiele mierzy się z potwornymi kompleksami dotyczącymi biustu. Trzeba podejść do nich z wielką subtelnością i wrażliwością.

W takim razie polityka proponowana przez firmę mijała się z celem.
Oczywiście. Pod koniec mojej pracy w sklepie, przyszła kobieta z bardzo małym biustem. Była skrępowana. Powiedziała, że już od gimnazjum wszyscy z niej szydzili, że jest dechą i wygląda jak chłop. Jako nastolatka zaczęła nosić staniki z poduszeczkami wypełniającymi, żeby piersi jakkolwiek odznaczały się pod ubraniem. Wyznała mi, że marzy o koronkowym staniku bez push-upu, ale boi się niemiłych komentarzy ze strony rodziny i znajomych.

Co jej poradziłaś?
Długo rozmawiałam z nią, że powinna znaleźć biustonosz, który jej odpowiada i nie przejmować się opinią innych, bo każde piersi są piękne. Ponad godzinę mierzyłyśmy staniki, które nie powiększały piersi. Dobrałyśmy w końcu idealny, koronkowy stanik bez push-upu. Myślę, że dla niej to było coś więcej niż zwykły zakup. To było jakieś przełamanie kompleksów. Wyszła ze sklepu, dziękując mi. Brafitting to moja pasja. Ludzie, którym zależy tylko na wyniku sprzedaży, w ogóle nie rozumieją tej pracy. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale cieszę się, że mnie zwolniono.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (448)
Zobacz także