Z miasta na wieś z miłości do rolnika. "Umiałam tylko siać rzeżuchę"
- Na początku nie wiedziałam kompletnie, czym się różni stodoła od obory – przyznaje Marta Koźluk, która Szczecin zamieniła na wieś Anielino. - Zaufałam mężowi i jego rozeznaniu w temacie. Nie miałam też pojęcia o uprawie roślin. Moim jedynym doświadczeniem było sianie rzeżuchy - nie ukrywa. Zielonego pojęcia o wsi nie miała również Anna Karpowicz, która obecnie współprowadzi z mężem gospodarstwo we wsi Krzyżewo. - Ja, baba z miasta, doję krowy - śmieje się. - Powód? Zakochałam się w rolniku – wyznaje.
10.10.2022 06:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Mieszkam na wsi od 12 lat – opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Anna Karpowicz ze wsi Krzyżewo koło Fromborka, w której mieszka około 50 osób. Anna jest jej sołtyską od siedmiu lat. Od dwóch prowadzi też lokalne Koło Gospodyń Wiejskich, lecz przede wszystkim pomaga mężowi w prowadzeniu gospodarstwa rolnego, które ten odziedziczył po rodzicach. - Ja, baba z miasta, doję krowy - śmieje się. - Powód? Zakochałam się w rolniku – wyznaje. - Nigdy nie sądziłam, że tak się potoczy moje życie. Skończyłam dwa kierunki studiów: dziennikarstwo i pedagogikę - wylicza. - Miałam wielkie plany na przyszłość, a teraz jestem żoną rolnika. Sama o sobie nie mówię "rolniczka", bo bardzo szanuję pracę mojego męża. Ja sama muszę się jeszcze wiele nauczyć. Myślę o podyplomówce z rolnictwa, ale na razie nie mam na to czasu, bo... krowy – przyznaje.
Anna, Marta, Karolina, Natalia i jeszcze jedna Marta swoje życie związały z wsią. Po wielu latach spędzonych w mieście, wybrały spokojniejsze życie. Niektóre podjęły tę decyzję ze względu na chęć zmiany stylu życia, inne trafiły na wieś z powodu mężczyzny. Związały się z rolnikiem i postawiły wszystko na jedną kartę. Wszystkie łączy jedno: zalety mieszkania na wsi wymieniają jednym tchem.
Wszystkie drogi prowadzą na wieś
- Poznaliśmy się, gdy mieszkałam w mieście - zaczyna swoją historię Anna Karpowicz. - Pracowałam wówczas u jednego z operatorów sieci komórkowych. Mój przyszły mąż podpisywał przedłużenie umowy. Tak poznaliśmy i zakochaliśmy się w sobie – wyznaje. - Jeszcze w tym samym roku zaręczyliśmy się, a w kolejnym - wzięliśmy ślub. Przez pierwszy rok małżeństwa pracowałam jeszcze w mieście, jednocześnie mieszkając już na wsi. Później skupiłam się już tylko na gospodarstwie – opowiada.
Marta Paszkin swojego przyszłego męża poznała w popularnym programie telewizyjnym "Rolnik szuka żony". Rolnik z Dolnego Śląska, Paweł Bodzianny, urzekł ją niemal od początku. Miliony widzów kibicowały sympatycznej parze na kolejnych etapach budowania związku. Dziś para jest już po ślubie. Wychowują córkę Marty z poprzedniego związku oraz wspólnego syna, którzy przyszedł na świat w czerwcu tego roku. Mieszkają w niewielkiej miejscowości Węgliniec na Dolnym Śląsku. - Jestem zodiakalną rybą, co oznacza, że płynę w dwóch kierunkach – wyznaje Paszkin w rozmowie z Wirtualną Polską. - Z jednej strony jestem rodowitą warszawianką, ale z drugiej - ciągnie mnie do wsi, do spokoju. Ostatnio doszłam do wniosku, że to nie ma znaczenia, gdzie się jest, bo dom tworzą ludzie.
Z Warszawy na rzecz wsi zrezygnowała również Karolina Urbańska. - Marzyłam o domu w górach od dzieciństwa - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską warszawska księgowa, która przeniosła się na wieś. - Partnera, z którym właśnie realizuję to marzenie, poznałam cztery lata temu przez aplikację randkową. On marzył dokładnie o tym samym, choć mieszkał w dużym mieście, gdzie zajmował się sprzętem audio w studiach nagraniowych. Wyjechaliśmy na wakacje do Kotliny Kłodzkiej i postanowiliśmy za rok tu wrócić, by poszukać ziemi do kupienia – relacjonuje. Los chciał, że ziemia we wsi Idzików w Kotlinie Kłodzkiej, wraz ze stojącym na niej domem i innymi zabudowaniami, znalazła się zaledwie dwa tygodnie później. Karolina i jej partner długo się nie zastanawiali.
Podobnie jak Marta Koźluk i jej mąż, którzy ze Szczecina przeprowadzili się, jak to mówią ich dzieci, "na koniec świata". Tym końcem świata jest wieś Anielino w województwie zachodniopomorskim, gdzie mieści się dom nazywany przez Martę Anielską Farmą. - Oboje z mężem byliśmy urodzeni w mieście, wiele lat mieszkaliśmy w Szczecinie – opowiada. - Mąż miał firmę budowlaną, a ja jestem technikiem dentystycznym. Kiedy urodziło się nam dziecko, mąż zaczął mówić o tym, że marzy mu się, żebyśmy zamieszkali na wsi. Wspominał dom dziadków na wsi, gdzie były krowy, świnie, kury itd. Ja wszystkie wakacje do 15. roku życia też spędzałam na wsi. Później zaczął się okres unikania wsi, bo wiadomo, w tym wieku to "wiocha", ale piękne wspomnienia z wakacji zostały - przyznaje. Marta i jej mąż zadecydowali, że podobne chcą zapewnić własnym dzieciom.
Natalii Sosin-Krosnowskiej nie trzeba nikomu przedstawiać. To znana dziennikarka, autorka książek, gospodyni lubianego programu "Daleko od miasta’, w którym przedstawia historie osób, które porzuciły życie w metropolii na rzecz wsi. Natalia, podobnie jak bohaterowie jej programów, również zamieniła miejski zgiełk na ciszę i spokój. - Urodziłam się w Krakowie, ale wychowywałam się na wsi. Na etapie liceum wróciłam do Krakowa, później przeniosłam się do Warszawy, w której mieszkałam 17 lat – opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską. - Dwa lata temu razem z rodziną, zadecydowaliśmy, że przenosimy się na wieś. Dla mnie zmiana zawodowa była niewielka, bo moja praca w Warszawie wyglądała tak, że albo siedziałam w domu i pisałam, albo wyjeżdżałam na zdjęcia, które i tak były gdzieś w Polsce - mówi. - Także okazało się, że to nie jest problem, żeby zabrać pracę na wieś.
Test pierwszej zimy
Kiedy decyzja już zapadanie, a pierwsze sielankowe dni na wsi dobiegną końca, obnażając prozę życia z daleka od miasta, nadchodzi czas pierwszych prób. Wiele świeżo upieczonych mieszkanek wsi musi zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. - Na początku nie wiedziałam kompletnie, czym się różni stodoła od obory – przyznaje Marta Koźluk. - Zaufałam mężowi i jego rozeznaniu w temacie. Zapytałam męża: "Czy ty uważasz, że dasz radę z tym wszystkim?". Odpowiedział, że tak, więc ja poszłam za nim. Nie miałam też pojęcia o uprawie roślin. Moim jedynym doświadczeniem było sianie rzeżuchy - nie ukrywa.
Z czasem Marta nabrała doświadczenia, które zaczęło przynosić plony. - Uczyłam się wszystkiego z Instagrama. Wyszło dobrze, bo 200 zł zainwestowane w ogródek zwróciło się w tysiącach złotych. Mamy całą spiżarnię słoików z cukinią, ogórkami kiszonymi, buraczkami, kapusty kiszonej, przecierów. Wystarczy nam co najmniej na dwie zimy – chwali się.
Karolina musiała zmierzyć się z innym problemem. Dom, który kupili z partnerem, nadawał się do remontu. Co gorsza, nie był ogrzewany. - Wcześniej mieszkaliśmy na warszawskim Mokotowie, a tu nagle wprowadziliśmy się do starego domu, w którym nie było bieżącej wody, ogrzewanie – tylko kominkiem i to tylko w jednym pokoju. Kuchnia i łazienka - bez ogrzewania – opowiada. - Przed nami była długa zima, która nie zapowiadała się dobrze. Ta pierwsza zima była wielkim testem i dla naszego marzenia, i dla naszego związku - przyznaje. Siedzieliśmy w tym jedynym ogrzewanym pokoju, cały czas razem, nie mieliśmy od siebie odskoczni. Nie znaliśmy nikogo we wsi, nie mieliśmy żadnych znajomych - mówi. - Na szczęście w końcu przyszła wiosna, zrobiło się cieplej, w końcu podłączyli piec, pojawiła się w domu też ciepła woda, zaczęliśmy uprawy. Ta zima to był czas próby. Myślę, że najgorsze już mamy za sobą.
- Dla osób, które całe życie mieszkały w mieście, faktycznie zima na wsi może być pewnym zaskoczeniem. W mieście kaloryfery "same" robią się ciepłe, a w domu na wsi, trzeba samemu o to zadbać, np. przygotować sobie drewno - wyjaśnia Natalia Sosin-Krosnowska. Przyznaje też, wspólna przeprowadzka na wieś jest ogromnym testem dla związku. - Na szczęście wieś daje przestrzeń, żeby być również osobno. Można wyjść do lasu, można zrobić coś przy domu, a takich prac nigdy na wsi nie brakuje. Dynamika takiej relacji jest zupełnie inna niż relacji w mieście. Warto zauważyć, że mieszkanie w domu na wsi daje poczucie wspólnego celu, co dla związku jest bardzo jednoczące - zauważa.
Jednoczyć można się również w zimowe wieczory, które na wsi bywają szczególnie długie. - Wieczory zimowe mogą dawać się we znaki. Bo wtedy czas się dłuży, a nie ma wielu możliwości, np. żeby iść do kina czy teatru. To może być szczególnie uciążliwe dla dzieci, które w tym czasie się nudzą - przyznaje Marta Paszkin.
- Najgorszy okres to późny listopad, styczeń i luty. To jest taki okres, kiedy jest plucha, zimno i ciemno – dodaje Natalia Sosin-Krosnowska. - W mieście można przejść się ulicą, gdzie są piękne witryny sklepowe, kolorowe światła, neony, a to sprawia, że człowiek się czuje weselej. Natomiast na wsi jest cicho, ciemno i pusto. To jest dla człowieka pewna lekcja, że jest w naturze okres, który przeznacza się na regenerację - tłumaczy.
Nie tylko sielanka
Cisza, spokój, bliskość natury, życie zgodnie z rytmem pór roku – zalet życia na wsi nie brakuje. Ma ono też wady, które dla osoby nieznającej życia na wsi, mogą być trudne do zaakceptowania. - Najtrudniej było mi się przyzwyczaić do tego, że nie mam sklepu za rogiem – mówi Anna Karpowicz. - Obawiałam się też, że na wsi będę odizolowana, nie będę miała kontaktu z ludźmi. A ja lubię ludzi. Dziś nie wiem, skąd się brały u mnie takie myśli. Ale przyznaję, musiałam zmienić wiele przyzwyczajeń - nie ukrywa. - Skończyło się wstawanie o 10, bo na gospodarstwie do krów wstaje się wczesnym rankiem. Na urlop też nie wyjeżdżamy, bo nie możemy zostawić ich samych, a o dobrego pracownika na wsi trudno - mówi.
Pracy z dala od miasta nie brakuje, ale nie zawsze jest odpowiednia dla świeżo upieczonej mieszkanki wsi. - Dla mnie ta decyzja była o tyle łatwiejsza, że ja mogłam pracować zdalnie – opowiada Marta Paszkin. - Myślę sobie, że dla kobiet, które są ambitne, decyzja o przeprowadzce na wieś może być trudna właśnie z obawy o sferę zawodową - przyznaje. - Wśród mankamentów mogę wymienić też problem z dostępnością do lekarzy, a także restauracji czy innych lokali gastronomicznych. Inna sprawa to smog, bo ludzie palą czym popadnie.
Problematyczne mogą być też dojazdy do szkoły i na zajęcia dodatkowe. Jednak, jak się okazuje, niektóre "miejskie" dzieci doskonale odnajdują się w nowym środowisku. - Znalazłam treningi dla dzieci ze sztuk walki i piłki nożnej w niedalekiej miejscowości. Woziłam na nie moich starszych synów, żeby zapewnić im trochę "miastowego" życia - opowiada Marta Koźluk. - Po kilku takich treningach mój najstarszy syn powiedział, że on już nie chce tam jeździć, bo woli "pomagać tacie przerzucać gnój". Cały czas też mówi o tym, że chce zostać rolnikiem, że nawet nie chce chodzić do przedszkola, bo "chce pracować na wsi".
- W dzisiejszych czasach, kiedy jest powszechny internet, wyprowadzka na wieś nie jest aż takim szokiem kulturowym - mówi Natalia Sosin-Krosnowska. - Obserwuję też, że nastąpiła ogromna zmiana, a różnice między wsią i miastem bardzo się zniwelowały. Ludzie z mojego pokolenia, czyli czterdziestoletni, którzy tak jak ja, wychowali się na wsi, a później wyjechali na studia np. za granicę, po latach mieszkania w Londynie lub Dublinie, wracają do swoich rodzinnych stron. To są światowi ludzie, którzy wiedzą czy mentalnością nie różnią się od tych "miastowych". Między bajki należy włożyć to, że człowiek, jeśli wyprowadzi się na wieś, to będzie na pustyni intelektualnej – przekonuje.
Ze wsi... do miasta?
Anna, Natalia, Marta, Karolina i jeszcze jedna Marta przekonują, że są szczęśliwe na wsi. - Niedawno, kiedy byłam w Warszawie, zastanawiałam się, czy byłabym w stanie wrócić - mówi Marta Paszkin. - I nie mówię "nie", ale musiałby być tam też mój mąż, co byłoby trudne z setką krów - śmieje się. - Jak brakuje nam miasta, jedziemy do Wrocławia na weekend, a potem z przyjemnością wracamy do siebie.
- Może gdybym mieszkała tu od urodzenia, uznawałabym to za karę, ale mam 40 lat i - może to górnolotnie zabrzmi – ale jak tak o tym opowiadam, to mam poczucie, że mamy z mężem naprawdę fajne życie - wtóruje jej Anna Karpowicz. - To była najlepsza decyzja w moim życiu - dodaje Karolina Urbańska. - Nasz dom nazwaliśmy Świetliskiem. W przyszłości planujemy otworzyć tu agroturystykę, permakulturowe uprawianie ziemi, której mamy prawie hektar. Chcemy mieć kury, pszczoły, własne warzywa. Partner chce się zajmować metaloplastyką i obróbką drewna – snuje plany na przyszłość.
- Żyje nam się tu wspaniale - mówi Marta Koźluk. - Mamy rolnicze spotkania, że każdy sąsiad drugiemu zawsze pomoże. A jak się traktor wkopie, to cała wieś pomaga. I jeszcze jedno, założyłam Koło Gospodyń Wiejskich i jestem w tym spełnioną babą ze wsi – twierdzi.
O powrocie do miasta nie myśli również Natalia Sosin-Krosnowska. - Człowiek się przyzwyczaja do tej oazy na wsi, ale nie mówię nie, bo życie potrafi zaskakiwać. Natomiast w najbliższych latach na pewno nie chcę mieszkać w mieście, bo ono mnie męczy nadmiarem bodźców. Odpięcie się od tego pędu podnosi jakość życia. A w dzisiejszych czasach spokój i czas to największe luksusy – przekonuje.
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.