Z Indii do Polski. Narinder Tandon: spotykam dużo dobra w swoim życiu
Narinder Tandon przeprowadziła się z rodziną do Polski 3 lata temu. Choć początki nie były łatwe, udało jej się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości i otworzyć własny biznes. Mały salon kosmetyczny na warszawskiej Ochocie to miejsce, w którym łączą się kultury.
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Zacznijmy od pytania, które pewnie słyszysz dość często: jak to się stało, że trafiłaś do Polski?
Narinder Tandon, właścicielka salonu kosmetycznego: Najpierw mój mąż dostał propozycję pracy w Warszawie. Po roku dołączyłam do niego z dziećmi. Dla mnie to nadal są dzieci, a tak naprawdę to dorośli mężczyźni. Jeden z nich ma 18 lat, a drugi 19.
Wyglądasz bardzo młodo. Ciężko uwierzyć, że twoi synowie są już dorośli.
Wyszłam za mąż, kiedy byłam bardzo młoda. Miałam wtedy 18 lat. To normalne w Indiach. Dwa lata po ślubie byłam już matką dwojga dzieci. Teraz mam 39 lat.
Spodziewałaś się tego, jak będzie wyglądało twoje życie w Polsce?
Wszystko było dla mnie nowe. Pogoda, kultura. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że w Polsce młodzi ludzie wyprowadzają się od rodziców i rozpoczynają samodzielne życie. My całe życie mieszkamy z naszymi rodzinami, opiekujemy się nimi.
Wyobrażam sobie, że 18-latce nie było łatwo opuścić dom rodzinny i zamieszkać z teściami.
To najtrudniejszy moment w życiu każdej kobiety w Indiach. Przez kilkanaście lat mieszkasz z rodzicami i nagle wprowadzasz się do teściów. Musisz odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Małymi krokami się do niej przyzwyczajasz.
A kiedy się już przyzwyczaiłaś, wyprowadziłaś się do Polski. Poczułaś ulgę, że w końcu zostaniecie sami?
I tak, i nie. Od 17 lat pracuję jako kosmetyczka. W Indiach też to robiłam. Moja teściowa również pracowała, kiedy była młoda. Rozumiała, jak ciężko jest pogodzić pracę z życiem rodzinnym i była dla mnie ogromnym wsparciem. Wiesz, mówimy o Indiach. My tam nie chodzimy często do restauracji, kobiety przygotowują wszystkie posiłki w domach. W Polsce też to robię. Dziś wstałam o 5 rano, żeby przygotować lunch dla siebie, męża i synów. Przyniosłam też porcję dla Marty, mojej przyjaciółki, z którą pracuję. Jest Polką i lubi hinduskie jedzenie.
Co było dla ciebie najtrudniejsze po przeprowadzce do Polski?
Język i to, że tutaj zupełnie inaczej wygląda praca w salonie. Na początku bałam się, że zrobię coś nie tak. Teraz już wiem, czego oczekują moje polskie klientki, a czego Azjatki. Nawet mam dwa zestawy produktów. Jedne są odpowiednie dla waszej cery, drugie dla naszej. Wprowadziłam też coś z naszej kultury, co podoba się wszystkim – nitkowanie. W Indiach to jedyny sposób na regulację brwi, w Polsce dopiero teraz zyskuje na popularności.
Zaskoczył mnie też sposób, w jaki robicie manicure. Kiedy poszłam na dzień próbny do jednego z salonów, dostałam jedynie pilniczek i frezarkę. Przede mną siedziała klientka i czekała, aż zacznę. Dla mnie to był szok, bo w Indiach, kiedy przychodzisz na manicure, to kosmetyczka zajmuje się całymi rękami, nie tylko paznokciami.
Robimy peeling rąk od ramion w dół, masaż olejkami, nakładamy specjalne maski i na koniec robimy paznokcie. Teraz kiedy mam swój salon, oferuję taki pakiet klientkom z Indii. Brakowało im tego w Warszawie. Przygotowuję je też do ślubu, mam nawet specjalną biżuterię i hennę.
Jeśli już mówimy o różnicach… W Indiach jest wyraźna segregacja płci. Kiedy podróżowałam po Tamilnadu, zauważyłam, że nawet kelnerzy zwracają się chętniej do mężczyzn, kiedy przyjmują zamówienie. Nie było dla ciebie niezręczne, że tutaj wszyscy są bardzo bezpośredni?
Tak, nasza kultura jest zupełnie inna. Teraz już się to trochę zmienia, ale np. kiedy się witamy, nie podajemy rąk mężczyznom. Chyba że to twój krewny. Kiedy przeprowadziłam się tutaj i wszyscy podawali mi ręce, zastanawiałam się, czy powinnam to robić. Nawet rozmawiałam o tym z mężem. Powiedział mi, że taka jest wasza kultura i mamy to uszanować. Nie ma w tym nic złego.
A co powiesz o relacjach z Polakami?
Każdy ma bardzo różne doświadczenia. Ja całe szczęście spotykam dużo dobra w swoim życiu. Nigdy nikt mnie nie wyzywał, nie zarzucał mi, że nie jestem stąd, więc mam się wynieść. Chociaż moje klientki opowiadały mi o wielu przykrych doświadczeniach. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo myślę, że rasizm jest obecny na całym świecie, nie tylko w Polsce. W Indiach też są rasiści, którzy wrogo odnoszą się do obcokrajowców.
Ja spotkałam cudownych ludzi, chociażby Martę. Najpierw była moją szefową, kiedy pracowałyśmy w jeszcze innym salonie. Bardzo dużo mnie nauczyła, pomagała mi, kiedy nie mówiłam w ogóle po polsku. Gdy zdecydowałam, że chcę otworzyć własny salon, wyszła z inicjatywą. Powiedziała, że ma dla mnie miejsce.
Rozpoczęcie własnego biznesu w obcym kraju to chyba duże wyzwanie?
Oczywiście nie było łatwo. Zaczynałam od zera. Pozwolenie na pracę i wszystkie formalności związane z kartą pobytu są bardzo skomplikowane. Wydłużył się też czas oczekiwania. Niektórzy czekają ponad rok na decyzję, kiedyś tak nie było. Nam się udało przedłużyć pobyt na kolejne 3 lata, ale nie wiem, co będzie później.
Mówiłaś, że masz zestawy kosmetyków dla Polek i dla Azjatek. Jakie zabiegi wybierają Polki?
Polki głównie przychodzą do mnie na brwi, bo uważają, że skoro jestem Hinduską, to zrobię je lepiej. Czasem decydują się też na masaże. Szczególnie indyjski. Bariera językowa nie jest wtedy problemem, bo podczas masażu relaksujesz się i nie musisz wiele mówić. W ogóle uwielbiam w Polakach i Polkach to, że nie przeszkadzają w pracy. W Indiach ludzie ciągle pytają: "czemu robisz to?", "czemu robisz tamto?", "czemu ubrałaś się w to?". Tu mam większą swobodę. Nie muszę nikomu się tłumaczyć. Polki przeważnie pytają mnie o moją historię, dlaczego przeprowadziłam się do Polski, co tutaj robię. To miłe.
Mieszkasz w Polsce już 3 lata. Jest coś, czego nadal ci brakuje?
Świętowania w rodzinnym gronie. Tu wszystkie święta spędzamy w domu, we czwórkę. W Indiach odwiedzamy krewnych, robimy mnóstwo jedzenia, siedzimy wszyscy razem. Tu te dni są wyjątkowo samotne.