"Żony" księży. "Dobry człowiek, tylko ma już obrączkę z Bogiem"
Po prawie trzech latach zakończyła się sprawa spadku po księdzu Waldemarze Irku. Sąd uznał, że jedynym spadkobiercą jest jego syn. Wszystko zaczęło się w 2012 roku, gdy po nagłej śmierci duchownego do kurii zgłosiła się Wiesława Dargiewicz, twierdząc, że z ks. Irkiem łączył ją wieloletni związek, jest matką jego dziecka. Takich kobiet jak Dargiewicz jest w Polsce dużo więcej.
16.12.2016 | aktual.: 12.06.2018 14:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- To miłość mojego życia, kochamy się od 5 lat. Chcę, żeby Lidka miała ojca. To znaczy wujka - mówi Anna. Zdaniem socjologa prof. Józefa Baniaka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, około 60 proc. polskich księży utrzymuje kontakty seksualne z kobietami. Około 10-15 procent z nich ma z nimi dzieci. Dzieci, które do swoich ojców mówią „wujku”.
30-letnia Anna, mama 3-letniej Lidki, mówi, że wiele razy próbowała skończyć związek z księdzem Wojtkiem. Nie potrafi. Aktualnie jest pracowniczką pomocy społecznej w dużym mieście. Zmieniała już kilka razy pracę. Za każdym razem doganiały ją plotki o romansie z księdzem. - W nowej pracy jestem dopiero od sześciu miesięcy, jeszcze jest spokojnie. Zdziwiłabyś się, ilu ludzi, nie mając żadnego interesu, chce zniszczyć mi życie.
Anna: To miłość mojego życia
Jak zaczyna się uczucie między księdzem i kobietą? Anna pisała artykuł do lokalnej gazety o tragicznym wypadku w trakcie spotkań kościelnych miejscowej młodzieży. Wojtek był młodym księdzem w parafii, nic nie wiedział o tamtej historii. Znał tylko plotki i pogłoski. Mimo że w żaden sposób nie mógł pomóc młodej dziennikarce, zaprosił ją do siebie na herbatę. Rozmawiali kilka godzin.
- Już wtedy wiedziałam, że będziemy razem. W pewnym sensie. Wiedziałam, że jest chemia między nami. Widziałam, jak na mnie patrzył. To się czuje - wspomina Anna.
Zaczęli widywać się regularnie. Artykuły o aktywności parafii mnożyły się z miesiąca na miesiąc. Część z nich nigdy nie została opublikowana. Tematy były dla młodej dziennikarki pretekstem do spotkania z Wojtkiem. Sprawy potoczyły się szybko, pierwszy pocałunek, pierwszy seks. Wszystko w nietypowych plenerach, gdzie nikt nie mógłby ich zobaczyć. Objechali wszystkie okoliczne miasteczka, szukając trochę swobody.
- Powiedział, że mnie kocha, ale wybrał inną drogę, i że przygotowuje się do tego, aby przestać się ze mną widywać. Wpadłam w histerię. Rodzice o niczym nie wiedzieli, ale moja mama zaczęła się domyślać, że coś jest nie tak. W końcu Wojtek przestał się do mnie odzywać. Pisałam do niego maile, smsy, nagrywałam się na telefon. Byłam tak żałosna, jak tylko potrafi być odrzucona, zakochana kobieta, która dostała palec, a chciała całą rękę.
Anna zwierzyła się koleżance w pracy ze swojej sytuacji. Następnego dnia wszyscy w redakcji szeptali i wymieniali spojrzenia. Na jednym z kolegiów, któryś z pracowników pozwolił sobie na złośliwość. „Anki nie można puścić nigdzie samej po materiał, bo nawet księdza próbuje wyjąć z sutanny” - powiedział na głos. Z dnia na dzień było coraz gorzej.
- Któregoś dnia sekretarka za moimi plecami szeptała do koleżanki: „To ta, to ona”. Nie mogłam tego znieść. Miałam dość. Zrezygnowałam z pracy. Rodzicom powiedziałam, że mam depresję, że jestem zmęczona rywalizacją i zazdrością w zespole. Planowałam wyjazd do Irlandii, gdzie mieszkała i pracowała moja siostra.
Wojtek zadzwonił do Ani tydzień przed jej wyjazdem, powiedział, że ją kocha, że nie może bez niej żyć. Spotkali się, wszystko wróciło. Jakby ostatnie trzy miesiące nie istniały.
- Ukrywamy się do dziś, chociaż inaczej niż kiedyś. Kiedy zaszłam w ciążę, byliśmy szczęśliwi. Wydaje mi się, że wiele osób w moim otoczeniu wiedziało, kto jest ojcem. Rodzicom powiedziałam prawdę. Niby się z tym pogodzili, ale była między nami ściana. Dopiero, kiedy urodziła się Lidka, znowu staliśmy się rodziną. W międzyczasie próbowano przenieść Wojtka do innej parafii. Byłam gotowa za nim pojechać. Jednak został, do dziś nie wiem, jak to się stało. Czy kogoś przekonał, czy powiedział prawdę? Nie wiem.
Wojtek nigdy nie mówił Ani, że odejdzie dla niej z Kościoła. Dla osób postronnych ułożyli własną wersję wydarzeń: Anka wpadła, a dobry ksiądz po prostu pomaga samotnej matce.
- Wierzę, że to się zmieni. Myślę, że dojrzewa w Wojtku decyzja o rezygnacji z kapłaństwa. Ja chcę mieć jeszcze jedno dziecko. On też czasem mówi o tym, że im więcej, tym lepiej, że chciałby mieć przynajmniej trójkę. Czekam na niego, bo go kocham. Wiem, że decyzja o zostaniu księdzem rosła w nim przez wiele lat. Rozumiem, że nie jest mu łatwo.
Czy nie chciałaby mieć swojego faceta i ojca dziecka tylko dla siebie? Nie złości się? Nie krzyczy?
- Wiesz, chyba dzięki Wojtkowi uwierzyłam w Boga. Uwierzyłam, że nasze życie ma sens, o którym nie wiemy. Robiłam dużo awantur. Próbowałam odchodzić, groziłam, że usunę ciążę. Wypowiedziałam chyba wszystkie obelgi świata wobec Wojtka. Ale to były tylko słowa, tylko lęk, jak ja sama dam radę, i złość, że to wszystko jest niesprawiedliwe.
Mówi, że Wojtek na początku czekał, aż im przejdzie. Próbował się odsuwać, ale kiedy zaszła w ciążę, nie miał już żadnych wątpliwości, że są rodziną. Mówi, że on też wiele wycierpiał.
- Płakał, jak widział Lidzię. Płakał, kiedy wychodził od nas. Przepraszał nas. Widziałam, że jest rozdarty. Między posługą a mną i naszą córką.
Ania pokazuje mi zdjęcie Wojtka w telefonie, w czarnej sutannie z małą Lidzią na rękach. Jestem w szoku. Nie wiem, co powiedzieć. Ładna chłopięca twarz i wielki szczery uśmiech.
- Kocha Lidkę najbardziej na świecie. Dlaczego nie zrezygnuje z bycia księdzem? Nie wiem. On ma chyba powołanie - stwierdza Anna.
Zobacz także: Kiedy ksiądz może odmówić pogrzebu?
Dorota: Robiłam wszystko, żeby się zakochał
Było lato. Dorota miała 17 lat. Była zakochana w księdzu, który uczył ją religii. - To była młodzieńcza miłość od pierwszego spojrzenia. Po każdej lekcji zostawałam w klasie i pytałam go o Ewangelię, Stary Testament. Kombinowałam, jak tylko mogłam - mówi. Dziewictwo straciła z nim w lesie.
- Nie był przystojny - wspomina 27-letnia dziś Dorota. - Był starszy, poważny i niedostępny. To mnie kręciło. Wiedziałam, że mnie lubi. Robiłam wszystko, żeby się zakochał. Opierał się. Był taki niezdecydowany. Nie chciał przekroczyć granicy. Ale nie chciał też stracić ze mną kontaktu. Zaczęliśmy smsować. Wysyłałam mu moje seksowne fotki. A on reagował jak uroczy opiekun, który jednym okiem patrzy na mnie jak na kobietę, a drugim jak na nieznośne dziecko.
Romans nastolatki i księdza od religii trwał rok. Rodzice Doroty zaczęli podejrzewać, że ich córka spotyka się z kimś starszym. Sąsiedzi widzieli, jak przecznicę za swoim blokiem wsiada do czyjegoś samochodu.
- Romansu z księdzem ludzie nie wybaczą. Fakt, był starszy ode mnie o 20 lat, ale był moją pierwszą prawdziwą miłością. Ukrywaliśmy się. To miało swój urok. Nie chciałam niczego więcej, byłam jeszcze nastolatką. Chyba spełniłam swoje fantazje o byciu lolitką.
Ksiądz został przeniesiony do innej parafii, Dorota nie jest pewna, co się wydarzyło. Kilka razy odwiedziła go w nowej parafii, kilkaset kilometrów od jej domu.
- Jeszcze było między nami jakieś napięcie. Gra się nie skończyła. Oczywiście kilka razy byłam u dyrektora. Pedagog szkolny, rodzice, wychowawczyni - wszyscy mnie przesłuchiwali. Ale ja nigdy się nie przyznałam. Ksiądz też nie.
Odległość stała się problemem dla pary kochanków. Widywali się rzadko. Coraz rzadziej pisali i rozmawiali ze sobą. Aż wszystko wygasło. Dorota kończy dziś studia stomatologiczne. Od dwóch lat ma chłopaka, mieszkają razem. Nie utrzymuje kontaktu z księdzem. Ale uważa, że to był dobry, chociaż trochę perwersyjny romans. Czy nie miała poczucia, że przekracza granicę?
- Tak i o to chodziło! - odpowiada Dorota.
Gienia: Złamał mi serce
Pani Gienia wyciera mokre oczy chusteczką. Jej pierwsza miłość to ksiądz Władysław, który przyjechał do pracy w jej rodzinnej wsi. Był przystojny, kulturalny i miły. 20-letnia Gienia nie miała narzeczonego. Pracowała z rodzicami na gospodarce. Romans skończył się po roku, wtedy ksiądz Władysław wyjechał do innej parafii.
- Pisałam listy, nawet tam pojechałam i przeszłam się po miasteczku, posiedziałam pod plebanią. Nikt do mnie nie wyszedł. Wróciłam do domu ze złamanym sercem. Niedługo potem zaręczyłam się z chłopakiem z sąsiedniej wsi, pobraliśmy się, kupiliśmy ziemię, pracowałam ciężko – wspomina Eugenia. Dziś ma 65 lat i dwóch dorosłych synów. Każdego z innym duchownym.
Kilka lat po ślubie poznała kolejnego miejscowego księdza. Co prawda nie chodziła zbyt często do kościoła, nie była zbyt wierząca, ale raz postanowiła pójść. Nie mogła zajść w ciążę. Chciała się kogoś poradzić. Ksiądz Piotr długo z nią rozmawiał. Zaprzyjaźnili się. Gienia potrzebowała wsparcia. Jako jedyna z czterech sióstr nie miała dzieci.
- W tamtych czasach to była porażka. Zresztą, co ja miałam robić, byłam coraz starsza. Człowiek czekał na dziecko jak na sens życia - opowiada kobieta.
Mąż Gieni, Antoni, nie był nigdy zbyt czuły ani zainteresowany bliską relacją z żoną. Od początku miała poczucie, że funkcjonuje w układzie, w którym ma spełniać wymagania męża. Dopiero dziś z perspektywy czasu widzi, jak bardzo potrzebowała ciepła i wsparcia.
- To Piotr mnie przytulał, całował, komplementował. A jak tak bardzo tego potrzebowałam. Taką czułość pamiętałam tylko z romansu z Władysławem. Byłam spragniona bliskości i poczucia, że jestem dla kogoś wyjątkowa. Mój mąż chyba nigdy mnie nie kochał. Pobraliśmy się, bo tak się ułożyło.
Gienia zaszła w ciążę. Jest pewna, że to dziecko Piotra.
- W tamtych czasach nie było mowy, żeby ksiądz odchodził z Kościoła, a kobieta ze wsi od męża. Kochaliśmy się, ale nikt nie wyobrażał sobie, że cokolwiek ma się zmienić.
Kilka lat później 35-letni mąż Gieni zmarł.
- Miał wrodzoną wadę serca, nigdy mi o tym nie mówił, nie leczył się. Zostałam sama z synkiem. Piotr odprawiał pogrzeb Antoniego. Sprzedałam ziemię i wróciłam do rodzinnej wsi. Powiedziałam Piotrowi, że jestem u rodziców i czekam na niego. To był jedyny moment, kiedy mogliśmy być razem, uciec gdzieś w Polskę. Piotr nie chciał. Było mi ciężko, musiałam pracować u rodziców i dorabiać w innych gospodarstwach. Poprosiłam Piotra o pieniądze dla dziecka. Oburzył się. Potem wyjechał do innej parafii. Najbardziej boli mnie to, że on znalazł sobie inną kobietę. Wiem, że odszedł dla niej z kościoła i mają dwoje dzieci.
Ojciec Adama, młodszego syna Gieni, również był księdzem. Poznała go na pielgrzymce. Postanowiła pójść do Częstochowy i powierzyć swoje życie Matce Boskiej. Czuła, że nie czeka jej nic oprócz ciężkiej pracy. Nie mogła sobie pozwolić na uczestnictwo w całej pielgrzymce. Była tylko dwa dni. Ksiądz Jan był radosnym i zabawnym mężczyzną. Do wszystkich się uśmiechał, zagadywał i wspierał.
- Fantastyczny człowiek, młodszy ode mnie. Wyglądałam źle. Jak to zarobiona w polu kobieta. Janek potrafił mnie rozweselić. Utrzymywaliśmy kontakt długo po pielgrzymce. Telefony, listy, sporadyczne odwiedziny. Nie sądziłam, że mogę się podobać takiemu młodemu chłopakowi. Dzieliło nas 5 lat różnicy. Ale ja wyglądałam już staro. A on wręcz przeciwnie, młodziutko, jak chłopiec. Zabrał mnie na wycieczkę w góry, tam począł się Adaś. Jan nadal jest księdzem, zawsze łożył na syna, oczywiście ukrywaliśmy się, ale o Adasia zawsze dbał. Wyjechałam do większego miasta. Jeszcze przed urodzeniem synka zmarła moja mama. Mój ojciec wstydził się za mnie. Nie wiedział, z kim jestem w ciąży. Doszły do niego plotki, że z księdzem. Przestał się odzywać.
Gienia znalazła pracę w mieście, dobrze płatną. W sklepie. Janek przysyłał pieniądze. - Zabierał chłopców do cyrku, kupował słodycze, ubrania, książki do szkoły. Sam powiedział Adasiowi, że jest jego ojcem. Wcześniej, kiedy był mały, ja mówiłam mu, że jego tata zmarł. Oficjalnie moje dzieci to po prostu krewni Janka. Ludzie zawsze gadali, plotkowali, wiele osób z pewnością zna prawdę. Ale taki los. Każdy ma swój krzyż.
Czy Genowefa zastanawiała się kiedyś, dlaczego zakochiwała się tylko w księżach?
- Może, dlatego, że wiadomo było, że ksiądz to dobry człowiek. Jedyne, co, to miał już obrączkę z Bogiem, czyli koloratkę.
Pomyłka
Każda podjęta przeze mnie próba oficjalnego kontaktu ze stowarzyszeniami, fundacjami i prywatnymi osobami zaangażowanymi w temat księży, którzy mają dzieci, spełzła na niczym. Usłyszałam, że „wszyscy będą milczeć”, że „to hermetyczne środowisko i każdy boi się mówić otwarcie, nawet, jeśli dookoła wszyscy o tym oficjalnie wiedzą” lub „po prostu nie”. Dla Kościoła to także cały czas temat tabu.
- Nie istnieje wykaz księży, którzy mają własne dzieci. Być może biskupi diecezjalni i kierownicy wspólnot zakonnych dysponują takimi wykazami. Jeśli tak, to są one ściśle ukrywane – mówi socjolog religii prof. Józef Baniak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu w rozmowie z „Newsweekiem”. - Jestem profesjonalistą. Naukowcem, nie malarzem. To zjawisko badam od 25 lat. W latach 80. i 90. przebadałem 300 byłych księży. Na przełomie lat 90. przebadałem 800 księży, którzy wciąż pełnili posługę kapłańską.
60 proc. z przebadanych duchownych jest lub była w związku z kobietami.
- Te badania wciąż nie są zakończone, ciągle ja aktualizuję, powiem nawet, że są już nieco nieaktualne, bo to zjawisko wciąż się nasila - przekonuje profesor Baniak.
Biskupi doskonale wiedzą o „problemie”. Najczęstszą metodą na poradzenie sobie z niesfornym kapłanem jest wysłanie go do parafii na drugi koniec Polski.
- Nie pierwszy i nie ostatnio ksiądz ma dziecko - mówi mi jeden z biskupów znanych z tolerancji. – Poza tym, nie można człowieka przekreślać przez jeden błąd.
- Błąd? - pytam.
- No, pomyłkę - odpowiada biskup, zastrzegając anonimowość.
- Ale co jest pomyłką? Dziecko czy działanie księdza? - dopytuję.
- Tak ogólnie, ten czyn - odpowiada.