Żałowała, że nie urodziła premierowi dziecka? Jedno westchnienie
Wybitna aktorka, gwiazda i bohaterka licznych anegdot, nie zawsze prawdziwych. Jej małżeństwo z Józefem Cyrankiewiczem, najdłużej urzędującym premierem PRL-u, budziło wielkie emocje. O Ninie Andrycz rozmawiamy z Lilianą Śnieg-Czaplewską, autorką książki "Nina i Józef. Sceny z życia, które minęło".
02.07.2023 | aktual.: 02.07.2023 16:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rafał Natorski, Wirtualna Polska: Jak Nina Andrycz pojawiła się w pani życiu?
Liliana Śnieg-Czaplewska: Trafiłam do niej jako dziennikarka tygodnika kobiecego, był koniec lat 80. W gazetach popularne były wówczas tzw. sondy przeprowadzane wśród znanych osób, głównie ludzi sceny i ekranu, słowo "celebryci" nie było jeszcze popularne. To wtedy pojawiło się głębokie przekonanie, że znają się na wszystkim i mogą się wypowiadać na każdy temat.
Nina Andrycz, oczytana i wyrobiona literacko, zawsze miała coś interesującego do powiedzenia. Świetna rozmówczyni, w towarzystwie której człowiek nigdy się nie nudził. Polubiłyśmy swoje towarzystwo, choć nie była osobą otwartą, akceptującą, musiała najpierw człowieka poznać, by się do niego przekonać. Mieczysław Gajda – jej przyjaciel, który zwracał się do niej całkiem na serio "mój Majestacie" – z uśmiechem mówił, że lubi towarzystwo koleżanek starszych od siebie i grubszych, bo "podkreślają jej urodę".
Poznała pani Ninę Andrycz lepiej niż inni, uczyniła panią nawet wykonawczynią swojej ostatniej woli. Czego nowego dowiedziała się pani, pracując nad książką?
Przeprowadziłam mnóstwo rozmów z ludźmi teatru, od garderobianych przez aktorki do reżyserów, i nie tylko z Teatru Polskiego, gdzie przepracowała blisko 70 lat. Gdy była ważną premierową, koleżeństwo często korzystało z jej pomocy, a pod garderobą nr 15 stały kolejki. Pomagała, póki mogła, ale trwało to do czasu. A potem? Nie była lubiana w środowisku, po części z pewnością dlatego, że wciąż była żoną prominenta, a to powód do zazdrości i do obawy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trochę ciążyło na niej to małżeństwo z premierem. Wiele osób zarzucało Ninie Andrycz, że wiedzie kolorowe życie u boku prominentnego męża. "Była królową Polski, bo w tym czasie żaden z przywódców w sowieckim bloku nie miał żadnej kobiety, żony czy partnerki publicznie u swojego boku" – mówi w pani książce Krzysztof Zanussi. "Gdzie się pojawiła z Cyrankiewiczem, na dużych przyjęciach czy małych, wśród ludzi, co zjechali ze Wschodu czy z Zachodu, gdzie by składała z małżonkiem wizyty, robiła furorę" – dodaje Kazimierz Kutz. Czy traktowała ten związek instrumentalnie?
Przez pierwsze lata to było udane małżeństwo. Przecież on o nią naprawdę zabiegał, słał kwiaty do teatru, adorował, wysyłał przyjaciela Zbigniewa Mitznera z posłannictwem. Że bardzo kochał Ninę, świadczy pokaźny stosik zachowanych uroczych listów i liścików z czułymi słówkami. To słowa mężczyzny zakochanego, który dokądś wyrusza, ale chce mieć pewność, że ona wie, iż o niej myśli. Pisał do niej Pupsiku, tak mówili na siebie Piosik i Pupsik – czyli po rosyjsku – piesek i laleczka. Dlatego rozśmieszyła mnie plotka, że było to małżeństwo aranżowane przez NKWD, zaś Andrycz miała kierować mężem, a potem donosić i raportować. Bzdura totalna.
Nie była jednak idealną żoną. Cyrankiewicz marzył o rodzinie i potomstwie, zaś Andrycz kierowała się zasadą, że "aktorka rodzi role, nie dzieci". Sama przyznawała się zresztą do trzech aborcji, w tym dwóch podczas małżeństwa.
Do "ideału" nigdy nie aspirowała, jej się w kuchni nawet woda przypalała. A dzieci? Miała świadomość, że go zawiodła, choć nigdy wprost nie przyznała się, że tego żałuje – poza westchnieniem w moich wywiadach: "Gdybym mu urodziła chociaż wiewiórkę, to by mnie nie zostawił…". Jeśli z życiorysu i doświadczeń Niny Andrycz może dla współczesnej dziewczyny coś dziś wynikać, to właśnie to, że trzeba liczyć się z człowiekiem, z którym idzie się przez życie, że warto trzymać się zdroworozsądkowej zasady i nie stawiać wszystkiego w życiu na jedną kartę. A dla niej liczył się tylko teatr, teatr i… teatr.
W książce demaskuje pani niektóre fakty z biografii Niny Andrycz, choćby dotyczące jej daty urodzenia.
To mało znaczące fakty! Że odmłodziła się raptem o trzy lata? Wielokrotnie o tym rozmawiałyśmy, migała się w bardzo inteligentny sposób. Wiadomo było, że urodziła się 11 listopada, ale dat było kilka:1910, 1911, 1912 i 1915 rok. "Jakie ma znaczenie te parę lat w tę czy we w tę? Trzeciorzędne" – mówiła. Jedno, czego chciała, to nie być starszą od męża, aby naród się nie śmiał, iż wziął sobie starą babę za żonę. Prawda jest taka: Nina urodziła się w 1912 roku, Józef na wiosnę 1911, więc to jednak on był starszy o półtora roku.
Konfabulacją okazała się też słynna historia o tym, że Nina Andrycz urwała się z przyjęcia na Kremlu u Józefa Stalina, by polecieć do Warszawy i zagrać w spektaklu w Teatrze Polskim.
Przez lata my, dziennikarze, dawaliśmy się nabrać na tę uroczą opowieść, że Berman zemdlał, a Stalin stwierdził: "Ta kobieta musi bardzo kochać swoją pracę" – bo świetnie robiła na poczucie narodowej dumy. Po drobiazgowych rozmowach z dyplomatami pamiętającymi tamte czasy okazało się, że to niemożliwe. Opowieść Niny, jak to nawet bez poinformowania męża pojechała na lotnisko, kupiła bilet i zdążyła na spektakl, świetnie brzmi, ale zgodnie z protokołem dyplomatycznym, będąc żoną premiera – osobą towarzyszącą, nie mogła samodzielnie przedsięwziąć takiej akcji. Tym bardziej, że Józef Cyrankiewicz, który w czasach stalinowskich był w Moskwie, często z Gomułką, wiele razy zdawał sobie zbyt dobrze sprawę z powagi, by nie powiedzieć grozy, sytuacji.
Przy współczesnych celebrytkach takie ubarwianie życiorysu wydaje się błahostką…
Tym bardziej brzmi niewinnie, że nikomu nie robi krzywdy. Takie też były inne kłamstewka Niny, np. jej opowieści o małżeństwie, które miało trwać w najlepsze, tymczasem "warszawka" plotkowała, że pan Józef już przekierował swoje uczucia na inny obiekt, straciwszy nadzieję na powiększenie rodziny.
Zobacz także
Czy była dobrą aktorką? Osoby, z którymi pani rozmawiała, mają rozmaite opinie na ten temat.
Nie ma aktorów, którzy by się wszystkim podobali. Nina Andrycz miała swój elektorat, jak to dowcipnie określała Anna Boska, sekretarz literacki Teatru Polskiego. Jednych fascynowała, innych drażniła. Na pewno miała kilkanaście wspaniałych ról. Nie tylko królewskich, do których pasowała jak mało kto, ale także po osiemdziesiątce, choćby w "Krzesłach" Eugène Ionesco czy w filmie "Horror w Wesołych Bagniskach" w reżyserii Andrzeja Barańskiego, w "Kontrakcie" Zanussiego, w "Sławie i chwale" Kutza.
Maciej Witkiewcz stwierdził, że świetnie nadawałaby się do Gombrowicza czy Witkacego, niestety nikt nie obsadził jej w tym repertuarze. Po prostu Nina Andrycz naprawdę bardzo długo żyła, całe 102 lata i dwa miesiące, na emeryturę z Teatru Polskiego przeszła w wieku ponad 90 lat, a w Polsce jest mało ról dla leciwych aktorek. Tymczasem Nina do końca miała rewelacyjną pamięć i wielki apetyt na granie. Niestety, nikt tego nie wykorzystał.
Fakt, że była żoną premiera, bardziej jej pomógł czy zaszkodził?
Tak jak w życiu: jest awers i rewers, wszystko ma swoje dobre i złe strony. Oczywiście lubiła "frukta władzy", podróże, zaszczyty, ceremonie. Jednocześnie bolało ją, że nawet gdy świetnie zagrała jakąś rolę, pojawiały się opinie, że i tak mąż jej to załatwił. Tymczasem jej talent aktorski został odkryty znacznie wcześniej, jeszcze przed wojną; wielkim fanem Niny Andrycz był choćby Jarosław Iwaszkiewicz, a Danuta Szaflarska jako studentka Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej zachwycała się Niną w znakomitym i różnorodnym repertuarze.
We wstępie książki zastanawia się pani, czy Nina Andrycz byłaby z niej zadowolona i niewykluczone, że jej duch będzie nawiedzał panią z pretensjami. Już się pojawił?
Niestety nie, ale jako racjonalistka-optymistka nadziei nie tracę... Choć więcej uwag może mieć do mnie duch Józefa Cyrankiewicza, bo jego historię prześwietliłam jeszcze bardziej, znajdując sporo dam serca i to z imienia i nazwiska, łącznie z Wandą Wasilewską. Ponadto musiałam się dowiedzieć, co się kryje za tymi strasznymi zarzutami kierowanymi pod jego adresem dotyczącymi okresu okupacji. Dowiedziałam się, że w czasie wojny zachowywał się nienagannie, o czym warto przeczytać w mojej książce. Gdyby nie był w tych najtrudniejszych latach życiowej próby przyzwoitym człowiekiem, ta książka byłaby tylko o Ninie.
Dla Wirtualnej Polski Rafał Natorski