Znalezienie w Polsce mieszkania do wynajęcia za rozsądną cenę w dobrym standardzie jest bardzo, bardzo trudne© East News | Piotr Kamionka, Reporter

Żarłoczny rynek. Jak Polacy polują na mieszkania

Anna Śmigulec

Brali udział w castingach, choć nie są aktorami. Czuli się jak na rozmowach rekrutacyjnych, choć nie ubiegają się o pracę. Tak dziś szuka się pokoju lub mieszkania w Krakowie. Miasto skupia jak w soczewce problemy ludzi, którzy próbują dokonać niemożliwego: wynająć w Polsce przyzwoite mieszkanie za normalne pieniądze.

Samuel poczuł się wycieńczony.

Agacie po trzech tygodniach opadły ręce.

Łukasz a to wybuchał śmiechem na widok ogłoszeń, a to łapał doła i dostawał ataków paniki.

Ola nie miała życia, bo cały czas wisiała na telefonie. A nad nią groźba, że będzie musiała rzucić studia i wrócić do swojej miejscowości.

Artem ze spokojem znosił wszelkie absurdy. Zszokował go dopiero zboczeniec.

Kiedy opowiadają mi o szukaniu mieszkania w ostatnich miesiącach jak o drodze przez mękę i występowaniu w czeskim filmie jednocześnie, pozostaję sceptyczna. Sama przez lata mieszkałam w wynajmowanych, nie może być aż tak źle - myślę.

A potem dołączam do facebookowych grup typu "Mieszkania i pokoje do wynajęcia – Kraków" (niemal 105 tys. członków), czytam dziesiątki ogłoszeń tam i na OLX, i zaczynam rozumieć.

ZAJĘTE

Aleksandra: - Sytuacja była dramatyczna.

Za szukanie mieszkania zabrała się wcześnie, bo już w lipcu. Mimo że dotychczasowe miała wynajęte aż do września.

- Ale nie chciałam ryzykować, bo wrzesień i październik to najbardziej hot czas, wtedy zjeżdżają się studenci. W dodatku nagle przybywa chętnych z Ukrainy, bo w akademikach mogli zostać tylko do końca sierpnia.

Ola jest na trzecim roku edytorstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale chciała wynająć razem z koleżanką, która już skończyła studia. W ogłoszeniach preferowano studentów, więc musiały ściemniać.

Raz właściciel był wyraźnie zainteresowany tylko studentami pierwszego roku.

- Może wolał ich, bo ci z czwartego czy piątego roku mają już mało zajęć, piszą pracę magisterską i dużo siedzą w domu? - zastanawia się Ola. - Tak czy inaczej nie przeszłyśmy tego castingu.

Wiszą na telefonie, a sytuacja się powtarza jak w "Dniu świstaka". Ktoś wystawia ogłoszenie na OLX. Nie mogą się dodzwonić, bo zajęte. Po dziewięciu, piętnastu minutach lub po godzinie wreszcie ktoś odbiera i słyszą: "Mam już umówionych 20 osób". Albo tylko dostają sms: "Proszę już nie dzwonić".

Ktoś wrzuca ogłoszenie w grupie na Facebooku. A pod spodem od razu dziesiątki komentarzy: "Priv", "Priv", "Priv". "Biorę", "Mogę podpisać umowę zdalnie, nawet bez oglądania. Klucze odbiorę przy pierwszym spotkaniu." Po dziesięciu minutach właściciel edytuje wpis: "Już nieaktualne. Dziękuję."

We wrześniu robi się naprawdę gorąco.

- Nagle ceny skoczyły – mówi Ola - i pojedyncze pokoje latały już po 1 600 zł. I nawet wtedy pod ogłoszeniem w grupie na Facebooku natychmiast pojawiało się 15 komentarzy: "Priv".

Ola do tej pory wynajmowała mieszkanie ok. 70 m kw, ale na spółkę z czterema osobami. One w trzech większych pokojach.

- A ja miałam pokój wielkości schowka na miotły.

Łatwo dostępny na rynku jest tylko jeden typ mieszkań - duże i drogie
Łatwo dostępny na rynku jest tylko jeden typ mieszkań - duże i drogie© Getty Images, iStock

Płaci za niego 600 zł. We wrześniu widzi własne mieszkanie wystawione w ogłoszeniu na OLX: jej pokój kosztuje dwa razy więcej, a za całe mieszkanie każą sobie już płacić 5 000 zł. Ale piszą, że dla siedmiu osób.

Agata, studentka czwartego roku edytorstwa na Wydziale Polonistyki UJ, szuka mieszkania w sierpniu. Wtedy za 1-osobowy pokój trzeba płacić 800 zł plus media. Ale już we wrześniu cena skacze powyżej tysiąca plus media.

Jednak popyt jest tak duży, że ludzie biorą cokolwiek, nawet bez oglądania.

- Pokoje schodziły, zanim w ogóle zdążyłam dojechać na miejsce.

Agata zauważa też nowe zjawisko.

Ludzie biorą na oślep. I rozpaczliwie. Już nie pokój 1-osobowy – bo za drogo. Już nie miejsce w pokoju 2-osobowym – bo za wolno. Biorą pokój 2-osobowy w ciemno, a dopiero potem dają ogłoszenie, że szukają współlokatora.

Zauważa też, że kawalerki zaczynają kosztować tyle, co jej poprzednie mieszkanie o powierzchni 55 m kw, które dzieliła z trzema osobami. Płacili razem 2 400 zł, już z mediami. A mieli wysoki standard: zmywarkę, piekarnik, a nawet ekspres ciśnieniowy do kawy.

KURIOZA

- Teraz na kawalerkę między 13 a 25 m kw o dowolnie żenującym standardzie używają terminu "mikroapartament" - ironizuje Agata. - Bierzesz więc mikroapartament za 2 tys. zł miesięcznie, a tam łóżko, stara kuchenka i prysznic.

Kolega Agaty pilnie poszukuje mieszkania, nawet takiego "na chwilę". Jest wiosna, początek wojny w Ukrainie, do Krakowa napływają tysiące uchodźców, więc na rynku kompletne pustki. Jedyne, co mu zostaje, to kawalerka z prysznicem w pokoju.

Jedna otwarta przestrzeń. Ale ciasna. Przy drzwiach na wprost od razu łóżko. Po lewej od drzwi blat kuchenny na jedną osobę i lodówka. Po drugiej stronie zlew, a obok niego tuż pod oknem prysznic. Wystający ze ściany, bez kabiny, ale też bez różnicy, bo na podłodze płytki w całym pomieszczeniu. No i kratka z odpływem. Ubikacja jako jedyna znajduje się w osobnym mikroskopijnym pomieszczeniu, jakby przerobionym ze spiżarki. Nie ma w niej miejsca nawet na mini umywalkę do umycia rąk po skorzystaniu z toalety.

Wytrzymuje tam trzy miesiące.

Artem ma 32 lata, pracuje w IT. Przyjechał z Ukrainy sześć lat temu, zanim ktokolwiek musiał z niej uciekać przed wojną. Wybrał Rzeszów, ale teraz potrzebuje zmiany i chce zamieszkać w Krakowie.

Sądzi, że to proste i wynajmie mieszkanie zdalnie. Znajduje sobie bota w Telegramie, który w ciągu 10 minut wysyła mu link do ogłoszenia. Zgodnie z tym, co zaznaczył w filtrach: odpowiedni metraż, lokalizacja i cena. O niebo lepiej niż na czterech grupach na Facebooku typu "Wynajmę w Krakowie", na których też szuka. Tam musi przeczytać wszystkie ogłoszenia i dopiero odsiać te nie dla niego.

Ale szybko odkrywa, że bot z Telegrama nie załatwi sprawy. Bo szaleństwo na rynku jest tak duże, że Artem musi walczyć o mieszkanie i za każdym razem być na miejscu w Krakowie, żeby obejrzeć, co zostało. Zazwyczaj już następnego dnia po rozmowie przez telefon.

Jedzie więc 160 km i idzie oglądać kawalerkę w centrum Krakowa: 20 m kw, 2 500 zł. Podoba mu się: kamienica zadbana, odnowiona na zewnątrz, elegancka klatka schodowa.

Ale kiedy pośrednik nieruchomości otwiera drzwi do mieszkania, smród aż Artema odrzuca. Zamiast płyty indukcyjnej jest dziura, jakby ktoś walnął młotkiem. A od niej we wszystkich kierunkach, jak pajęczyna, biegną pęknięcia. Materac wygląda, jakby ktoś po nim skakał. Drewniana podłoga jest tak zniszczona, że na całych płatach brakuje z pół centymetra w głąb. Jakby ktoś wydrapał.

Pośrednik niezrażony. Tłumaczy, że mieszkała tu pani z kotem, stąd "ten zapach". A w gościach bywał jej znajomy i "się nie dogadywali". Stąd pewne ubytki. Ale wszystko zostanie naprawione, nie ma się czym martwić.

Artem jednak się martwi. Bo ma tylko tydzień na znalezienie lokum. Nie może sobie pozwolić na czekanie, aż wyremontują kawalerkę i wtedy obejrzy ją ponownie. Rezygnuje.

Mój ranking najbardziej kuriozalnych propozycji mieszkaniowych wygrywa ogłoszenie z Facebooka: "Pokój z dostępem do łazienki i kuchni".

Niektóre ogłoszenia wzbudzają wściekłość i kpiny. Ale ludzie i tak biorą, bo nie mają wyjścia
Niektóre ogłoszenia wzbudzają wściekłość i kpiny. Ale ludzie i tak biorą, bo nie mają wyjścia© Getty Images | Milko

Na zdjęciach: szyk wczesnego PRL-u. Wąski tapczan przykryty kudłatym kocem w kolorze wymiocin. Biały stół przykryty ceratą, a na niej czerwony bieżnik w pasy. Drewniany stołek w stylu zakopiańskim, ale bez oparcia. Lampa podłogowa z abażurem zwieńczonym frędzlami. Na parapecie obowiązkowa trzykrotka – doniczkowa roślina nie do uśmiercenia.

Cena: 1 000 zł.

Ludzie ironizują w komentarzach:

- A studnia jest, żeby wody nabrać?

- Dostęp do łazienki i kuchni absolutnie rozczulający, wyjątkowy, niespotykany, żeby nie powiedzieć... luksusowy.

- Czy bez dostępu do kuchni i łazienki będzie taniej?

- Ale prycza.

Okazuje się, że właścicielka najwyraźniej nie znalazła nabywcy i po lekkich modyfikacjach wrzuca to samo ogłoszenie po raz kolejny. Potencjalnym najemcom jednak nic nie umknie:

- Czekaj czekaj... Nowa wersja z dywanikiem położonym na gumoleum. I zamiast 1500 zł – 1000 zł. Czekam na więcej.

Ktoś zadaje też całkiem poważne pytanie, które zdobywa 54 reakcje uznania:

- Jak pani nie wstyd coś takiego wystawiać?

NADUŻYCIA

W kwestii wstydu i wystawiania nie tylko ogłoszeń Artema zgorszyło jedno:

- W grupie typu "wynajem" na Facebooku widziałem ogłoszenie, że właściciel oferuje pokój do wynajęcia w mieszkaniu, w którym on sam mieszka. Płacisz tylko za media. Ludzie pytali w komentarzach: "Czemu tak tanio?" A później sprawa się wyjaśniła. Dziewczyny pokazały zrzuty ekranu, gdzie w prywatnych wiadomościach tłumaczył im, że reszta opłaty "we wzajemnych przyjemnościach". Myślałem: cóż, trafił się jeden zjeb. Ale później widziałem podobne ogłoszenia jeszcze cztery razy.

Z kolei Samuel (22 lata, studiuje intermedia na ASP) mógłby dorzucić do swojej kolekcji kuriozów właściwie każde mieszkanie, które ogląda. Na przykład to w starym budownictwie podzielone na osiem pokoi po 6 m kw. Do tego kuchnia, łazienka i toaleta – ale wspólne dla dziesięciu osób.

- Właściciele postawili ścianki działowe i gotowe - mówi. - Ale teraz zdarzają się gorsze nadużycia. Ubożsi mieszkają w czymś, co miało służyć jako hotel robotniczy, i tam płacą 600 zł za miejsce w pokoju 8-osobowym. Warunki nieludzkie, cena wysoka, ale i tak niższa niż gdziekolwiek indziej. Więc niektórzy zostają. Ale to sytuacja drapieżnicza, tak nie powinno być.

Ludzie są wypaleni poszukiwaniem mieszkań. Wynajęcie dobrego miejsca do życia w Krakowie graniczy z cudem
Ludzie są wypaleni poszukiwaniem mieszkań. Wynajęcie dobrego miejsca do życia w Krakowie graniczy z cudem© Getty Images | junce

Samuel interesuje się polityką mieszkaniową i punktuje.

Że mieszkanie fizycznie są, tylko wyjęte z wynajmu długoterminowego.

Że władze miasta nawiązały oficjalną współpracę z Airbnb, więc mnóstwo mieszkań w atrakcyjnych lokalizacjach wynajmują turyści. Ceny są kosmiczne, a mieszkania w złym stanie.

Że mamy kryzys inflacyjny i właściciele wykorzystują to na potęgę:

- Muszę panu podnieść czynsz, bo inflacja, wie pan...

Samuel zna przepisy i wie, że wynajmujący może co pół roku podwyższyć czynsz o stopień inflacji według danych GUS.

- Ale na przykład moja właścicielka ma mieszkanie odziedziczone, można powiedzieć - "czyste".

Albo ogląda mieszkanie, potencjalny pokój dla niego jest w porządku, więc mówi właścicielowi:

- Ok, możemy się umówić na podpisanie umowy.

A ten:

- Wyślę panu mailem numer konta, proszę mi przelać 600 zł za rezerwację mieszkania i wysłać potwierdzenie. Wtedy przestanę pokazywać mieszkanie innym zainteresowanym.

- A dostanę jakiś dokument na tę rezerwację?

- Nie, to tak nie działa. Proszę przesłać potwierdzenie przelewu.

Samuel nawet się nie wykłóca. Do chłopaka mówiącego po angielsku, najpewniej studenta Erasmusa, który ogląda mieszkanie w tym samym czasie, rzuca tylko:

- It’s a scam [To oszustwo].

I wychodzi.

KURIOZA W UMOWACH

- Wie pani, że nawet profesjonalne firmy typu "Świetny wynajem" oferują teraz kuriozalne umowy? - pyta mnie Samuel. - Nie dość, że oferują absurdalnie małe klitki, to pod groźbą kar obowiązują tam sankcje. Np. za niesprzątanie. Mogą, bo ich lokale teoretycznie są przeznaczone dla tzw. biznesowego najemcy, choć w rzeczywistości zwyczajnie mieszkają tam studenci czy inne osoby prywatne.

Ten fenomen wyjaśnia mi Piotr Krochmal, analityk i doradca z Instytutu Analiz Monitor Rynku Nieruchomości:

- Kilka lat temu wszedł przepis, który mówi, że mieszkanie nie może mieć mniej niż 25 m kw. Wcześniej go nie było, ale inne przepisy w prawie budowlanym i warunkach technicznych nie dopuszczały możliwości zrobienia lokalu mniejszego niż około 20 m kw. Natomiast można budować tzw. lokale użytkowe, czyli coś à la budynki biurowe, w których w rzeczywistości nie ma biur, tylko pomieszczenia wykorzystuje się jako jednostki mieszkalne.

Różnica polega na tym, że w mieszkaniach można się zameldować, a w lokalu użytkowym nie. Oraz że VAT za mieszkanie wynosi 8 proc, a za lokal użytkowy 23 proc.

Ale najwyraźniej ten proceder i tak się właścicielom opłaca.

Tym bardziej, że te lokale mogą mieć dowolnie małą powierzchnię.

- Teraz takich jednostek mieszkalnych powstaje sporo, szczególnie w niektórych atrakcyjnych lokalizacjach, gdzie deweloperzy budują tylko pod wynajem – tłumaczy Krochmal. - Tylko że to nie są mieszkania, lecz lokale użytkowe. Najmniejszy, z jakim się spotkałem, liczył ok. 15 m kw. W dodatku mieścił się w suterenie, można powiedzieć, że w piwnicy.

Skrajność. Ale nie nowość.

Klitki po 18-19 m kw zdarzają się nawet w starych kamienicach. Bo w PRL-u, kiedy też brakowało mieszkań i trzeba było upchnąć dużą liczbę ludzi, dzielono mieszkania na mniejsze. Albo od razu budowano ciasne kawalerki w blokach z wielkiej płyty z lat 70.

- Moja koleżanka miała takie mieszkanie – wspomina Krochmal. - Nie było w nim nawet łóżka. Pytałem, na czym śpi, a ona że w czaszy spadochronu. I rzeczywiście, miała materac i zawijała się w czaszę spadochronu. Bo była podróżniczką i miłośniczką przygód. Albo np. poczęstowała mnie herbatą. Pytam: "A ty nie pijesz?" A ona: "Nie, czekam aż ty wypijesz, bo mam jeden kubek". Więc tak się mieszka w takich klitkach – śmieje się Krochmal.

Ale wszelkie nadużycia też mu się nie podobają, bo psują rynek.

- Pojawiły się zapisy wręcz na granicy legalności – oburza się Samuel. - Niektórzy właściciele i pośrednicy wymagają teraz, żebym wykupił osobne ubezpieczenie, które pokryje zawinione i niezawinione zniszczenia w mieszkaniu, przekraczające wysokość kaucji. I najważniejsze: jeśli nie zgadzam się na to ubezpieczenie, muszę podpisać weksel in blanco.

- Serio, weksel? - upewniam się, bo pachnie mi to "Ziemią obiecaną" Władysława Reymonta i dziewiętnastym wiekiem.

Ale Samuel pokazuje mi dokument: "Załącznik do umowy najmu lokalu mieszkalnego zawartej w dniu... Weksel. Miejsce wystawienia, dnia, na kwotę (wszystkie do wpisania) zapłacę bez protestu, za ten weksel in blanco na rzecz (tu nazwa firmy) sumę (tu kwota słownie)".

- To co? Ja się wyprowadzę, a ktoś mnie po 10 latach pozwie o sto tysięcy? - dzieli się obawami Samuel. - Więc odpisałem im, że wymaganie takiego weksla jest otwartą drogą do oszustw. Przy połączeniu z absurdalną ilością kar umownych tworzy to sytuację, w której najemca jest obarczony praktycznie całkowitą odpowiedzialnością za nieruchomość, a jedyną rolą wynajmującego jest ekstrakcja kapitału. I że pewnie w obecnej sytuacji znajdą osobę na tyle zdesperowaną bądź nieuważną, że w taki układ dałaby się wciągnąć, ale może chociaż pomyślą o etycznych aspektach stawiania lokatorów na tak przegranej pozycji.

Agata: - Mój chłopak w umowie ma śmieszne zapisy, że nie może sprowadzać gości. Jeśli przyjmie ich częściej niż dwa razy w miesiącu, musi zapłacić 300 zł więcej.

Artem: - Oglądałem mieszkanie, które było spoko, ale agencja pośrednictwa zażądała ode mnie potwierdzenia zarobków na piśmie. Tłumaczyli, że to normalna praktyka. Że muszą widzieć kwotę, żeby wiedzieć, czy zarabiam więcej, niż wynosi opłata za mieszkanie i w ten sposób zabezpieczają właściciela. Chyba upadli na głowę. Przecież ja pracuję w IT i za ujawnienie zarobków pracodawca mógłby mnie zwolnić albo nawet pozwać. To duża firma, ma dobrych prawników, mógłbym mieć kłopoty.

- Ostatnio najemcy godzili się na wszystkie zapisy, byle tylko wynająć mieszkanie – potwierdza Piotr Krochmal. - Na przykład czegoś takiego jak czek in blanco nie było wcześniej na rynku. Jeśli ktoś z nim wyskakiwał, mówiło się: "Do widzenia" i szło się szukać innego mieszkania. Przecież czek in blanco daje możliwość ściągnięcia z najemcy dowolnej kwoty.

Poszukiwanie mieszkania, gdy nie masz zbyt wiele pieniędzy, oznacza dziś w Polsce godzenie się na kiepskie warunki. Ale nawet jeśli wynajmującego stać, trudno jest znaleźć dostępny lokal (zdjęcie ilustracyjne)
Poszukiwanie mieszkania, gdy nie masz zbyt wiele pieniędzy, oznacza dziś w Polsce godzenie się na kiepskie warunki. Ale nawet jeśli wynajmującego stać, trudno jest znaleźć dostępny lokal (zdjęcie ilustracyjne)© Getty Images | Lourdes Balduque

DRUGA STRONA

Piotr Krochmal widział niejedno. I wie, że po obu stronach trafiają są ludzie, którzy dopuszczają się nadużyć.

- Ciężar ewentualnych kłopotów i konsekwencji spada na właściciela – tłumaczy. - W tej chwili w Polsce toczy się kilkanaście tysięcy postępowań o eksmisję z uwagi na niepłacenie. Średnio takie postępowanie trwa dwa lata i w tym czasie właściciel lokalu musi ponosić normalne koszty. Bo jeśli przestanie płacić np. wspólnocie, to wspólnota pozwie go o niezapłacone czynsze i oddaje sprawę do komornika. Wspólnoty nie obchodzi, komu on wynajął i że ten ktoś nie płaci. Do bloku musi być dostarczone ciepło, muszą być sprzątane klatki schodowe, itd. Krótko mówiąc: właściciel ponosi koszty, a najemca może mu nie płacić. I takich cwaniaków w Polsce jest dużo. Dlatego wystraszeni wynajmujący próbują się zabezpieczyć na wszelkie sposoby.

Dlaczego te nowe klauzule w umowach pojawiły się teraz?

Bo najpierw pandemia, a później wojna w Ukrainie sprawiły, że obie strony musiały ćwiczyć się w elastyczności.

- Kiedy zaczęła się pandemia, większość wynajmujących po prostu uciekła z Krakowa. Bo zamknięto uczelnie, a korporacje przeszły na home office, czyli pracę zdalną. Więc studenci i pracownicy opuścili mieszkania i wyjechali. Ceny spadły niemalże z dnia na dzień o ok. 20 proc. W 2021 r. zaczęliśmy wracać do normalności i ceny powoli ruszyły w górę. Ale ponieważ część pracowników korporacji przeszła na pracę zdalną już na stałe, to jednak rynek nie odrobił tego dystansu. Aż nagle przyszedł 24 lutego tego roku i tysiące uchodźców wojennych z Ukrainy przybyły do Krakowa. Zajęli wszystkie wolne pokoje. To jeszcze nagle nie podniosło cen, ale wypełniło wszystkie kąty.

Do wiosny ceny rosły powoli i dopiero w lecie wystrzeliły gwałtownie. Bo mieszkań zaczęli szukać studenci, również ci nowi, którzy dopiero dostali się na studia. Skutek? W ciągu roku ceny wzrosły o 40 proc. I diametralnie zmienił się rynek. Najpierw był to rynek najemcy, czyli lokatora, a nagle stał się rynkiem wynajmującego, czyli właściciela.

Najlepiej pokazuje to historia, którą Piotr Krochmal zna z własnego życia.

Jest rok 2020. Jego znajomy wynajmuje swoją kawalerkę kobiecie, która pracuje w korporacji i dobrze zarabia. Kiedy przychodzi pandemia, ona wysyła mu maila, że chce renegocjować warunki. Argumentuje, że spadają ceny i za tę kwotę mogłaby już wynająć mieszkanie dwupokojowe.

Znajomy dzwoni do Krochmala jako specjalisty od rynku nieruchomości i pyta:

- O ile spadły ceny?

- O 20 procent. Więc opuść jej tę cenę i nawet się nie zastanawiaj – radzi Krochmal. - Bo pójdzie gdzieś indziej i twoje mieszkanie będzie stało puste. Lepiej zarobić mniej niż wcale.

Właściciel przesyła jej umowę na kwotę niższą o 20 proc. A ona po dwóch dniach ją odsyła zupełnie przerobioną. Między innymi zastrzega sobie, że na wypowiedzenie ma już nie kodeksowe trzy miesiące (co działa w obie strony), tylko miesiąc. I że wystarczy powiadomienie smsem. Czyli żeby rozwiązać umowę nie muszą się spotkać, ani nawet zdzwaniać, tylko ona napisze mu sms: "Wyprowadzam się", wpłaci ostatni czynsz i tyle.

On nie jest zachwycony, ale się zgadza.

Mija rok, napływa fala uchodźców z Ukrainy. Do Krakowa wraca też brat właściciela mieszkania, który wcześniej studiował za granicą. Próbuje coś wynająć, ale na rynku nie ma nic wolnego. Więc prosi brata:

- Wynajmij mi twoją kawalerkę.

Ten obiecuje pomóc i zgodnie z umową wysyła do swojej lokatorki sms, że bardzo jej dziękuje i żeby w ciągu miesiąca opuściła lokal.

Ona zdumiona, prosi, żeby mogła zostać dłużej.

- Proszę pani – odpowiada on. - Pokreśliła mi pani całą umowę, wprowadziła pani te zapisy, ja się tylko do nich stosuję.

- Ale niech mi pan zostawi czas na znalezienie innego mieszkania!

- Nie mogę, obiecałem bratu.

- To ja mogę panu więcej płacić. Nawet o połowę.

- Nie interesuje mnie to. Muszę wynająć bratu.

- To może mi pan sprzeda to mieszkanie?

- Co ta pani nie wyprawiała! - relacjonuje Krochmal. - Ale cóż, wpadła we własne sidła. Bo w ciągu roku diametralnie zmieniła się sytuacja. To zresztą też pokazuje, że próba dociśnięcia drugiej strony czasami przynosi odwrotny skutek.

CASTING

Samuel ogląda pokój za tysiąc zł plus rachunki. W każdym pokoju grzejnik, a na nim osobny licznik.

- Rozumie pani? Każdy lokator staje się osobnym klientem zakładu energetycznego i odpowiada tylko za swoje zużycie prądu.

Ale dopiero przy następnej niespodziance Samuel przeciera oczy ze zdumienia. W częściach wspólnych, jak kuchnia i korytarz, w ogóle nie ma ogrzewania. W łazience tylko farelka.

- Jeśli będą państwo chcieli mieć cieplej – tłumaczy właścicielka – zachęcam do otwarcia drzwi pokoju, żeby nagrzać korytarz.

Tu Samuel oburza się, ale tylko do środka:

- To ja mam otwierać drzwi własnego pokoju?! A co z pozostałymi lokatorami? A co z moją prywatnością?

Na zewnątrz nie daje nic po sobie poznać. Słusznie. Tymczasem właścicielka zaleca jeszcze nie otwierać okien, kiedy się rozmawia. Bo okna wychodzą na podwórko, a ona mieszka naprzeciwko i nie lubi hałasu.

- Widzę, że pan jest cichy – mówi na koniec. -To dobrze. Ale przed panem była taka miła dziewczyna... To my się z mężem naradzimy.

- Jestem queerową osobą – tłumaczy mi Samuel - i zazwyczaj ubieram się ekscentrycznie. Ale na te castingi się przebieram. Żeby wyglądać skromnie i burżuazyjnie. Jak dziecko z dobrego domu. Bo urodziłem się w Krakowie, całe życie tu mieszkam i znam typ osoby, która oferuje mieszkanie do wynajęcia. Mam kapitał kulturowy, który mi pozwala odwalić taką szopkę i zaprezentować się tak, żeby zrobić dobre wrażenie na tych ludziach.

Łukasz, student projektowania graficznego na Uniwersytecie Pedagogicznym, nawet nie dotarł do etapu spotkania na żywo z właścicielem. Zmęczony swoją kawalerką 19 m kw, chciał się przeprowadzić do większej. Poza tym ostatnio właściciel podniósł mu czynsz z 1 350 do 1 650 zł. A Łukasz utrzymuje się z renty po zmarłym ojcu i z dorywczej pracy. W kawiarni za barem w wakacje zarobił dużo, ale teraz turyści wyjechali, szef obciął godziny pracy i Łukasz zaczął się bać.

- Mam zaburzenie depresyjne i ataki paniki. Potrzebuję terapii, ale przez te podwyżki musiałem z niej zrezygnować. To przykre, że muszę sobie odmawiać leczenia. Muszę wytrzymać. Dopóki inflacja nie spadnie, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Albo nie stanie się cud.

Po kilku dniach przeglądania ofert Łukasz zaczyna mieć podejrzenia, a po miesiącu już wie na pewno: kawalerki poniżej 2 000 zł nie znajdzie. A powyżej tej kwoty nie zapłaci, bo renta po tacie to 2 300 zł. A trzeba jeszcze za coś przeżyć.

Przy niektórych ogłoszeniach wybucha śmiechem. W treści informacja: "wyremontowane". Na zdjęciach: PRL.

- Wyremontowane, ale chyba 50 lat temu! - parska. - Ale ludzie i tak rzucają się na wszystko. Biorą pierwsze lepsze, bo muszą mieć gdzie spać.

Doświadcza tego, co inni. Ktoś wrzuca ogłoszenie o 10.00 rano, on dzwoni godzinę później i słyszy, że w kolejce czeka już 15 osób. Najbliższy termin oglądania mieszkania za tydzień.

- To po co właściciel umawia kolejne osoby? Pewnie po to, żeby wyłonić najlepszego lokatora! Jak casting albo wyścig szczurów - w głosie Łukasza słychać obrzydzenie. - Nie wiem, czym miałbym przekonać właściciela, że akurat ja powinienem zostać tym szczęśliwcem, który zamieszka w jego lokum. Czym miałbym się wyróżnić? Przynieść mu 10 tys. zł w gotówce: "Masz tu za trzy miesiące z góry i kaucję"? Ale inni się na to godzą. Bo nie ma gdzie mieszkać i to jest patologia.

Piotr Krochmal nazywa to żarłocznością rynku.

- Właściciele odrabiają sobie straty, które ponieśli podczas pandemii, kiedy musieli obniżyć ceny albo w ogóle nie mieli najemców. No i korzystają z tego, że nie buduje się nowych mieszkań. A znaczna część z tych, które weszły na rynek w ostatnich latach była kupowana w celach inwestycyjnych. Bo przed pandemią ceny mieszkań w Krakowie rosły w tempie dwucyfrowym: 12-15 proc. rocznie. Więc wystarczyło kupić mieszkanie i je mieć. I już się zarabiało. Ale ceny stanęły i ci, którzy tylko trzymali mieszkania, zapragnęli sobie jakoś zrekompensować zainwestowany kapitał.

W okresie wiosenno-letnim nie znalazłaby pani w Krakowie żadnej ekipy remontowej. Bo część z tych mieszkań była w stanie deweloperskim i właściciele na gwałt szukali ekip do ich wykończenia. Ściągali je z odległych miejscowości, a nawet z zagranicy. Żeby zdążyć do wejścia w sezon, czyli na rozpoczęcie roku akademickiego.

To pokazuje żarłoczność rynku. Ale z drugiej strony, gdyby nie wprowadziliby tych mieszkań do obiegu, sytuacja byłaby jeszcze gorsza.

Poszukiwanie mieszkania. Oferty na portalach wywołują gorące dyskusje (zdjęcie ilustracyjne)
Poszukiwanie mieszkania. Oferty na portalach wywołują gorące dyskusje (zdjęcie ilustracyjne)© Getty Images | damircudic

AUKCJA

Jest wrzesień, najgorętszy okres na rynku wynajmu. Artem z Ukrainy znajduje wśród ogłoszeń kawalerkę 18 m kw w centrum.

- Fajne mieszkanie w fajnej cenie – mówi.

Dzwoni od razu. Właściciel przepytuje: ile ma lat, czym się zajmuje, jak długo chce wynajmować i czy nie ma problemu z obcokrajowcami.

Na koniec prosi, żeby wszystkie te informacje spisać i wysłać mu mailem.

Następnego dnia w południe Artem dostaje sms. Że właściciel wyłonił 10 najbardziej zainteresowanych osób i zaprasza wszystkich na oglądanie mieszkania jeszcze tego samego dnia o 18.00.

- Ja sobie nie wyobrażam – mówi Artem. - Kawalerka 18 m kw, a w niej 11 osób oglądających jednocześnie? Czy wchodzili po kolei i każdy zamykał za sobą drzwi, a reszta czekała pod klatką? Nie wiem, bo nie pojechałem. A na zdjęciu ten właściciel budził zaufanie: normalny adekwatny człowiek. Nawet myślałem, że też z IT.

- Zaraz... - drążę. - To jak on wyłonił tę jedną osobę z dziesięciu, które wybrał?

- Pewnie zrobił licytację: kto da więcej! Bo już w tym smsie podniósł cenę z 1 700 do 1 900 zł. Napisał, że ze względu na duże zainteresowanie.

REKRUTACJA

O co pytają właściciele mieszkań?

Agata: - Pytali, co studiuję, na którym roku i na jakiej uczelni. Co to miało na celu? Nie wiem. Może bali się, że jak studentka pierwszego roku, to mogę zrezygnować i zniknąć? Albo że nagle nie będę w stanie płacić? Bo pytali też, czy mam pracę i czy to stałe zatrudnienie.

Ale czasem właściciele bywają nieobliczalni.

- Mój chłopak zadzwonił w sprawie mieszkania za 1200 zł miesięcznie i usłyszał pytanie, ile byłby w stanie zapłacić. "Tyle, ile jest w ogłoszeniu" - odpowiedział. "Za mało"- rzucił właściciel i się rozłączył.

Albo inny zapytał mojego chłopaka, co studiuje. Jak usłyszał: "Politologię na Uniwersytecie Jagiellońskim", to się roześmiał i zakończył rozmowę.

W końcu udało mu się znaleźć pokój i to w wysokim standardzie. Ale w mieszkaniu z pięcioma osobami. I płaci za niego aż 1 400 zł, mimo że niedawno razem z kumplem płacili 1 900 zł za całą kawalerkę.

KOMPROMISY

- Z rynku najszybciej znikają kawalerki, w dalszej kolejności mieszkania dwupokojowe, a na końcu te największe i najdroższe – tłumaczy Piotr Krochmal.

Rzeczywiście, pod ogłoszeniem dotyczącym mieszkania 100 m kw za 11 tys zł miesięcznie nie widać chętnych.

Ale w przypadku tanich mieszkań lokatorzy są gotowi na kompromisy. Przymykają oko na niemodny wystrój, dokupują sprzęty, a nawet naprawiają coś na własny koszt. Byle mieć gdzie mieszkać.

Ola, która szuka od kilku tygodni, wreszcie widzi na OLX mieszkanie w przystępnej cenie: dwa pokoje za jedyne 2 300 zł. W dodatku blisko.

- Standard typu "babcia", ale się nie wahałam – cieszy się. - Wybłagałam właścicielkę, żeby to mi wynajęła. Potem okazało się, że na stałe mieszka z mężem w innym mieście, a tu tylko wpadali. I wcześniej nie wynajmowali tego mieszkania. Zdecydowali się zacząć właśnie przez tę chorą sytuację na rynku.

Mają więc z koleżanką dwa pokoje i żaden nie jest przechodni.

Minusy: krzywe ściany, brzydkie tapety, stare meble, tureckie dywany, ciśnienie wody w ubikacji tak niskie, że prawie nie spłukuje papieru, w łazience żyłka do zawieszenia zasłonki prysznicowej biegnąca przez środek.

Plusy: niektóre z tych rzeczy daje się zdjąć, spakować i wynieść do komórki lokatorskiej, którą mają tuż obok.

Ola z koleżanką ściągają więc święte obrazki, okropne zasłony zmieniają na ładniejsze, tureckie dywany zwijają i zastępują trzema dywanikami z Ikei (bo właścicielka jest uczulona na punkcie nierysowania podłogi ), szafki kuchenne zapełniają własnymi kubkami i talerzami.

Zostaje jeszcze problem dwóch dużych tapczanów w pokoju Oli. Są leciwe i z pewnością zawierają DNA wielu osób z ostatnich 30 lat, więc Ola nie chce w nich codziennie chować swojej pościeli. Zsuwa je więc, kupuje największy koco-pled, jaki znalazła: 240 cm na 220 cm i przykrywa nim całość.

- I mam łóżko king size! Tylko że w wersji "student" - śmieje się jak Pollyanna (z książki Eleanor H. Porter), która w każdej trudnej sytuacji stara się znaleźć coś dobrego.

I wreszcie, największa zmora: brzydki dywan na ścianie przybity zszywaczem tapicerskim. Nie da się go ściągnąć, więc Ola kupuje inny i zasłania tamten.

Kiedy właścicielka przychodzi odebrać pieniądze, nie jest zachwycona:

- Nie podobają mi się te rewolucje – rzuca.

Ale Ola stara się zrozumieć i uszanować.

- Raz chciała przyjść po pieniądze, kiedy mnie nie było. Zaproponowała, żebym w takim razie zostawiła je w szufladzie w komodzie. Powiedziałam: "Nie zrobię tego. Przecież trzymam tam moje rzeczy". To starsi państwo. Mili, ale chyba inaczej rozumieją wynajem mieszkania.

PODDAJĘ SIĘ

Dużo ofert zawiera określenie: "Standard Ikea".

Ola ironizuje:

- Czyli białe ściany, ten tekturowy stolik za 20 zł, najtańsze łóżko i to najtańsze białe biurko za stówkę. I za taki pokój każą sobie płacić 1 500 zł. Inni wystawiają mieszkanie po dziadkach, a ludzie i tak biorą. Jestem najlepszym przykładem.

Agata zauważa, że w 2022 r. nawet po rozpoczęciu roku akademickiego wielu studentów jeszcze nie miało pokoju. Rozpaczliwie brali, co było na rynku. Ale jak już raz zapłacili 1 400 zł za skromny pokój o niskim standardzie i poczuli ciężar finansowy oraz nieadekwatność standardu do ceny, to są gotowi wrócić do rodzinnego domu.

- To niepojęte, co się dzieje na tym rynku – wzdycha Agata.

Artem zauważył niskie morale, jeszcze zanim sam zaczął szukać i przyznaje, że trochę go zaniepokoiło. Ludzie na grupach pisali: "Mieszkam w Krakowie od 15 lat i zawsze wynajmowałem mieszkanie. Ale to, co się teraz dzieje, to masakra. Wam życzę powodzenia. Ale ja już nie mam siły dalej szukać. Poddaję się i rezygnuję."

Agnieszka, studentka języków obcych na UJ: - Mój znajomy mieszkał w kawalerce. Niezbyt ładnej, bo w suterenie, żeby nie powiedzieć: w piwnicy. Za to nie płacił dużo. Ale jakiś czas po wybuchu wojny w Ukrainie właściciel postanowił wyremontować lokal, więc kumpel musiał się wyprowadzić. Rozpaczliwie szukał innej kawalerki, ale nie znalazł kompletnie nic. Musiał wrócić do domu rodzinnego i zrezygnować ze studiów.

Ola w grupach na Facebooku widzi rozpacz i bezsilność.

- Ludzie piszą, że muszą rzucić studia. Przekładają je na za rok. Albo wracają do rodziców i tam w pobliżu szukają jakichś innych na "zapchaj dziurę".

Agata: - Mnie po trzech tygodniach szukania pokoju opadły ręce. I zaczęłam rozważać, czy nie lepiej dojeżdżać codziennie ze Śląska, od rodziców. Pociągiem godzina. Ale trzeba doliczyć dojazd na dworzec w obu miastach, co daje dwie godziny. Rano i wieczorem, to razem cztery. A na moim kierunku zaczynam zajęcia rano, w środku dnia mam okienko, a potem znów wykłady do 20.00. Więc wróciłam do szukania mieszkania.

Łukasz boi się, że u nas zrobi się jak w Berlinie. Myślał o wyprowadzce tam, więc zgłębił temat. Tam castingi na najemcę mieszkania stały się normalnością. Na rozmowę trzeba przynieść całą dokumentację, m. in. zaświadczenie o stałych dochodach i opinie od poprzednich właścicieli mieszkań.

- Ale u nas już jest jak w Berlinie! - denerwuje się Samuel. - I tu i tam robi się castingi na lokatorów, tylko że tam wciąż jest pewna pula mieszkań, gdzie nie można podwyższyć czynszu.

A u nas? Jestem bezsilny. To nie ja wybieram mieszkanie. To właściciel wybiera lokatora.

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie