Z dziećmi z dworca i na wysypisku śmieci. Polka opowiada, jak przez lata witała Nowy Rok
2003 rok przywitała razem z 12 bezdomnymi dziećmi z dworca. - Pamiętam, że była z nami wtedy Nastia, dziewczyna, która od dziecka wąchała klej - mówi polska reżyserka Hanna Polak. Poznała też Swałkę i jej mieszkańców. Opowiada historie, które pokazują skalę problemu.
31.12.2018 | aktual.: 01.01.2019 15:30
Hanna Polak jest autorką głośnych filmów dokumentalnych, takich jak "Dzieci z Leningradzkiego" o najmłodszych Rosjanach żyjących w podziemiach Moskwy oraz "Nadejdą Lepsze Czasy" o ludziach, którzy mieszkają na wysypisku śmieci. Reżyserka wielokrotnie witała Nowy Rok w towarzystwie bohaterów swoich dokumentów, dla których północ oznaczała nadzieję na lepsze życie.
Jak to się stało, że zaczęłaś wpuszczać do swojego życia ludzi, o których kręciłaś filmy?
To był rok 2001, kręciliśmy "Dzieci z Leningradzkiego". Była zima. Staliśmy z kamerą na dworcu i nagle zobaczyłam około 11-letniego chłopca. Wyrywał się starszym kolegom i strasznie płakał. Zainterweniowałam. Tamci uciekli, a ja starałam się uspokoić małego. Zaczęłam wypytywać, co się stało. Nie powiedział tego wprost, ale od słowa do słowa wyszło, że starsi chłopcy zmuszali małego do prostytucji. W głowie mi się to nie mieściło. Zaprosiłam chłopaka do siebie, dałam mu jeść. Następnego dnia przyszedł do mnie z trzema przyjaciółmi i zapytał, czy ich przyjmę. Przyjęłam.
Spędziliście razem Sylwestra?
Tak. Udało mi się ściągnąć na Sylwestra dwie wolontariuszki z Polski. Zgromadziłyśmy jakieś drobne fundusze na jedzenie i zdecydowałyśmy z dzieciakami, że przygotujemy to, co najbardziej lubią. Wybrali dwie rosyjskie potrawy, których wcześniej nie znałam, i razem je ugotowaliśmy. Pamiętam taką scenę - zabrakło śmietany i ziemniaków, więc dałam chłopakom kilka rubli i wysłałam ich do sklepu. Jeden z nich wtedy się rozpłakał. Powiedział, że nikt mu jeszcze tak w życiu nie zaufał. Dla nich normalny Sylwester był niezwykłym przeżyciem. A dla nas sygnałem, że musimy działać dalej.
Co udało wam się osiągnąć trzyosobowym zespołem?
Założyłyśmy fundację "Aktywna Pomoc Dzieciom", która funkcjonuje do dziś. Starałyśmy się karmić dzieci i dawać im najpotrzebniejsze rzeczy, a oprócz tego umieszczać w domach dziecka, co w wtedy w Rosji było niezwykle trudne. Dzieciaki pomieszkiwały u nas, a ja cały czas trzęsłam się ze strachu, że przyjdzie milicja i oskarży mnie, że bezprawnie przetrzymuję nieletnich. Milicja rzeczywiście się zjawiła. Powiedzieli, że doszły ich słuchy o fundacji i o tym, że mam u siebie kilkoro dzieciaków z dworca. Zapytali, czy mogę wziąć jeszcze więcej, bo oni nie mają gdzie ich kierować.
Wzięłaś?
Wzięłam, ale fundacja rozwijała się coraz prężniej i coraz częściej udawało nam się znajdować miejsca w domach dziecka. Pamiętam, że w kolejnego Sylwestra odwiedził nas dziennikarz "Moskiewskiego Komsomolca" i napisał, że robimy niesamowitą robotę. Wtedy zaczęli pojawiać się drobni darczyńcy - przynosili ubrania, jedzenie, owoce.
Ile najwięcej dzieci uczestniczyło w organizowanym przez was Sylwestrze?
W 2003 roku przyszła aż dwunastka. Głównie z dworca. Pamiętam, że była z nami wtedy Nastia - dziewczyna, która od dziecka wąchała klej. Później weszła w narkotyki, popełniła kilka przestępstw i trafiła do moskiewskiego więzienia. W ubiegłym roku dostałam od niej list. Napisała, że była strasznie głupia i że więzienie to ogromna kara, którą musiała za to zapłacić. Podziękowała za wszystko, co dla niej zrobiłyśmy i dodała, że wspólnie spędzony czas dał jej dużo nadziei i dzięki temu odbiła się od dna. Inne dzieciaki, którym udało się nam pomóc, dziś mają swoje rodziny, mieszkanie i stałą pracę.
Kiedy przestałaś spędzać Sylwestra z bohaterami "Dzieci z Leningradzkiego"?
W 2004. Wtedy zaczęłam już bardziej intensywnie pracę nad nowym filmem "Nadejdą Lepsze Czasy" o ludziach żyjących na Swałce – wysypisku śmieci pod Moskwą. Uznałam, że Sylwester to wyjątkowa noc i że chcę spędzić go z ludźmi, którzy wtedy byli mi bardzo bliscy i życzliwi.
Jak to wspominasz?
To było dla mnie wzruszające doświadczenie. Ci ludzie przyjęli mnie jak swoją i ugościli. Pamiętam, że byłam tam z Andriejem, wolontariuszem, który zajmował się gotowaniem dla bezdomnych. Zrobiliśmy dla nich paczki, z których się cieszyli. Przywieźliśmy im jedzenie. Był też szampan bezalkoholowy dla dzieci. Siedzieliśmy w domku skleconym z palet, pośrodku wysypiska i świętowaliśmy. O północy weszliśmy na wzniesienie i patrzyliśmy na Moskwę. To z jednej strony budujące wspomnienie, że ludzie w tak trudnej sytuacji mogą się cieszyć życiem i być dla siebie życzliwi. Z drugiej smutne, bo patrzyliśmy na obrzydliwie bogate miasto, które ich wykluczyło.
Czego mieszkańcy Swałki życzyli sobie w Nowym Roku?
Najbardziej wspominam życzenia Ani. Dziewczyna żyła na Swałce od lat i została tam zgwałcona. Anna miała z tego gwałtu dziecko. Powiedziała wtedy: "Z całego serca życzę nam wszystkim, żeby nasze dzieci nie musiały wychowywać się na wysypisku". Pamiętam też, że główna bohaterka mojego filmu Julia powiedziała, że jej marzeniem na Nowy Rok jest to, żeby zmienić swoje życie. Żeby wyrwać się ze śmietniska.
Udało się?
Tak. Julii udało się wyjechać ze Swałki z rodziną jeszcze podczas kręcenia filmu. Zrozumiała, że musi walczyć o siebie, żeby w końcu się stamtąd wyrwać. Podjęła prace poza wysypiskiem, choć nadal tam mieszkała. Później okazało się, że po jej zmarłym ojcu przysługuje jej rekompensata za mieszkanie, które poszło do rozbiórki, kiedy była dzieckiem. Ten Sylwester był dla Julii szczególny. Pierwszy raz we własnym domu. Niedługo potem została mamą. Żyje tam do dzisiaj wraz z ojcem dziecka, swoją matką i jej partnerem. Tylko oni wyrwali się ze Swałki. I jeszcze jeden chłopiec, którego fundacja umieściła w domu dziecka.
Jesteś w kontakcie z Julią?
Oczywiście. Cały czas wymieniamy listy i maile. W Nowy Rok zawsze rozmawiamy przez Skype'a. Los nie jest dla niej łaskawy - córeczka zachorowała na bardzo rzadką chorobę, polegającą na gniciu kości. Julia od dwóch w zasadzie żyje w szpitalach, bo mała miała już kilka operacji. Mówi, że strasznie się boi o dziecko, ale że to kara za grzechy, które dawniej popełniła. Napisała też niedawno, że nie wyobrażała sobie, że życie poza wysypiskiem śmieci może być tak trudne. Fundacja dalej prowadzi zbiórkę na dziecko Julii.
Masz kontakt z innymi mieszkańcami Swałki, z którymi wtedy świętowałaś Sylwestra?
Było tam też rodzeństwo - Olesia i Fantom. Od małego byli na wysypisku, ojciec alkoholik katował ich całe dzieciństwo, a matka zmarła na wysypisku, bo zatruła się jedzeniem. Kiedy pojechałam na Swałkę, żeby ich odwiedzić, powiedziałam im, że Jula ma mieszkanie. Olesia postanowiła odwiedzić wtedy Julę, a później opowiadała Fantomowi, jak wygląda normalne mieszkanie. Mówiła: "W mieszkaniu nie jest jak u nas. Tam masz podłogę i ściany". Zdałam sobie sprawę, że ich cały świat to wysypisko. Niestety widziałam po ich twarzach, że piją. Nie rozmawialiśmy długo, bo Olesia potwornie bała się naczelnika wysypiska. Mógłby ich wyrzucić za to, że spraszają ludzi z "normalnego świata". W Rosji nie mówi się o mieszkańcach śmietnisk. Udaje się, że ich nie ma, choć tworzą całe społeczności.
Jesteś w trakcie przygotowywania kolejnej produkcji dokumentalnej. Będziesz witać Nowy Rok z jej bohaterami?
Nowy Rok nie, ale właśnie spędziłam z nimi święta. Zarówno dzieciaki z Leningradzkiego, którzy dziś są już dorosłymi ludźmi, jak i mieszkańcy Swałki będą w mojej głowie. Zawsze myślę o nich, gdy wybija północ i przypominam sobie, jak się cieszyli z nadejścia nowego roku. Dla nich to było coś więcej niż dla nas. To była nadzieja na lepsze czasy.
ZBIÓRKA PIENIĘDZY NA DZIECKO JULII PROWADZI FUNDACJA "AKTYWNA POMOC DZIECIOM".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl