Zamieszkała na wsi i zaczęła zmiany. "Wywozili mnie przysłowiową taczką"
– Pokonałyśmy długą drogę, żeby zaszczepić w kobietach zdrowy feminizm. Żeby pokazać, że jeśli kobieta wyjdzie z domu, zrobi coś dla siebie, weźmie udział w warsztatach, to nie znaczy, że rodzina nie dostanie obiadu. Widać, że tego potrzebowały – mówi Alina Jeleń, przewodnicząca Stowarzyszenia Kobiety Kwiaty Kociewia. Kiedy objęła urząd sołtysa i zaczęła wprowadzać nowe porządki, ludzie się przestraszyli. Protestowali nawet przeciwko postawieniu skrzynek na listy, woleli odbierać korespondencję "po staremu" - w sklepie.
Ewa Podsiadły-Natorska: Długo mieszka pani na wsi?
Alina Jeleń: Długo, będzie 25 lat.
Gdzie dokładnie?
Koteże w regionie kociewskim. Teraz to już jest sypialna Starogardu Gdańskiego, ale jak kupiłam działkę i wyprowadziłam się z bloków, była tu tylko główna ulica z wodociągami i nic więcej. Kontrast pomiędzy tym, co zastałam, a tym, co jest obecnie, jest ogromny. Teraz gdy się wokół mnie rozbudowują, to mnie to nawet drażni (śmiech).
Kupiła pani działkę i wybudowała dom?
Tak, razem z moim ówczesnym mężem. Zawsze chciałam mieszkać na wsi. Uwielbiam przestrzeń, naturę. Postawiliśmy dom, a po trzech miesiącach wybrali mnie na sołtysa. To był szok, choć ja się w tym szybko odnalazłam, mimo że ludność nie była gotowa na zmiany i kilka razy wywozili mnie stąd przysłowiową taczką.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czemu?
Bo ludzie nie chcą zmian. Mówią o nich, ale tak naprawdę ich nie chcą. Zaraz po tym, jak zostałam sołtysem, reaktywowaliśmy koło gospodyń wiejskich, OSP, założyliśmy klub sportowy. Potem weszliśmy do Unii i polska wieś zaczęła się szybko rozwijać. Uruchomiliśmy telefony, zrobiliśmy kanalizację, ale największym przedsięwzięciem mentalnym okazały się skrzynki na listy.
Mentalnym?
Tak. Wcześniej listy dostarczano do sklepu. Był to tzw. wiejski monitoring – każdy je sobie przeglądał, stojąc kolejce po chlebek. Ja mówię: "Hola, jak to, nie ma tu skrzynek pocztowych?". Dla mnie to było oczywiste, ale dla mieszkańców to była rewolucja! Widzieli masę problemów – będą musieli iść do skrzynki! A co, jak zgubią kluczyk? Takich mentalnych zmian było dużo. Niektórzy bali się nawet festynu. Niby chcieli, ale się bali. Może im było dobrze w tym marazmie, nie wiem. Zwłaszcza starsze pokolenie nie było zadowolone, bo nagle przychodzi z bloku gówniara – a nie miałam wtedy nawet trzydziestki – i się rządzi, więc to był trudny czas.
Nie poddała się pani.
Nie, bo jestem typem społecznika i działacza. Jak widzę, że coś jest źle i można coś ulepszyć, to idę w to, choć z wiekiem doszłam do wniosku, że uszczęśliwianie ludzi na siłę to nie zawsze jest dobry kierunek.
Kobiety w pani regionie chciały tych zmian?
W czerwcu mieliśmy 15-lecie stowarzyszenia. Można powiedzieć, że dokonałyśmy rewolucji; na początku walczyłyśmy ze stereotypem, że jeżeli kobiecie od wielu pokoleń wystarcza bycie żoną, matką i gospodynią, to po co nagle to zmieniać? Takie głosy powtarzano zwłaszcza w rodzinach wielopokoleniowych, w których teściowa często się dziwiła, że jej synowej przestało wystarczać dotychczasowe życie – a przecież dotąd się nie skarżyła. Pokonałyśmy długą drogę, żeby zaszczepić w kobietach zdrowy feminizm. Żeby pokazać, że jeśli kobieta wyjdzie z domu, zrobi coś dla siebie, weźmie udział w warsztatach, to nie znaczy, że rodzina nie dostanie obiadu. Widać, że tego potrzebowały.
Śmieję się, że rozpędziłam pociąg i czasem myślę: po co mi jeszcze to stowarzyszenie? Ale z tego rozpędzonego pociągu nie da się już wysiąść. Kobiety potrzebują samorozwoju, bo na dłuższą metę dbanie o innych kosztem siebie nie prowadzi do niczego dobrego. Nie da się ukryć, że obecnie panuje trend na przeprowadzkę do mniejszych miejscowości. Jest dużo ludzi młodych, napływowych, którzy niekoniecznie angażują się w życie wsi. To kwestia osobowości, niektórzy chcą mieć święty spokój. Jest też grupa ludzi takich jak ja, którzy wybrali wieś i ją pokochali.
Panuje stereotyp, że kobieta z małej miejscowości jest gorzej wykształcona, ma ograniczone horyzonty, wystarcza jej dom.
A nie zna pani kobiet w mieście, które są niewykształcone? To jest bardzo krzywdzący mit. Ja nie generalizuję ludzi. Ani kobiet, ani mężczyzn. W ogóle nie jestem schematyczna, może dlatego tak dobrze udaje mi się prowadzić stowarzyszenie – bez kłótni jak na tyle bab (śmiech). Nas jest 160! 160 kobiet w wieku od 35 do 75 lat o różnym statusie i o różnych potrzebach. Czasem samo zostawienie gospodarki, by wyrwać się na warsztaty, jest bardzo trudne. Nie wspominając o dojeździe na nasze spotkania i innych trudnościach.
Dla mnie fakt, że macie tyle pań w stowarzyszeniu, mówi sam za siebie.
Tak, jesteśmy potęgą, więc drżyjcie panowie (śmiech). W tym także tkwi siła naszej organizacji: w ilości i różnorodności. Każda z członkiń wnosi do naszej struktur swoją mądrość, doświadczenie, kreatywność, odmienność poglądów, co nauczyło nas szacunku, wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka.
Co robicie w stowarzyszeniu Kobiety Kwiaty Kociewia?
Mnóstwo rzeczy. Najchętniej łączymy kultywowanie tradycji z nowoczesnością. Gdy moje kobiety mówią: "Alina, zrób nam warsztaty kulinarne", to ja odpowiadam: "Litości, tylko nie kulinarne. Albo dobra, zróbmy je, tylko idźmy np. w dekorowanie potraw, w gotowanie wege lub bez glutenu". Lubimy podążać za trendami, ale tylko po to, żeby sprawdzić, czy nam pasują. Była u nas na warsztatach makrama, był las w słoiku. Hitem okazały się warsztaty profilaktyki zdrowotnej. Dwa lata temu zostałyśmy finalistkami konkursu "Wzmocnione", w którym jest duży nacisk na niezależność i działalność kobiecą. Stworzyłyśmy projekt "Nie olewaj siebie" dotyczący nietrzymania moczu.
Dostałyście na to grant z Funduszu Feministycznego.
Tak, choć wie pani, co było najtrudniejsze? Otworzenie się na ten temat. Były wątpliwości, czy kobiety będą chciały o tym mówić. A tymczasem okazało się, że nie tylko chcą o nietrzymaniu moczu rozmawiać, ale że mnóstwo kobiet ma z tym problem! Zrobiłyśmy filmik, który po pierwsze, o nietrzymaniu moczu mówił dosłownie, a po drugie, chodziło o to, żeby powiedzieć: "Nie olewaj siebie, czyli dbaj o siebie. Ty też jesteś ważna". Bo kobiety zazwyczaj zgrywają twardzielki. Uważają, że wszyscy są ważniejsi od nich. Ale dbałość o siebie to umiejętność powiedzenia: "Mam prawo być słaba, czuć się gorzej, być chora". Miałyśmy wtedy cykl warsztatów z fizjoterapeutką i urolożką, powstał też film instruktażowy z zestawem ćwiczeń wzmacniających mięśnie dna miednicy do wykonywania w domu.
Co planujecie dalej?
Co trzy miesiące mamy zarząd. Stanowią go kobiety, które są przedstawicielkami różnych terenów powiatu – są sołtyskami, liderkami – dzięki czemu wiem, jaka jest potrzeba środowiska. Poza tym spotykamy się dwa razy do roku, choć nas jest 160, więc nie jest z tym tak łatwo (śmiech). Z okazji Dnia Kobiet będziemy miały powiatowe babskie święto.
Jest bardzo dużo pomysłów, które powstają w zależności od potrzeb kobiet, środowiska, a czasami nawet trendów. Świetnie sprawdzają się u nas warsztaty psychologiczne, np. "Dlaczego ja jestem ważna?". Takie warsztaty już miałyśmy i to okazało się bardzo trudne, ale istotne, przełomowe, więc chcemy to kontynuować.
Już w lutym ruszamy z cyklem warsztatów WenDo dla kobiet i z tematem edukacji elektronicznej bankowości. A tuż za zakrętem czekają warsztaty "Kobiece kręgi" z takimi tematami jak połączenie poczucia świadomości z ruchem czy opiekunka medyczna na wsi. Nasze spotkania to nie jest tylko nasiadówa. Rozmawiamy o wszystkim, niczego nie robimy na pokaz. Nie. My po prostu ze sobą jesteśmy.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl