Życie jak w Matriksie
Co jakiś czas w mediach plotkarskich pojawiają się wstrząsające wiadomości z życia gwiazd. A to ktoś urodził dziecko (łał!) i nazwał je Południk, a to wziął ślub i zapomniał powiadomić o tym tylko Reutersa...
Co jakiś czas w mediach plotkarskich pojawiają się wstrząsające wiadomości z życia gwiazd. A to ktoś urodził dziecko (łał!) i nazwał je Południk, a to wziął ślub i zapomniał powiadomić o tym tylko Reutersa, a to jakaś gwiazda ścięła włosy i teraz miliony fanów są w żałobie, bo takie fajne, długie miała. Jednak niusem, który zawsze przyciąga moją uwagę i podnosi mi ciśnienie, jest ten z rodzaju macierzyńskich: znana pani X postanowiła – uwaga! – nie zatrudniać niani. Bo dziecko jest małe tylko raz, bo dam radę, biorę sobie kilka miesięcy wolnego, i tak cudownie będzie wychować dziecko samemu, tak... normalnie. Nie po gwiazdorsku.
A ja bym chciała po gwiazdorsku! Tak bardzo bym chciała mieć nianię... Dzięki niani mój syn pewnie uniknąłby półtora roku w żłobkach. Placówki były trafione, tańsze od niani, ale codzienny wyścig z czasem na trasie szkoła córki – żłobek – praca wykańczał mnie nerwowo (i przy okazji moich współpasażerów z autobusu, którzy nie zawsze rozumieli, że mój syn miał potrzebę ćwiczenia strun głosowych od godziny 7.00 rano). Dzięki niani byłabym spokojniejsza, miałabym większy luz w pracy, kto wie – może i porządek w domu? Jest szansa, że dłużej bym spała, mniej przeklinała i życie byłoby prostsze.
Ale za ten luz i spokój słono się płaci. Dlatego opowieści o tym, jak to ktoś wspaniałomyślnie sobie nianię odpuszcza, chociaż go na nią stać, doprowadzają mnie do białej gorączki.
Jestem zazdrosna? A jak! Oczywiście, że jestem! Niania to skarb, wielki majątek. Jeśli jest dobrą nianią, trzeba na nią dmuchać i chuchać, żeby nam konkurencja w postaci zdesperowanych rodziców jej nie podkupiła. Taka niania to powód do dumy, trzeba pisać jej miłosne liściki, kupować ulubioną kawę, chwalić się nią przed znajomymi, wchodzić na jej profil na Facebooku i klikać lajka za lajkiem. Ja swego czasu oddałabym za dobrą nianię królestwo, łeb księżniczki, rękę smoka. No ale nianie wolą gotówkę... A z tym u mnie zawsze krucho. Więc proszę mi tu się nie chwalić, że kogoś takiego się w swoim życiu nie pożąda! Protestuję!
Ale zostawmy już biedne nianie w spokoju. Przejdźmy do numeru dwa z listy moich ulubionych cytatów gwiazd. Zresztą w tym przypadku podobne wyznania słyszałam i z ust niektórych polityków, którzy chcieli pokazać, jacy to są prorodzinni i partnerscy w związku.
Otóż wyznanie, które rozkłada mnie zawsze na łopatki, to zdania z cyklu: „Jestem bardzo zaangażowanym ojcem. Gdy dziecko się urodziło, to zmieniałem mu pieluchy i wychodziłem z nim na spacer, a potem nawet się z nim bawiłem”.
Czy wam, drogie mamy, wzruszenie także ściska gardło? Czujecie jak przepełnia was zachwyt, oniemiałyście, słysząc o tej wspaniałej, rodzicielskiej postawie? No dobra, żarty na bok. Ja wiem i wy wiecie, że takie rzeczy to raczej standard, a nie wyczyn godny Ojca Roku. Wyobrażacie sobie, że jakaś mama chwali się podczas wywiadu, że zmienia pieluchy i truchta z wózkiem po osiedlu? Że odwiedziła kiedyś plac zabaw? Czy to by przeszło? Nie, kochane, nie przeszłoby. Biedna kobieta zostałaby zabita śmiechem. Z jakiegoś zastanawiającego, niezrozumiałego dla mnie powodu niektórzy mężczyźni uznają takie minimum za maksimum i jeszcze się tym chwalą. I nic. Z nieba nie pada grom i nie wali ich w ten pusty łeb, a gazety to drukują z jakimś słodkim tytułem w stylu „Troskliwy tata”.
Nie troskliwy, tylko nieprzytomny jakiś. Leniwy może? Lekko ograniczony umysłowo, bo jak zaangażowanie dostrzega w niedopuszczeniu do odparzenia pupy dzieciaka, to chyba coś tu nie gra?
Czasami mam wrażenie, że tacy ludzie sprzedający mediom niusy o nianiach czy ich braku, o swoich wspaniałych rodzicielskich wyczynach przy przewijaku czy w kuchni pełnej organicznych produktów i o tym podobnych pierdołach żyją w alternatywnej rzeczywistości, jakimś cudownym Matriksie, w którym żłobków nikt nie potrzebuje, przedszkoli jest pod dostatkiem, a świat jest jednym wielkim placem zabaw. I czasami bardzo chciałabym tam się przenieść. Chociażby po to, żeby porwać jakąś biedną, zapłakaną, niezatrudnioną przez nikogo nianię...
(ma)