Zdrada w czasie pandemii. Łatwa wymówka?
Zdradzili w czasie pandemii i chętnie to właśnie szalejącego koronawirusa chcieliby obarczyć odpowiedzialnością za to, co się stało. Tak się nie da – mówi seksuolożka i dodaje, że na zdradę "pracuje się" miesiącami albo nawet latami. Czy jednak w pandemii łatwiej skok w bok wybaczyć? Niekoniecznie…
02.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 02:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wszyscy zawsze postrzegali ich jako parę idealną. Ładni, zdrowi, wysportowani. Do tego inteligentni, wykształceni. Świetna praca, zdolne dzieci, piękne mieszkanie w starej krakowskiej kamienicy. – Tylko nikt nie pomyślał, że to pozory – opowiada 44-letnia Milena, przedstawicielka handlowa w dużym koncernie farmaceutycznym. – Myślę, że nasze małżeństwo udawało się dlatego, że dużo wyjeżdżałam. Filip, który jest inżynierem budowlanym, siedział na miejscu i to on głównie zajmował się domem i naszymi synami. Z tego powodu koleżanki zazdrościły mi, że żyję w iście partnerskim związku. I rzeczywiście tak było, ale ten związek bardzo długo trwał w szczątkowej formie.
Zdaniem Mileny, gdyby nie Miłosz, ich obecnie 18-letni syn, związek nie przetrwałby roku. – Zaszłam w ciążę, więc rodzice wymusili na nas ślub – opowiada kobieta. – W efekcie tym, co nas łączyło, było dziecko, wspólne mieszkanie, wspólny "projekt" pod hasłem rodzina, ale nic więcej. Seks uprawialiśmy rzadko, interesowaliśmy się zupełnie innymi rzeczami, inaczej spędzaliśmy czas. Ale trwaliśmy w tym małżeństwie, zwłaszcza że dwa lata po Miłoszu urodził się Mateusz. Jego też nie planowaliśmy… Ale bardzo cieszyliśmy się oboje, bo jeśli mielibyśmy powiedzieć, co nam wyszło w tym małżeństwie, to z pewnością są to dzieci.
Zobacz także: "Kościół zrobił wszystko, by odstręczyć od siebie młodych". Socjolożka wprost o wartościach Polaków
Pandemia jako wyzwalacz
Marcowy lockdown dla Mileny i Filipa okazał się chwilą próby, której nie przetrwali. – Mamy 130-metrowe mieszkanie, każdy tu urządził sobie całkiem przytulny kąt. Naprawdę nie musieliśmy siedzieć sobie na głowie – wspomina Milena. – Jednak chyba oboje mieliśmy już wszystkiego dość i nie umieliśmy dłużej ukrywać tego, co oboje czujemy.
Jak twierdzi seksuolożka i psychoterapeutka Anna Wenta, zamknięcie kilku osób na wiele miesięcy w jednym mieszkaniu jest trudne nawet wtedy, gdy relacje między "uwięzionymi" są dobre. – A co dopiero, gdy w związku się gotuje – mówi Wenta. – W takiej sytuacji pandemia może okazać się katalizatorem, wyzwalaczem emocji, które bez zamknięcia na kwarantannie udawało się ukryć. Jednak teraz już kipią na tyle, że jest to niemożliwe.
Tak stało się w przypadku Mileny i Filipa. – Zaczęło się od awantur o byle co, warczenia na siebie przy byle okazji – wspomina kobieta. – Zdałam sobie sprawę, że kompletnie nie umiem z moim mężem rozmawiać, że wszelkie najprostsze kwestie sprawiają nam ogromną trudność, że mam poczucie zupełnej obcości, gdy siedzi obok. I wtedy powiedziałam mu, że mam kogoś, że to nie jest romans, że trwa od półtora roku… To było strasznie trudne, ale też wyzwalające. On wyznał, że wie o wszystkim i że cieszy się, że w końcu to powiedziałam. Myślę, że oboje odczuliśmy ulgę.
Jak przyznaje Milena, po tej rozmowie ich małżeństwo przeszło do historii. Filip, mimo że zgodził się wyprowadzić i przystał na warunki podziału majątku, to nie zechciał wybaczyć żonie, że go tak długo oszukiwała. – Nie mam do niego o to pretensji – mówi Milena. – Sama mam poczucie, że zachowywałam się bardzo nieuczciwie. Ale czasu nie cofnę.
Wirus zdrady nie wytłumaczy
39-letni Artur mówi, że nie zasługuje na swoją żonę. – Nie spodziewałem się, że jest taka mądra – mówi trener personalny. – I mam tu na myśli mądrość życiową, choć to, co powiedziała, nie jest dla mnie specjalnie budujące.
Artur twierdzi, że sam do końca nie wie, jak do zdrady doszło. Jego zdaniem nic tego nie przepowiadało. – Jesteśmy dobrym małżeństwem z 10-letnim stażem, dwójką dzieci, psem i kotem – opowiada. – Oczywiście zdarzają nam się lepsze i gorsze dni, ale nigdy nie przeżyliśmy głębokiego kryzysu, nigdy między nami nie działo się na poważnie nic złego. Oczywiście emocje nieco opadły w porównaniu z tym, co czuliśmy na początku, ale to przecież normalne.
Zdaniem Artura, pandemia spowodowała napięcia między nim a żoną, ale też w nich samych, a te doprowadziły ostatecznie do poważnego pęknięcia w ich związku, jakim była zdrada. O jakie napięcia chodzi? – Kasia na początku bardzo bała się wirusa, panikowała, jej hipochondria przybrała niebotyczne rozmiary – opowiada mężczyzna. – Nieustannie kłóciliśmy się o to, że moim zdaniem przesadza, a według niej to ja jestem nieodpowiedzialny, wychodząc do pracy i narażając swoim zachowaniem rodzinę na szybką śmierć. To na pewno nas oddaliło od siebie. Ale do głowy by mi nie przyszło szukać pocieszenia w innych ramionach.
Według seksuolożki Anny Wenty pandemia to pewnego rodzaju przykrywka, wymówka dla zdrady. – Nie dochodzi do niej dlatego, że ludzie są w trudnej sytuacji spowodowanej wirusem. Na zdradę "pracuje się" często miesiącami, a nawet latami – twierdzi Wenta. – Oczywiście w obecnej sytuacji ludzie są bardziej zestresowani, wyczerpani emocjonalnie, odczuwają większy lęk niż wtedy, gdy nie szaleje zagrażający wszystkim wirus. Ale to nie pandemia doprowadziła do zdrady. Mogła ewentualnie ją przyspieszyć, bo w wielu przypadkach prowadzi do wyzwalania skrajnych emocji, które jednak już gdzieś drzemały.
Artur nie chce wyjawiać szczegółów. Mówi tylko, że jego kochanką była jego klientka, której pomagał dojść do formy po porodzie. – Stało się, chwila słabości. Uległem chwilowemu urokowi, naprawdę jak wspominam tamten czas, to wydaje mi się, że byłem wtedy pijany. A nie byłem – mówi smutno mężczyzna. – Niestety ta kobieta zaczęła do mnie wypisywać SMS-y, bombardować mnie wiadomościami na Messengerze i Kasia zorientowała się, że coś jest na rzeczy. Przeczytała kiedyś informacje, które wyświetliły się na ekranie mojego telefonu i wiedziała już wszystko. W naszym domu rozpętało się piekło.
Najpierw Kasia kazała mu się wynosić. – Nic, żaden argument do niej nie trafiał. Wyprowadziłem się z domu, ale ona po dwóch miesiącach pozwoliła mi wrócić. Oczywiście nie bez moich usilnych zabiegów, deklaracji, że pójdę z nią na terapię, przeprosin i bicia się w pierś – opowiada.
– Moja żona powiedziała mi, że kiedyś usłyszała w jakimś filmie, jak zdradzona kobieta tłumaczyła, że nie zasługuje na to, by zostać sama. I że to jej mąż ma mieć wyrzuty sumienia, skoro ją zdradził i za karę ma przy niej trwać niezależnie od tego czy chce, czy nie. Więc trwam, bo bardzo chcę. Ale nie widzę miłości w oczach mojej żony, choć wybaczenie coraz częściej tam się pojawia. Ale nie mam pewności, czy jak skończy się pandemia, nie zastanę walizek wystawionych za drzwi – kończy ze smutkiem.