"Kościół zrobił wszystko, by odstręczyć od siebie młodych". Socjolożka wprost o wartościach Polaków
– Doświadczamy teraz w Polsce drastycznego, niespotykanego dotąd spadku religijności, szczególnie w młodym pokoleniu, ale nie tylko. Spadek dotyczy całego społeczeństwa – mówi dr Agnieszka Kwiatkowska, socjolożka z Uniwersytetu SWPS. O wartościach wyznawanych przez Polaków rozmawia z Katarzyną Trębacką.
Katarzyna Trębacka, WP Kobieta: Z przeprowadzonego przez CBOS badania "Wartości w czasach zarazy" wynika, że Polacy najbardziej cenią zdrowie. To nic zaskakującego. Czy to oznacza, że pandemia nie wpłynęła na to, co uważamy za najważniejsze w życiu?
Dr Agnieszka Kwiatkowska: Rodzinę i zdrowie niezmiennie od lat cenimy, przy czym dotąd rodzinę stawialiśmy na pierwszym miejscu. Natomiast w badaniu z grudnia 2020 roku po raz pierwszy zdrowie przewyższyło ważność rodziny. Co istotne, w tym roku badani przez CBOS pierwszy raz nie wybierali odpowiedzi podanych przez ankieterów, tylko byli proszeni o swobodną wypowiedź. Sami wymieniali to, co uznają za najważniejsze w życiu. Oznacza to zmianę metodologii badań i trudno jeden do jednego porównywać wyniki tegoroczne z tymi z 2019. Mam tu na myśli choćby taki fakt, że jeśli zdaniem ankietowanego rodzina jest najwyższą wartością, to też ma na myśli zdrowie jej członków. To oznacza, że są to nachodzące na siebie wartości.
Zrównanie tych wartości to efekt pandemii?
Zdecydowanie tak. W początkowym jej okresie, gdy możliwości kontaktu z innymi zostały drastycznie ograniczone, a jedynym sposobem na "spotkanie się" był świat wirtualny lub telefon, zdaliśmy sobie sprawę, że te metody nie zaspokajają naszych potrzeb bliskości. Długotrwała izolacja silnie wzmocniła poczucie osamotnienia. Zwłaszcza u osób, które mieszkają samotnie, z dala od rodziny i przyjaciół.
Trudność tej sytuacji potęgują drastyczne historie chorych, którym bliscy nie mogli towarzyszyć w czasie leczenia, a zwłaszcza wtedy, gdy to kończyło się fiaskiem. Wizja umierania w samotności jest wyjątkowo przerażająca. I nawet jeśli osobiście nie straciło się nikogo bliskiego, to nie sposób odciąć się od codziennej dawki przygnębiających informacji, które serwują nam media. Bez przerwy słyszymy o osobach chorych, które umierają z powodu COVID-19. Nic dziwnego, że żyjemy w stanie ciągłego zagrożenia, nieustannie jesteśmy bombardowani hiobowymi wieściami, że śmierć czyha na każdego, a poziom zagrożenia nie maleje.
Zobacz także: Dietetyk: Polacy wstydzą się, że przytyli w czasie pandemii. Są stygmatyzowani w pracy
Czy w sytuacji permanentnego zagrożenia życia i zdrowia rodziny oraz przyjaciół praca schodzi na plan dalszy? Tak można wnioskować z wyników badań CBOS, ponieważ pracę za najwyższą wartość uznało zaledwie 8 proc. respondentów…
Rzeczywiście pracę, pewność i stabilność zatrudnienia wskazało 8 proc. badanych, ale również 6 proc. uznało za najwyższą wartość dobrobyt, dostatek, stabilizację materialną i bezpieczeństwo finansowe, a dodatkowe 4 proc. – pieniądze, dobre zarobki, godne wynagrodzenie. Gdy te trzy kategorie zsumujemy, to otrzymujemy prawie 20 proc. Stabilność zatrudnienia, na którą badani zwracają uwagę, nabrała w okresie pandemii szczególnego znaczenia.
A to dlatego, że wiele osób straciło pracę, zostało zmuszonych do pracowania za obniżoną stawkę, do wykonywania prac poniżej swoich kwalifikacji. Dodatkowo wiele firm znacząco ograniczyło rekrutację. Wiszącemu nad wieloma osobami potencjalnemu zagrożeniu utraty pracy towarzyszy przygnębiająca wizja długotrwałego poszukiwania nowego zajęcia. Sytuacja na rynku pracy jest dramatyczna. A dotyka ona przede wszystkim osób, które mają słabo ugruntowaną pozycję na rynku, czyli młodych, dopiero wchodzących na rynek pracy. Z powodu pandemii doświadczają oni co najmniej rocznego opóźnienia w tradycyjnie rozumianym wchodzeniu w dorosłość, czyli wyprowadzce z domu rodzinnego, utrzymywaniu się na własny rachunek, zakładaniu rodziny.
Czy pani zdaniem sposób zarządzania kryzysowego przyjęty przez władze, którego doświadczamy w naszym kraju w związku z pandemią, ma wpływ na liczbę kłębiących się w naszych głowach niewiadomych?
Z badań wiemy, że oczywiście ma wpływ. Niestety muszę ocenić bardzo negatywnie metody radzenia sobie władzy z pandemią. Za mało wysiłku i przemyślanych działań włożono w walkę z koronawirusem. Przede wszystkim latem, kiedy był czas względnego spokoju, zmniejszyła się liczba przypadków wykrywania wirusa i aktywnych zachorowań, nie opracowano strategii radzenia sobie z pandemią jesienią. A wiadomo było przecież, że COVID-19 uderzy ze zdwojoną siłą, bo przestrzegali nas przed tym wirusolodzy. Tuż przed wyborami słyszeliśmy, jak premier mówił, że wirus jest w odwrocie, że nie ma się czego bać.
I to niewątpliwie wpłynęło na zachowania ludzi, bo skoro jedna z najważniejszych osób w państwie przekonuje, że nie ma się czego bać, to trudno dziwić się, że Polacy bać się przestali. Niespójność strategii walki z pandemią sprawiła, że mamy zupełny brak poczucia bezpieczeństwa i zwiększony do niebotycznych rozmiarów poziom stresu. Przypominam, że w listopadzie znowu z ust tego samego polityka słyszeliśmy, że wygrywamy z koronawirusem.
Tymczasem w grudniu były zamykane stoki, sklepy, wprowadzono kwarantannę narodową. Jak mamy się nie bać, skoro znikają respiratory kupione przez Ministerstwo Zdrowia z niewiadomego źródła, a przysyłane z wielką pompą maseczki okazują się nie mieć atestu? Wszystkie te działania, zmieniające się prawo, a często ustalenia wprowadzane bezprawnie, jak choćby to dotyczące godziny policyjnej w sylwestra, znacząco wpływają na nastroje Polaków, ich brak wiary w sensowność działania władz i nieustające poczucie lęku.
Zobacz także: "Wszyscy mamy dwa życia. To drugie zaczyna się w chwili, gdy zdamy sobie sprawę, że mamy tylko jedno"
Jak pani ocenia fakt, że zaledwie 3 proc. respondentów uznało wiarę, Boga i Kościół za wartość najwyższą, a przecież jesteśmy krajem, w którym 95 proc. mieszkańców to katolicy. Podobnie jest z wolnością – też tylko dla 3 proc. ankietowanych ma ona największe znaczenie…
Jeśli chodzi o wolność, to nie przejmowałabym się tym, że ludzie nie wskazują jej jako wartości nadrzędnej. To oznacza, że nie odczuwają jej braku tak bardzo. Światowe badania wartości pokazują, że wolność słowa, wolność wypowiedzi były bardzo wysoko oceniane w komunizmie, a w momencie, gdy wprowadziliśmy demokrację, to odsetek wskazań, że jest to ważna rzecz, drastycznie spadł. Stało się tak nie dlatego, że przestaliśmy uważać, że to jest ważne, tylko przestaliśmy czuć potrzebę wolności, bo ją uzyskaliśmy.
Jeśli zaś chodzi o religijność, to dysponujemy tu dużą liczbą badań, na których możemy się oprzeć. I z nich jasno wynika, że doświadczamy teraz w Polsce drastycznego, niespotykanego dotąd spadku religijności, szczególnie w młodym pokoleniu, ale nie tylko. Spadek dotyczy całego społeczeństwa. W 2020 ten spadek się pogłębił, a zadecydowały o tym dwa kluczowe momenty. Pierwszy wiąże się z marcowym lockdownem. Badania prowadzone w maju i w czerwcu pokazały, że zamknięcie nas w domach doprowadziło do zdecydowanego zmniejszenia liczby wiernych w kościołach. Ludzie mówili, że wiara nadal jest dla nich ważna, ale Kościół już znacznie mniej.
Lockdown spowodował, że ludzie, którzy z przyzwyczajenia regularnie co tydzień odwiedzali świątynie, by wziąć udział w mszy, uświadomili sobie, że nic się złego nie dzieje, jak jednak do tego kościoła nie dotrą. Wiele osób w ten sposób straciło nawyk, który był jedyną nicią łączącą ich z Kościołem. Drugą kwestią, która miała ogromny wpływ na wzrost niechęci do Kościoła, są strajki kobiet i postawy duchownych katolickich wobec tych protestów.
Kościół i jego hierarchowie zrobili wszystko, by odstręczyć od siebie osoby młode. Początkowe reakcje, straszenie piekłem, czymś, co jest absolutnie abstrakcyjną dla młodych rzeczą, przyniosło skutek odwrotny. Właśnie wśród młodych znacząco wzrósł odsetek osób deklarujących się jako niereligijne i nieuczęszczające do kościoła. Ale to nie jest tak, że ten spadek zaczął się w tym roku. Już w poprzednich latach międzynarodowe badania wskazywały, że Polska ma największą przepaść w religijności osób starszych i młodszych. I nie chodzi tu o osoby po siedemdziesiątce, ale o 40+, czyli de facto ludzi w średnim wieku. Różnica wynosiła ponad połowę!
Czy przyczyn laicyzacji społeczeństwa trzeba upatrywać tylko w skostniałym podejściu Kościoła do kwestii seksu, antykoncepcji, mniejszości seksualnych, małżeństwa, aborcji?
Na to mają też wpływ nieprzystające do współczesnego świata wartości promowane przez Kościół, które dla młodych całkowicie rozmijają się z ich życiem, ale także sposób komunikacji. Kościół jest gdzieś wysoko, głosi nam ex cathedra prawdy objawione i nie wchodzi w dialog ani z młodymi, ani starszymi. Do tego dokłada się sprawa afer pedofilskich, których coraz więcej wychodzi na światło dzienne oraz bizantyjskie bogactwa wielu księży, choć Kościół wzywa do skromności i umiaru. Ten rozdźwięk między deklaracjami a rzeczywistością jest nie do zaakceptowania dla młodych, którzy wskazują na ogromną hipokryzję księży i Kościoła.
A co z osobami starszymi? Też w tak negatywnych barwach widzą Kościół?
W przypadku osób starszych znacznie łatwiej jest kontrolować przekaz, który do nich dociera. Wystarczy wyemitować materiał w telewizji publicznej, która ma największy zasięg na terenie kraju. Ale z młodymi tak się nie da, bo oni nie oglądają telewizji, za to mają nieograniczony dostęp do różnorodnych źródeł informacji w internecie i nie da się tego im ograniczyć.
Dr Agnieszka Kwiatkowska - socjolożka, adiunkta w Młodzi w Centrum Lab Uniwersytetu SWPS. Zajmuje się projektowaniem i analizą badań sondażowych. W pracy naukowej bada ruchy społeczne i polityczne oraz przemiany wartości społecznych.