Blisko ludzi"A" jak "alimenty", czyli trudne życie po rozstaniu

"A" jak "alimenty", czyli trudne życie po rozstaniu

"A" jak "alimenty", czyli trudne życie po rozstaniu
Źródło zdjęć: © 123RF.COM

24.05.2016 13:00, aktual.: 24.05.2016 14:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Obowiązek alimentacyjny to precyzyjnie określony podział odpowiedzialności finansowej obydwojga rodziców, który ma przede wszystkim zaspokajać potrzeby założonej przez nich rodziny. Wspólne gospodarstwo domowe, wychowanie dzieci, dobre intencje. Dopóki miłość kwitnie…

Już sam podział odpowiedzialności finansowej rodzi pytania. Rozwodzące się pary często nie wiedzą, na jakiej podstawie sąd określa konkretną kwotę. Z prośbą o wyjaśnienie tej kwestii zwracamy się do aktorki i radcy prawnego, Joanny Jabłczyńskiej, która reprezentuje kancelarię Mecenat Warszawski.
- Wysokość alimentów określana jest na podstawie sytuacji życiowej każdego z rodziców, choć nie zawsze w imieniu dziecka występuje jego rodzic i nie zawsze rodzic jest obowiązany do zapłaty alimentów, oraz uzasadnionych potrzeb dziecka - tłumaczy Jabłczyńska. - Wyjściowym sposobem wyliczenia wysokości alimentów jest określenie wydatków ponoszonych na uprawnionego, np. na podstawie rachunków ponoszonych na szkołę dziecka, leki, opiekę lekarską czy zajęcia dodatkowe, a następnie podzielenie ich na pół.
Jabłczyńska wyjaśnia, że sąd bierze pod uwagę sytuację życiową każdego z rodziców, określaną np. na podstawie zaświadczenia o otrzymywanym wynagrodzeniu czy PIT-ach z lat poprzednich. Przedłożenie sądowi zeznań podatkowych bywa pomocne zwłaszcza w sytuacji, gdy pozwany (lub pozwana) próbuje wykazac zaniżone wynagrodzenie.
- Przy składaniu pozwu należy zatem pamiętać o jak najbardziej szczegółowym opisie stanu faktycznego oraz załączeniu dokumentów, które poświadczyłyby sytuację życiową zarówno powoda jak i pozwanego - dodaje prawniczka.
A jak ten podział i przede wszystkim ściągalność alimentów wyglądają w praktyce?

Mama od bieżączki, tata od luksusów
- Ojciec moich dzieci, z którym się rozstawałam, twierdził, że alimenty płaci się tylko kobietom lekkich obyczajów, więc żeby go nie ranić, używałam słowa „mecenanty”. Trochę przewrotnie, ale nie byłam w stanie inaczej tego skomentować – wspomina Agnieszka, 34-latka, pięć lat po rozwodzie.
Sprawę o alimenty wniosła rok temu, kiedy były mąż nagle zapomniał, na co umówili się dżentelmeńsko po rozprawie rozwodowej. Żałuje, że nie poszli do notariusza, jak radziły jej przyjaciółki. Tata Janka (ich siedmioletniego syna) zobowiązał się, że będzie pokrywał wszystkie koszty związane z nauką w prywatnej szkole. Nie chciała szarpać się o więcej, ale do głowy jej nie przyszło, że po prostu któregoś dnia były mąż zmieni zdanie. Zaczęło się od niepłacenia za obiady szkolne, potem zajęcia dodatkowe. Zielone szkoły i wyjścia do teatrów również znalazły się na tej liście. Ojciec Janka skupił się na płaceniu czesnego.
Bliscy radzili, żeby Agnieszka uregulowała sprawę alimentów. Zwyczajnie przecież mogła kiedyś zostać z niczym. Czarę goryczy eksmąż przelał propozycją wypożyczania jej zakupionych rzeczy dla syna, które przechowywał w swoim domu i ubierał w nie Janka tylko podczas swoich weekendów. Ale nie za darmo. Miał to być rodzaj ryczałtu płaconego przez nią miesięcznie.
- Im bardziej starałam się być w porządku, tym więcej gnoju leciało na moją głowę. I wtedy mnie olśniło. Jeśli już dostaję za wszystko, jak leci, to przynajmniej niech będzie wiadomo, za co! Moja teściowa zawsze wyrzucała mi, że jestem pazerna. To będę naprawdę – dodaje.
Agnieszka wystąpiła o dwa tysiące złotych i zaległe alimenty. Sąd przyznał jej półtora tysiąca. Twierdzi, że wiedziała, że tak będzie ale „przynajmniej ma na piśmie”.

Święty spokój, czyste sumienie
Barbara od lat walczy o przyznanie alimentów. I tak naprawdę walczy o wszystko, odkąd urodził się Szymon. Dziecka nie planowała. Ba! Już dawno pogodziła się z losem, kiedy usłyszała od ginekologa, że dzieci mieć nie będzie. Była po rozwodzie, zaczynała od początku.
- Przynajmniej sobie pożyję - stwierdziła. - Dobrze, że nie mieliśmy dzieci, a i dzielić nie było czego.
Kiedy okazało się, że jest w ciąży, ginekolog, do którego chodziła na wizyty regularnie, wyciągnął flaszkę z szafki. Odwiedziła go, bo myślała, że wcześniej zaczyna menopauzę.
Piotra poznała na grillu u przyjaciół. Właśnie wrócił z Niemiec. O tym, że przy okazji zostawił swoją rodzinę, już nie wspomniał. Podobno był w separacji. Kiedy dowiedział się o ciąży Basi, od razu uprzedził, że nie ma co na niego liczyć i sama jest sobie winna.
- No i byłam sama. Nie miałam z tym problemu. Tak wyszło i dzisiaj jestem szczęśliwa, że jest Szymek. Nie wyobrażam sobie już życia bez niego. Ale pytania o tatę bolą coraz bardziej.
Bo taty nie ma. Był przez chwilę, ale potem się rozmyślił. Rewelacje na jego temat wpadały jednym uchem, drugim wypadały. Podobno miał już czworo innych dzieci. Szymka nie chciał uznać. Wytoczyła mu sprawę, odebrała prawa rodzicielskie. Trzy lata zajęło ustalenie jego adresu, a nieraz przejeżdżał pod jej oknem sportowym samochodem. Budował dom pod Warszawą. Wystąpiła o spore alimenty. Okazało się, że wszystko przepisał na matkę i siostrę. Kolejne dwa lata pomagała odpowiednim służbom ustalić jego miejsce pobytu, zarobki, ale po wizycie nowej żony Piotra dała sobie spokój.
- Powiedziała mi, że mam zniknąć z ich życia. Krzyczała, że jak nie odpuszczę, to będę miała z nią do czynienia, a ona udowodni, że specjalnie zaciągnęłam jej męża do łóżka, żeby złapać go na forsę. Odpuściłam, ale tylko trochę.
Sąd przyznał na Szymka 500 złotych alimentów. Przez rok były nie do ściągnięcia. Barbara złożyła wniosek o ich podwyższenie. Chłopiec miał pójść do szkoły. Dostała 200 złotych więcej, ale nie ma pojęcia, jak je wyegzekwować. Po ostatnim telefonie od matki Piotra i stwierdzeniu, że „nie ma sumienia”, zastanawia się, czy się nie poddać. Żeby mieć święty spokój. I czyste sumienie.

Najszybsza dieta odchudzająca
Agnieszka na wysokość alimentów nie narzeka. Mieszka w małym mieście, a plotki nie byłyby tu mile widziane. Jej były mąż jest dobrze zarabiającym lekarzem, a lekarze to przecież porządni ludzie. Zresztą ten cały ich rozwód to też jej wina. Ciągle ubrana na sportowo, „bez pasji i mało kobieca” - tak usłyszała któregoś dnia przy śniadaniu. Zatkało ją. Dałaby sobie głowę uciąć, że podobał mu się jej styl, zadbana sylwetka, zresztą podkreślał to nie raz. Agnieszka zaczyna wspominać:
- Dwadzieścia cztery lata razem. Poznaliśmy się młodo: on na pierwszym roku medycyny, ja w klasie maturalnej. Mieszkaliśmy wygodnie w moim mieszkaniu, w dużym mieście. On skończył studia i musieliśmy się przeprowadzić, urodziłam pierwsze dziecko. Radziliśmy sobie dzielnie: mąż robił specjalizację, rozwijał się, żeglował po morzach, nurkował. Chciałam dorównać, lecz kiedy podjęliśmy decyzję o kursach dla mnie, zaszłam w drugą ciążę. Mąż zaczął dobrze zarabiać, chciał mieć dom w mieście i na wsi, podróżować co weekend. Nie dawałam rady. Po kolejnych wypadach z dwójką dzieci marzyłam tylko, żeby przespać kolejną sobotę i niedzielę… Pracowałam, podnosiłam kwalifikacje, obiecywałam sobie, że już niedługo wszystko ogarnę. Z nerwów tyłam, źle się czułam, ale z hukiem obchodziłam czterdziestkę. Pół roku później dowiedziałam się, że od roku ma kochankę. Pielęgniarka, koleżanka z pracy. „Dyspozycyjna”, jak ją później określił, z dorosłym dzieckiem, chętna podróżować. Ładniejsza ode mnie… Dzięki niej przeszłam najszybszą dietę odchudzającą: położyłam się spać i tydzień później wstałam siedemnaście kilo chudsza. Pamiętam, jak zajeżdżał z nią pod nasz dom i zabierał córkę na spacery. Mówił jej, że to koleżanka z pracy. Córka znienawidziła go potem za te kłamstwa, więc mnie obwinił, że niepotrzebnie wygadałam.
Agnieszka doszła z mężem do porozumienia pozasądowego:
- Cztery i pół tysiąca alimentów, dom z kredytem, pies i dzieci zostały ze mną. Wolność i nowe życie zostały z nim. Płaci regularnie na razie i nie szczędzi przy tym gorzkich słów: że dzieci chodzą ubrane jak dziady, a ja za często do fryzjera. Wspólni znajomi okazali się jego znajomymi, którzy do dzisiaj są przekonani, że „puściłam go z torbami”. Życie nie jest fair, nie pomagają mi słowa otuchy koleżanek, że „zawsze mogło być gorzej, bo mogłam zostać z niczym...”

Nieistniejąca choroba dziecka
Joanna, 39-latka, nie żałuje swojej determinacji na rozprawach alimentacyjnych. A trochę ich było. I nie zapowiadało się różowo. Kiedy urodziła się Ola, prowadziła z Arkiem duży biznes samochodowy, który przekazała jej rodzina. Wcześniej Arek nie miał nic. Pracował jako dietetyk w centrum fitness. Uwielbiał off-road, szybką jazdę motorem i Joannę oczywiście. Imponowała mu swoją determinacją, planami na przyszłość, męskimi zainteresowaniami. Szybko wkupił się w łaski rodziny, a i rodzice Asi pokochali jak swojego. Nie było trudno. Zawsze uśmiechnięty, kulturalny i wpatrzony w żonę. Gdyby nie trzeźwość umysłu Joanny, przepisaliby na niego cały swój majątek.
- Miłość jest ślepa. Kiedy się rozwodziliśmy, moi rodzice nie wierzyli mi, że nakryłam go na zdradzie. Dziesięć lat młodszą dziewczynę poderwał w barze. Nic mi się nie zgadzało. Ani jego gust, ani ambicje, dlatego tak bardzo nie mogłam się z tym pogodzić. Bolało mnie wszystko. Ta dziewczyna była moim przeciwieństwem.
Ola w wieku dwóch lat zaczęła chorować. Przez kolejny rok nie udało się postawić diagnozy. Joannie podcięto skrzydła po raz drugi, ale się zawzięła. Swoje życie dzieliła na rehabilitację córki i swoją pracę. Nic się więcej nie liczyło. Nawet nie zauważyła, jak jej mąż się wyprowadził. Przestał się kryć z nową dziewczyną.
- Było mi wszystko jedno, chciałam tylko, żeby córka wyzdrowiała. I wtedy dostałam od niego pozew o rozwód. Z mojej winy. Jako powód rozwodu podał brak zainteresowania nim, na rzecz „obsesyjnej walki z nieistniejącą chorobą dziecka”. Jakby mnie ktoś walną młotkiem w głowę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebowałam.
Były mąż Joanny wystąpił o alimenty. Dla siebie. Argumentował ich zasadność pogorszeniem się jego warunków życiowych, utraconych korzyści majątkowych z powodu zaniedbania przez Joannę firmy.
Wynajęła najlepszych adwokatów. Podsumowała koszty leczenia, wydatki na Olę, życie. Został z niczym. Jak przed ślubem. Sąd dodatkowo zasądził na rzecz małoletniej Oli alimenty w wysokości 1250 złotych. Egzekwuje je do dzisiaj.

Jak możemy ściągać należne alimenty?
Odpowiada Joanna Jabłczyńska z kancelarii Mecenat Warszawski

Gdy jesteśmy w posiadaniu wyroku zasądzającego alimenty na dziecko, których zobowiązany nie płaci dobrowolnie, jesteśmy zmuszeni do wszczęcia postępowania egzekucyjnego w niniejszej sprawie. Tytułem egzekucyjnym w tym przypadku będzie prawomocny wyrok zaopatrzony w klauzulę wykonalności. Należy doręczyć wniosek o wszczęcie postępowania egzekucyjnego do kancelarii komornika sądowego, a wraz z nim tytuł egzekucyjny w oryginale lub odpisie poświadczonym za zgodność z oryginałem. Aby sprawnie wyegzekwować zasądzone alimenty we wniosku powinniśmy szczegółowo wskazać majątek zobowiązanego, z którego ma być prowadzona egzekucja, np. numer rachunku bankowego, ruchomości czy nieruchomości. Możemy również równocześnie wystąpić z wnioskiem o poszukiwanie majątku dłużnika. Pamiętajmy jednak, że każda dodatkowa czynność komornika wiąże się z dodatkowymi kosztami, które w przypadku bezskutecznej egzekucji będziemy musieli ponieść.
Pracodawca zobowiązanego nie może przekazać bezpośrednio wierzycielowi zasądzonych kwot. Ma jednak obowiązek przekazania części wynagrodzenia na konto komornika, który zgłosi się do niego z takim wnioskiem. Jeśli zatem chcemy dokonać zajęcia wynagrodzenia we wniosku o wszczęcie postępowania egzekucyjnego, powinniśmy wskazać adres pracodawcy zobowiązanego. Dalsze działania podejmie komornik, który po wyegzekwowaniu należnych kwot i odliczeniu kosztów postępowania egzekucyjnego przekaże je uprawnionemu.

Kto może ubiegać się o świadczenia z funduszu alimentacyjnego?
Z wnioskiem o uzyskanie prawa do świadczenia z funduszu alimentacyjnego możemy wystąpić w przypadku posiadania tytułu egzekucyjnego i bezskuteczności egzekucji należnych alimentów od zobowiązanego do ich zapłaty. Podstawowym kryterium przyznania świadczenia jest kryterium dochodowe. Przeciętny miesięczny dochód netto na osobę w rodzinie nie może przekroczyć określonej kwoty (obecnie 725 zł). O świadczenia z funduszu alimentacyjnego można się ubiegać tylko na rzecz osób, które nie ukończyły 18 roku życia albo nie ukończyły 25 roku życia i wciąż uczą się w szkole lub szkole wyższej (w przypadku gdy osoba uprawniona posiada orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności, wówczas świadczenie przysługuje bezterminowo). Warto również podkreślić, iż świadczenie z funduszu przysługuje w wysokości alimentów ustalonych przez sąd. Maksymalna jego wysokość została jednak ustalona na poziomie 500 zł. Od 1 stycznia 2016 r. wyżej wspomniany wniosek można złożyć przez internet. Należy zwrócić uwagę na liczne załączniki.

Komentarze (16)