Blisko ludziA nieśmiertelny Przybora wciąż bawi

A nieśmiertelny Przybora wciąż bawi

Po wyjątkowo ciepłym i słonecznym wrześniu pierwsze dni tegorocznego października to prawdziwie „niespodziewany koniec lata”. Co robić, kiedy za oknem leje? Przecież „w czasie deszczu dzieci się nudzą!”. Na szczęście wydawnictwo Znak znalazło sposób, by jesień, na złość ponurej aurze, była piękna i wesoła. W szczególności jeden poranek.

A nieśmiertelny Przybora wciąż bawi
Źródło zdjęć: © PAP
Michał Suchora

Zgodnie z przekazaną w zaproszeniu instrukcją stawiłem się o 10 rano przed wejściem do Sali Kongresowej. Z nieba siąpiło, a mimo to w umówionym miejscu tłoczyła się niemała wcale grupka zagorzałych przyborologów. Zmoknięte panie i panowie, z których wielu chowało pod połami płaszczy sążniste tomiszcze w fioletowej obwolucie, odetchnęli z ulgą na widok zbliżającego się „ogórka”. W całkowicie zaparowanym wnętrzu przedpotopowego Jelcza przywitał pasażerów głos Artura Andrusa, który ze sprawnością rasowego K.O-wca wskazywał wolne miejsca, sypał anegdotami i żarcikami i opowiadał, co moglibyśmy zobaczyć za oknami, gdyby tylko te nie były zaparowane. Szczególnie silnie przekonywał nas, że lejący deszcz został specjalnie na tę okazję sprowadzony przez wydawnictwo Znak, „bo przecież to bardzo istotny motyw w twórczości poety, dzięki któremu lepiej wczujecie się państwo w klimat dzisiejszego spotkania”.

Na fotelu obok, jak zwykle nienagannie ubrany (zgodnie z „modowym testamentem” ojca nigdy w zielony sztruks), siedział Konstanty Kot Przybora co rusz zniechęcający współpodróżników do prób zwiedzania Warszawy na podstawie utworów Jeremiego (podobno szczególnie zwodnicze są w tej materii surrealistyczne „Listy z podróży”). Nie zwracający na to jednak uwagi przyborolodzy, uprzednio przetarłszy rękawami palt szyby, z entuzjazmem dziecka w Disneylandzie wskazywali miejsca, w których Pan B się urodził, chodził do szkoły, bywał na przyjęciach, czy które opisał w którymś ze swoich utworów. Tak po kilkunastu minutach wesoły Jelcz zajechał pod Muzeum Narodowe, gdzie dołączyli do nas ostatni pasażerowie, i Artur Andrus oraz towarzyszący mu akordeonista mogli wreszcie przystąpić do prawykonania nieznanego do niedawna utworu „Pieśń o choince. Ballada podwórzowa”. Jak wyjaśnił potem Kot, tekst o płonącej w wigilijną noc choince i próbach jej ugaszenia był w znacznym stopniu inspirowany prawdziwymi wydarzeniami z życia jego rodziny.

Obraz
© PAP

Przejechawszy na drugą stronę Wisły nasz autobus wjechał na wąskie uliczki Saskiej Kępy. Po kilku zakrętach Jelcz zatrzymał się pod adresem, który w sercach przyborologów (oraz miłośników „Pewnej Poetki z Saskiej Kępy”) wywołał migotanie przedsionków. Na ulicy Obrońców 12 przed laty działała legendarna Cafe Sułtan. Ta sama, w której przez kilkanaście miesięcy w latach 1964/66 Jeremi Przybora spotykał się z mieszkającą za rogiem Agnieszką Osiecką. Dziś działa tam restauracja pod zupełnie inną nazwą, której wystrój wyczulonemu na piękno poecie wydałby się zapewne abdominalny, ale dzięki zorganizowanemu przez Znak spotkaniu choć na chwilę powróciła tam atmosfera magicznych lat 60.

Spotkanie miało bardzo przyjemny, niezobowiązujący charakter. Po krótkim wprowadzeniu Artur Andrus oddał głos „komuś, kto o twórczości Jeremiego Przybory wie więcej, niż sam autor”. Mowa tu oczywiście o Teresie Droździe, wybitnej znawczyni tekstów Kabaretu Starszych Panów, bez której zbiór „Dzieła niemal wszystkie” nigdy by nie powstał. Drozda, która - jak sama przyznała - wyleciała z liceum za wykonanie na szkolnej akademii „grząskiej według ciała pedagogicznego moralnie” Divertimento Stomatologicznego, z podziwu godnym uporem przetrząsa od lat archiwa w poszukiwaniu nieznanych, zapomnianych dzieł „piątego wieszcza”. Obok niej siedziała Magda Umer co rusz wtrącająca anegdoty z życia Mistrza. Najzabawniejsza bodaj była to o spotkaniu Przybory z młodą miłośniczką jego poezji: oto gdzieś na warszawskim Starym Mieście młoda dziewczyna wpada wprost na uwielbianego poetę Jeremiego Przyborę. Nie wiedząc jak zareagować na to spotkanie, wydusza z siebie jedynie „Boże! To pan naprawdę istnieje!”. Dalej były kolejne anegdoty, kawa, pytania, kawa, snucie planów na przyszłość i kawa.

Obraz
© PAP

Całe opisane przeze mnie zdarzenie trwało nie dłużej niż dwie godziny. To były dwie naprawdę niezwykłe godziny spędzone w atmosferze, którą wywołać może jedynie poezja Jeremiego Przybory. Ta atmosfera to połączenie dowcipu, elegancji, nostalgii, ogromnej kultury języka. Szkoda, że państwa tam z nami nie było. Ale nie wszystko stracone! Przecież jest ściskany przez przyborologów drugi tom „Dzieł niemal wszystkich” (to ten, który ściskali pod płaszczami)! Przecież jest i tom pierwszy! A za kilka miesięcy (oby przed Bożym Narodzeniem)
tom trzeci! Jeśli chcecie choć na chwilę poczuć się tak jak ja dziś w Cafe Sułtan, koniecznie wejdźcie w posiadanie (legalną drogą rzecz jasna) tych niezwykłych książek.

PS. Przepraszam za ciągłe cytaty z Przybory. To takie moje natręctwo. Wychowany na jego poezji po prostu inaczej nie umiem myśleć, mówić, ani pisać.

Źródło artykułu:WP Facet

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)