Blisko ludzi"Za hajs matki baluj". Dzieciaki, które "poniósł melanż", udzielają rad innym

"Za hajs matki baluj". Dzieciaki, które "poniósł melanż", udzielają rad innym

"Za hajs matki baluj". Dzieciaki, które "poniósł melanż", udzielają rad innym
Źródło zdjęć: © 123RF
Przemysław Bociąga
01.02.2019 13:30, aktualizacja: 01.02.2019 20:36

To może być najgorętsza książkowa premiera miesiąca. "Za hajs matki baluj" to maksymy dla prymitywnych imprezowiczów, pouczające, jak być najbardziej płytką wersją siebie. Fantazje o wódzie, dragach i "chamskim letnim podrywie" skończyły się tak, że wydawnictwo wycofało nakład i przeprosiło.

Dobrze wiem, co się zaraz zacznie: "Jakiś redaktorzyna z Wirtualnej Polski napisał o wydanej dla żartu książce. Jest 2019 rok i wszyscy czują się urażeni byle czym". Sęk w tym, że ja nie jestem urażony. Gdyby chodziło tylko o monstrualną głupotę, byłbym rozbawiony. Ale że ta głupota w swoim prostactwie celuje w tak wiele dobrych i mądrych rzeczy, nie potrafię nic poradzić: jestem wściekły.

"Za hajs matki baluj". Strona na Facebooku opublikowana pod tą nazwą skupia 62 tys. fanów, a jej opis głosi: "Największy polski cykl imprez! Działamy bez przerwy od 2011 roku ;)". Misja: "baluj odpowiedzialnie". Ostatni post pochodzi sprzed kilku dni: "Książka dotarła do redakcji. Jesteście ciekawi, co kryje w środku? #zatrzydnipremiera".

Zawiera też link do największej polskiej księgarni, gdzie można kupić papierowe wydanie. Za książkę współodpowiedzialne jest wydawnictwo Edipresse, które w trakcie przygotowywania tego tekstu przesłało nam zwięzłe oświadczenie: "Została podjęta decyzja o wycofywaniu z rynku nakładu książki "Za hajs matki baluj". Jeśli ktoś poczuł się urażony publikacją, przepraszamy".

Na okładce książki "wylaszczona" dziewczyna pociąga drinka przez plastikową rurkę. Książka wzięła się z internetu, nie obyło się więc bez hasztagów: #lansbezkasy, #domówka, #party, #poradnik. Oraz: "Fejm, melanż, fejs, snap, sztos".

Szybolety

Wszystko to brzmi jak hasła, które mają ograniczyć dostęp niepożądanym czytelnikom. Podobno kiedy w XIV wieku zbuntowali się w Krakowie niemieccy mieszczanie, rycerze Władysława Łokietka kazali wszystkim krakusom wymawiać słowa: "soczewica, koło, miele, młyn". Komu nie przeszły przez gardło – znaczy Niemiec, podlegał więc pacyfikacji. Słowa takie w Biblii zostały nazwane szyboletami.

Może więc "fejs, snap, sztos" to dla mnie hasła, żeby nie zaglądać pod okładkę, bo nie jestem swoim, równym gościem? Problem polega jednak na tym, że mam ten obowiązek. Rzeczy, które publikuje się w internecie, a tym bardziej drukiem, zmieniają rzeczywistość wokół nas. Rzeczywistość, którą zastaną moje córki, kiedy wejdą w dorosłość. Co wtedy odpowiem, kiedy zapytają mnie, dlaczego taka jest? Za "Za hajs matki baluj" będę się musiał bardzo wstydzić.

Prawie 220 stron książki nie niesie ze sobą zbyt wiele treści, przynajmniej w sensie liczby znaków. To nie jest książka dla umiejących czytać. To przegląd obrazków z tanich banków zdjęć, gdzie fotografowie przedstawiają karykatury bawiącej się młodzieży. Umalowane, "wypindrzone laski" wyglądają w miarę dorośle, ale do każdego zdjęcia dodano podpis, który trafić ma raczej do niezbyt wybrednego gimnazjalisty. To właśnie te podpisy wywołały w sieci oburzenie. Trudno jednak przesadnie długo je krytykować: są głupie, prostackie, ukazują najbardziej prymitywne oblicze życia imprezowiczów w sposób, w jaki masochistycznie sami lubią je postrzegać. Tyle streszczenia.

[ Sex ed ](https://kobieta.wp.pl/tag/sexed%20pl){:external} po polsku

Nie od dziś wiadomo, że wśród rzeczy, których Polacy wystrzegają się jak ognia, jest edukacja seksualna. Myśl, że ktoś mógłby w szkole mówić naszym dzieciom, do czego służą narządy płciowe, wywołuje popłoch. Co innego, jeśli ktoś wyda niewinną książkę dla imprezującej młodzieży. W tej przeczytamy: "Impreza na basenie to okazja, żeby zobaczyć nie tylko jego klatę, ale także twój tyłek. Dlatego zrób z nim ile się da, na przykład wypnij go". A oto porada dla chłopaków: "Cztery kumpele przy barze w sukienkach i szpilkach to pewniak. Którąś na bank zaliczysz".

Albo jeszcze lepiej: "Bez krępacji kuś, odsłaniaj brzuch, pokazuj cycki, wypinaj tyłek, ale tylko wtedy, kiedy faktycznie masz się czym pochwalić". Myślę o wszystkich dziewczynach, z którymi rozmawiałem. O wszystkich ich myślach, że czegoś im brakuje. Że są nie dość takie, za bardzo owakie, że wyszłyby do kina, ale nie chce im się depilować nóg. O szukających w sobie winy, kiedy rzuci je chłopak, bo znalazł sobie inną albo wpadł na jakiś głupi pomysł. Bo przecież gdyby w domu miał, czego chce, to by na mieście nie szukał.

Można by podsumować to stwierdzeniem, że ta "książka" spłyca kobiety i mężczyzn, ale mam poczucie, że wcale tak nie jest. Anonimowy, być może zbiorowy autor wydania, spłyca sam siebie i rzeczywistość na siłę: ani kobiety, ani inni mężczyźni, ani on sam – choć trudno w to uwierzyć – sam z siebie nie jest aż tak głupi ani prymitywny. To po prostu niemożliwe, nawet w teorii. "Dobrze mieć czasami wszystko w tyłku, ale tylko seksi tyłek może sobie na to pozwolić" – zdania takie jak to ujawniają co najwyżej jego przekonanie co do tego, jak działa świat.

Dla ładnych, bogatych, "za hajs matki balujących" jest zapewne pięknym i łatwym miejscem do udawania życia. Ci, którym hajs matki się skończył, muszą ratować się byle czym – na przykład wydaniem takiej książki – bo żadnego sensownego celu w życiu nie zdążyło się sobie postawić. Dla takich osób świat jest ciemnym i ponurym miejscem.

Rozkłada albo ręce, albo nogi

"Bo prawdziwy imprezowicz jest genialnym strategiem. Nie tylko idealnie planuje całą imprezę, ale także dwa kolejne dni. W ten sposób zalicza i laskę, i kolokwium, i odwiedziny u babci" – oto jego marzenie. "Genialny imprezowiczu", kogo próbujesz nabrać? Kolokwium? Studiujesz prawo? Zależy ci na rodzinie? Jedyny punkt, jaki w ten sposób zrealizujesz, to "zaliczenie laski". Co ciekawe – aluzji seksualnych w tej książce mnóstwo, ale wszystkie padają w kontekście imprezy, gdzie "laski" się "zalicza". Tak, "królu imprezy" – niechcący ujawniłeś swoją strategię. Organizujesz melanże z alkoholem i podrywasz dziewczyny grupowo – jedno i drugie zwiększa twoje, na co dzień dość marne, szanse.

Wynikają one ni mniej ni więcej z jednej, mimochodem przemyconej maksymy: "nie musisz rozumieć kobiet, wystarczy, że je zaliczasz". Życie zorganizowane według zasad opisanych w książce nie jest piekłem dlatego, że nie ma w nim nic poza imprezami. Ostatecznie, imprezy brzmią dobrze, a wielkie pijaństwo nie kończy się źle – źle kończy się próba wytrzeźwienia. I kiedy pozwalasz alkoholowi, narkotykom i taniemu jedzeniu opuścić organizm, widzisz to aż nadto wyraźnie.

Nie chodzi jednak o to, że jest to oblicze życia, przed którym chcę uchronić moje córki. To uda mi się, mam nadzieję, w miarę łatwo – pokazując im, czego od życia i od mężczyzn można oczekiwać. Czyli czegoś znacznie więcej niż prostaków, którzy je upiją i "zaliczą" lub "bzykną". Nie boję się też sam, że moja wizja życia jest zagrożona. To uroczo nieporadne, chłopięce słowo "bzyknąć" nie ma się nijak do prawdziwego i pełnego życia seksualnego.

Jest tchórzowskie (człowiek w miarę odważny użyłby przynajmniej wulgaryzmu, a nie jakiejś wersji zmiękczonej na potrzeby rozmowy z obruszoną ciotką). Brzmienie ma cienkie, kojarzy się z czymś krótkim i cichym, jak stosunek seksualny, którym "królowie imprezy" raczej nie chcą się przechwalać, ale który im – po godzinach rzeźbienia ciała, zastrzyków na porost mięśni i wieczornego walenia szotów – zapewne dość często właśnie w takiej postaci wychodzi.

Jestem wściekły, że człowiek lub ludzie, którzy układali te prymitywne hasełka, uważają się za lepszych od wszystkich innych. "Ambitne studentki uwielbiają szóstki. Dlatego facet z sześcioma zerami na koncie i sześciopakiem na brzuchu zawsze wchodzi bez pukania". A o kobietach: że po złej odpowiedzi na kolokwium "albo rozkładają ręce, albo nogi".

"Za hajs matki baluj" przyjęło się przez lata jako hasło – w miarę nieszkodliwe i nawet zabawne w swoim (auto)ironicznym wydźwięku, znacznie śmieszniejsze od innego gimnazjalnego mema – "szlachta nie pracuje", wpisywanego w rubryczce "pracodawca" na Facebooku. Jednak nowa książka pokazuje dobitnie, że matka kiedyś musiała zrobić coś, by móc dawać swojemu małemu "królowi imprezy" hajs na melanże. Czy wtedy rozkładała nogi? A może jednak wzięła się do jakiejś pracy? Warto się nad tym zastanowić, zanim matka kiedyś rozłoży ręce na pytanie o hajs i zacznie się bardziej skomplikowany etap życia.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (34)
Zobacz także