"Zabieraj tego obsrańca!". Warszawski koszmar właścicieli psów
- Sięgnął po coś, co leżało na jego balkonie i zaczął we mnie rzucać, krzycząc, że mnie "zaj...". Robiłam uniki i starałam się bronić słownie. Powiedziałam, że zadzwonię na policję, a on chwycił za doniczkę i wziął zamach - opowiada Magda, właścicielka owczarka o imieniu Zadzior.
27.08.2018 | aktual.: 28.08.2018 11:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Siódma rano. Osiedlowy ogródek. Wychodzę z ze swoim sześciomiesięcznym psem na szybki spacer. Wokół cisza, mieszkańcy dopiero budzą się do pracy. Nagle z jednego z okien wynurza się starsza pani w szlafroku. Patrzy na mnie i mojego psa z nienawiścią w oczach.
- Pies! Zaraz będzie srał! Wynocha stąd - krzyczy i zanim zdążę odpowiedzieć jej, że zawsze sprzątam po moim czworonogu i, że sobie nie życzę... ona wykonuje coś jakby splunięcie i zatrzaskuje z impetem okno, zostawiając mnie wściekłą i zszokowaną. Do tej pory mój pies wywoływał same uśmiechy i nieśmiałe pytania: "Czy mogę pogłaskać?". Jednak podejście warszawiaków do zwierząt, nie zawsze jest tak pozytywne.
Zabieraj stąd tego obsrańca!
Kilka dni później wychodzę z psem z mieszkania mojej przyjaciółki. Przechadzamy się po trawce rosnącej nieopodal bloku. Nie ma na niej zakazu, a jedynie tabliczka z hasłem: "Dbasz o mnie, posprzątaj po mnie". W kieszeni mam foliowe torebeczki i czekam, aż mój pies załatwi swoje potrzeby. Nagle podchodzi do mnie mężczyzna, na oko 60-letni.
- Zabieraj stąd tego obsrańca! - mówi.
- Mój pies nie jest żadnym obsrańcem, a my nie jesteśmy na "ty" - odpowiadam.
- Będzie tu chodził i tylko nam srał! - krzyczy wściekły mężczyzna.
- Nie życzę sobie. Ja zawsze sprzątam po moim psie! - mówię.
Kątem oka widzę sympatycznie wyglądającą kobietę w średnim wieku, która idzie w naszym kierunku. Cieszę się, że zaraz weźmie moją stronę i zwróci uwagę wulgarnemu mężczyźnie.
- Nieprawda. Wszyscy tak mówicie, a nikt nie sprząta. Srają pod blokiem, a gówna tak śmierdzą, że się nie da okna otworzyć - odzywa się sympatycznie wyglądająca pani, wprawiając mnie tym samym w osłupienie.
Jeszcze chwilę prowadzimy dyskusję, sprowadzając ją na coraz niższy poziom, aż w końcu odwracam się i idę z powrotem do mieszkania przyjaciółki.
Robiłam uniki i starałam się bronić
Opowiadam te dwie historie w redakcji. Moja koleżanka Magda nie wygląda na zszokowaną.
- Mieszkam na Jagiellońskiej. Ostatnio szłam z psem chodnikiem w stronę parku. Mój Zadzior na chwilę zatrzymał się i wąchał coś sobie na pasie zieleni wzdłuż bloku - opowiada Magda.
Nagle usłyszała: "Ty k.rwo! Zabieraj psa!". Zszokowana podniosła wzrok i zobaczyła mężczyznę w średnim wieku.
- Siedział bez koszulki, z wywalonym brzuchem i wyzywał mnie od najgorszych - mówi. "Hola, hola! O co chodzi?" - powiedziała Magda, na co mężczyzna w bardzo wulgarny sposób, wykrzyczał, że pies na pewno zrobi kupę pod jego oknem, a ona na pewno jej nie sprzątnie.
- Krzyczał żebym "wyp...dalała" i wyzywał mnie od najgorszych. Powiedziałam, że powinien się leczyć na głowę, ale on był w szale. Nagle wstał, sięgnął po coś, co leżało na jego balkonie i zaczął we mnie rzucać, krzycząc, że mnie "zaj...". Robiłam uniki i starałam się bronić słownie. Powiedziałam, że zadzwonię na policję, a on chwycił za doniczkę i wziął zamach. Nie wyrzucił jej na szczęście, a ja czym prędzej stamtąd poszłam - mówi Magda, która zaraz po powrocie do domu skontaktowała się ze strażą miejską. Funkcjonariusze polecili jej, by wysłała maila ze szczegółowym opisem sytuacji do dzielnicowej komendy. Mijają już trzy tygodnie, a Magda wciąż nie doczekała się żadnej odpowiedzi.
- Jedyne co mogę zrobić, to ostrzegać znajomych, żeby tamtędy nie chodzili, bo facet mógł rozsypać coś pod swoim balkonem. Chodzi o to, że to jest potencjalny truciciel. Mój Zadzior go wkurzył, a czyjś pies może zostać za to zabity - mówi. - Chodzę na spacery z grupą warszawskich psiarzy i słyszę mnóstwo historii o psach, które zjadły trutki albo kiełbasy nabite żyletkami czy gwoździami. Widząc takich agresorów trzeba natychmiast reagować - podsumowuje.
Wszyscy wiedzieli, kim jest truciciel
- Pies, którym się opiekowałam zginął w ten sposób - mówi Emilia Kajca, właścicielka firmy wyprowadzającej zwierzęta Opiekun Do Zwierząt - Petsitter. - Na żoliborskim osiedlu mieszkał mężczyzna, który nienawidził psów. Był znany wśród tamtejszych właścicieli psów, bo bardzo wulgarnie się do nich odnosił. Pewnego razu wysypał ze swojego balkonu na zieleń pod blokiem parówki nafaszerowane trutką dla szczurów. Zanim jego właścicielka się zorientowała, on połknął kilka parówek. Nie sądziła, że coś się stanie. Kilka godzin później pies zaczął wymiotować, dostał biegunki i słabł. Kiedy jechała do weterynarza, dosłownie lał jej się przez ręce. Nie udało się go odratować - mówi Emilia i wspomina o wielkiej bezradności, którą czuła jej klientka.
- Wszyscy na osiedlu wiedzieli, kim jest truciciel. Ale nikt nie złapał go za rękę, nikt nie miał dowodów. Właściciele przeżyli ogromną traumę... taka bezsensowna śmierć. Niestety mieli związane ręce - mówi Emilia i opowiada o innej sytuacji, która miała miejsce kilka miesięcy temu na Saskiej Kępie.
- Ktoś chodził ulicami naokoło Skaryszaka i roznosił zepsute ciała ryb. Mieszkańcy szybko zaczęli się ostrzegać na forach internetowych. Być może dzięki temu żaden pies nie zginął - wszyscy byli bardzo czujni na to, by ich czworonogi nie chodziły tam bez smyczy. To bardzo ważne, by ostrzegać innych właścicieli, jeśli zauważy się podejrzane jedzenie w parkach i innych miejscach, gdzie psy wyprowadzane są na spacer. Jeśli zauważy, że pies coś zjada, nie wahajmy się i nie czujmy obrzydzenia, natychmiast wyciągajmy mu to z pyska - mówi Emilia.
Liczy się każda minuta
- Najpopularniejszą trucizną są trutki na szczury rozstawiane w parkach. Substancje w nich zawarte mają opóźnione działanie, więc efektów nie widać od razu - tłumaczy doktor weterynarii Michał Małecki z warszawskiej kliniki "Twój Wet". - Czasami dopiero na drugi dzień pojawiają się wymioty lub biegunka z krwią. Truciciele używają też randapu - substancji do zwalczania chwastów. Randap działa znacznie szybciej. Nawet po dwóch godzinach może pojawić się biegunka, wymioty i objawy neurologiczne, czyli drgawki. Jeżeli szybko się zadziała jest szansa, że psa da się odratować. Jeśli istnieje podejrzenie, że pies mógł zjeść coś zatrutego, należy niezwłocznie pojechać do najbliższej kliniki - radzi Małecki.
Zobacz też: Dominika Gwit-Dunaszewska mężu, hejcie i otyłości
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl