Blisko ludziZostawił dziecko przy drodze i pojechał. Stoi za tym uczucie, które znamy wszyscy

Zostawił dziecko przy drodze i pojechał. Stoi za tym uczucie, które znamy wszyscy

Zostawił dziecko przy drodze i pojechał. Stoi za tym uczucie, które znamy wszyscy
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Przemysław Bociąga
04.09.2018 14:52, aktualizacja: 04.09.2018 18:27

Ojciec wywiózł dziecko do lasu i zostawił. Bezradna matka straszyła syna, że jak się nie uspokoi, odwiezie go na komisariat. Potem, by nie wyjść na gołosłowną, zawiozła kilkulatka na komisariat. To kretyńskie i karygodne, ale zastanówmy się nad wszystkimi sytuacjami, kiedy coś podobnego robimy swoim dzieciom. A najlepiej przestańmy to robić.

Mężczyzna spod Wrocławia za karę wywiózł czterolatka kilkanaście kilometrów od domu, zatrzasnął za nim drzwi samochodu i pojechał. Dziecko znalazł przypadkowy kierowca. Mało brakowało, a znalazłby je, ale pod kołami. Wstrząsająca historia w poniedziałek ujrzała światło dzienne.

Trudno wprost opisać, jak wściekły byłem, kiedy przeczytałem o tym pierwszego dnia szkoły. Nie potrafiłem znaleźć słów, by opisać, jakim trzeba być pozbawionym zarówno rozumu, jak i uczuć, człowiekiem. Miałem ochotę wziąć coś ciężkiego, ten najcięższy kij do golfa, do dalekich uderzeń, i stłuc coś, a najlepiej kogoś.

Frustracje nasze codzienne

Ale to może dlatego, że jedna z moich córek właśnie darła się, że mnie nienawidzi, a druga ryczała skręcając się na podłodze, bo kupiłem jej nie tego loda co należało. Wybrała go oczywiście sama, rozpakowała i natychmiast w płacz, bo ona jednak chciała inny. Płacz trwał przez całą drogę do domu, później przerodził się w festiwal ryku, w kompulsywne ściąganie z siebie ciuchów, szlochy, wicie po podłodze i stanowcze zakazy prób przytulenia.

Nie trzeba wspominać, że o czymś tak odjechanym jak racjonalne argumenty, nie mogło być mowy. Zresztą, co w tym racjonalnego? Że jedne lody to coś, co trwa kwadrans, czyli cztery razy krócej niż nasza awantura? Że jutro można kupić właściwe? Jutro to cała wieczność, licząc od teraz.

W takich chwilach można zwątpić w całą swoją cierpliwość i opanowanie. Wszystkie problemy z pracą albo rachunkiem bankowym, ratą kredytu we franku i zepsutym gaźnikiem schodzą na dalszy plan, jedyne, co przychodzi na myśl, to wątpliwości: co zrobić? Co pomyślą ludzie, którzy słyszą przez okna awanturę? Kiedy wreszcie zgłoszą na policję podejrzenie przemocy domowej? Jak jutro będą na ciebie patrzeć sąsiedzi, ty katujący własną progeniturę zwyrodnialcu? Czy na pewno robisz wszystko, żeby ta mała, niewinna istota, uwięziona w pułapce targających nią emocji, znalazła ukojenie? Zwłaszcza że każdy fałszywy ruch może położyć się cieniem na przyszłości dziecka, dorastającego w tak koszmarnych domowych warunkach z nieumiejącymi pohamować odruchów rodzicami. Ale jednocześnie: kiedy to się do cholery skończy? Jak można być takim małym, nic nie rozumiejącym zwierzątkiem? Niech ona wreszcie się uspokoi i przestanie robić mi na złość!

Jesteś rodzicem i nigdy nie miałeś tych problemów?

A jednak? Tak myślałem.

Oczywiście, mieliśmy je wszyscy. I wszyscy popełnialiśmy błędy, choć – na szczęście – nie wszyscy tak brzemienne w skutkach, jak ojciec spod Wrocławia, który teraz ma na karku policyjne dochodzenie i możliwość utraty praw rodzicielskich. Ale wszyscy to znamy.

Kilka dni temu na Mazurach minąłem matkę strofującą dziesięciolatka: "Zachowujesz się najgorzej ze wszystkich dzieci. Wszyscy ludzie na nas teraz patrzą". ("Jasne, wszyscy" – uśmiechnąłem się do niej porozumiewawczo, przechodząc. "I wszyscy oceniają").

Nie raz słyszałem, jak matki czy babcie straszą mną dzieci. Tak, mną osobiście. Przechodzę koło ławki w parku, na której ryczy siedzący koło babci malec. "Jak będziesz niegrzeczny, to pan cię zabierze ze sobą". Zazwyczaj uśmiecham się do dzieci i raczej nie chcę być kojarzony z kimś, kto kitra dzieci do wora i porywa za karę, ale tylko raz zwróciłem takiej kobiecie uwagę. "Mną proszę dzieci nie straszyć".

Podczas dyskusji wokół sprawy ze znajomymi usłyszałem więcej takich historii. Koleżanka dobrze pamięta z dzieciństwa, jak jej matka powiedziała: "nie mogę już z tobą wytrzymać", ubrała się i wyszła z domu. Wróciła po chwili, kiedy histeria włączyła się naprawdę na maks i nigdy więcej nie powtórzyła podobnego eksperymentu. Inna znajoma straszyła dziecko swoim przełożonym: "jak będziesz niegrzeczny, to przyjdzie i cię zabierze" – najlepszy dowód, że krzycząc na swoje dzieci, tak naprawdę przenosimy na nie swoje własne lęki. Na przykład przed szefem.

Wygrywa jednak historia koleżanki, która... zabrała dziecko sama na policję. – Dobrze opanowałam zasadę, że nie ma nic gorszego niż groźba, która się nie spełni. Raz dość głupio zagroziłam dziecku, że jego zachowanie sprowadzi do nas policję i będę musiała zawczasu sama zadzwonić i zgłosić jego zachowanie. A on mi na to: "to zadzwoń". Ubraliśmy się i pojechaliśmy na komendę. Za popołudnie ryku i awantury przeprosił dopiero na schodach posterunku – opowiada.

Co mają wspólnego te wszystkie historie? Budują między nami a naszymi dziećmi dystans, oparty na uczuciu, do którego przyznajemy się rzadko i niechętnie: ślepej furii, którą czasem całkiem udanie maskujemy, chociaż zżera nas od środka. A dystans ten pozbawia dziecko poczucia bezpieczeństwa, i w tym cały szkopuł.

Dwa oblicza bezpieczeństwa

To, czym zawinił ojciec dziecka z podwrocławskich Kuklic, to narażenie dziecka na fizyczne niebezpieczeństwo. Czterolatek został znaleziony przy jednej z najbardziej ruchliwych i uchodzących za najbardziej niebezpieczne dróg w Polsce – krajowej ósemce. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak będzie próbował sobie poradzić czterolatek, jeśli zostawimy go samego w takim miejscu. Zrobi co może, ale jego wyobraźnia raczej nie podpowie mu dobrych rozwiązań, a histeria dołoży swoje do złego osądu sytuacji. Ostatecznie prędzej czy później wpakuje się pod koła albo do jakiegoś dołu.

Ale jest jeszcze drugie poczucie bezpieczeństwa: bezpieczeństwo emocjonalne. I tego pozbawiamy nasze dzieci za każdym razem, kiedy wychodzimy trzaskając drzwiami, znikamy z oczu bez podania przyczyny, zostawiamy dziecko same sobie lub zwyczajnie udajemy, że gdzieś odchodzimy.

– Dzieci potrafią zachowywać się według nas nieznośnie, ale to dlatego, że nie rozumiemy mechanizmów w ich psychice – tłumaczy psychoterapeutka dzieci i młodzieży Agata Nowakowska. – Trzeba pamiętać, że dzieci nie mają regulatorów, które mamy my, nie może wyjść z mieszkania, trzasnąć drzwiami – bo jest za to karane, nie mówiąc o zapaleniu papierosa. Jedyne, co potrafi, to właśnie leżeć i cały sobą pokazać swoje niezadowolenie – tłumaczy. I choć, oczywiście, wiele dzieci traktuje histerię instrumentalnie, jako narzędzie wymuszania, to też ważny komunikat. Bo dzieci w ten sposób demonstrują jakieś potrzeby.

Pół biedy, kiedy chodzi o lody albo zabawkę w supermarkecie – bo o takie rzeczy dzieci często robią histerię. Gorzej, kiedy potrzeba, którą manifestują należy do tych, które z trudem zauważamy nawet u siebie. Ile razy zrobiliśmy partnerowi awanturę o niepozmywane naczynia, podczas gdy chcieliśmy tylko, żeby ktoś nas wysłuchał i przyznał rację, kiedy opowiadamy o kłótni z szefem? Sami nie dostrzegamy prawdziwych potrzeb u siebie, a mielibyśmy dojrzeć je u czterolatka?

Odpowiedź jest prostsza niż myślimy: poznać własne dziecko. – Wszystkie te tablety, smartfony i telewizory... dzieci o nie faktycznie się dopominają, ale tak naprawdę to ułatwienie dla nas. Kupujemy nimi czas dla siebie – tłumaczy Agata Nowakowska. – Jeśli zamiast nich weźmiemy dziecko na spacer albo pobawimy się z nim tak, jak sobie życzy, przy okazji poznamy je lepiej. Może później będziemy wiedzieć, że awantura o lalkę w alejce w supermarkecie to nie czyste "chciejstwo", ale że najlepsza koleżanka naszej pociechy ma teraz właśnie taką. W ten sposób łatwiej rozmawiać i, ostatecznie, dojść do porozumienia.

Ostatecznie wszystkie nasze historie skończyły się (w miarę) dobrze. Koleżanki zostawione przez rodziców udających, że wychodzą, wyrosły ostatecznie na ludzi, a z rodzicami mają niezły kontakt. Moja córka zjadła lody pogodzona z faktem, że jej ulubione będą dopiero jutro. Żaden szef nie pożarł dziecka podwładnego. Nawet czterolatek znaleziony przy szosie nie wpadł pod samochód, choć tu akurat może skończyć zasłużonymi poważnymi konsekwencjami. Jednak mogliśmy wszystkiego tego uniknąć, gdyby nasza granica cierpliwości przebiegała odrobinę dalej. Możemy ją przesunąć, uznając nasze dziecko za partnera do rozmowy. Takiego z trudnościami w okazywaniu frustracji.

Wkurza cię, jak ludzie traktują swoje dzieci? A może to twoim zdaniem coś normalnego? Napisz do nas przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (265)
Zobacz także