Agnieszka Fitkau-Perepeczko: ukochana Janosika
Zdobyła serce mężczyzny, do którego po premierze "Janosika" wzdychały tysiące kobiet, jednak nigdy nie chciała być wyłącznie żoną swojego męża. Próbowała swoich sił w aktorstwie i modelingu, aż wreszcie wyjechała do Australii, gdzie z powodzeniem rozkręciła karierę.
Niespodziewana śmierć ukochanego była dla niej ogromnym ciosem. Musiała też stale mierzyć się z krytyką mediów, które wyśmiewały jej niekonwencjonalny styl życia. Ona jednak nie ma zamiaru się zmieniać i robić tego, czego się od niej oczekuje. 6 maja Agnieszka Fitkau-Perepeczko obchodzi 81. urodziny.
Miłość od pierwszego wejrzenia
Po zdanej maturze Agnieszka Fitkau postanowiła spełnić swoje wielkie życiowe marzenie i zamierzała zapisać się na egzamin w warszawskiej szkole teatralnej. Kiedy ustawiła się w kolejce do dziekanatu, w tłumie dostrzegła przystojnego chłopaka, który wywarł na niej ogromne wrażenie.
"On twierdził, że ja na nim też. Gdy okazało się, że nie zostałam przyjęta do szkoły, bardziej martwiłam się tym, że stracę chłopaka, który mi się tak spodobał. Może więc był to rodzaj miłości od pierwszego wejrzenia?" - wspominała ich pierwsze spotkanie w "Gazecie Pomorskiej".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wkrótce zostali parą – i choć ich związek był dość burzliwy, bo oboje mieli silne charaktery, a o względy Perepeczki zabiegały liczne kobiety, nic nie zdołało ich rozdzielić. Ślub wzięli w 1966 roku – wtedy też Fitkau ukończyła warszawską PWST, na którą dostała się za drugim podejściem. Chociaż ich sytuacja finansowa nie była najlepsza, wierzyli, że wkrótce zdołają wyjść na prostą.
Perepeczko grał w teatrze i powoli torował sobie drogę w branży filmowej; jego żona również występowała na scenie, ale na ekranie pojawiała się głównie w epizodach. "Nigdy nie byłam psem na role, od początku stawiałam na karierę Marka. Myślałam sobie, że on będzie grał, a ja będę chodziła na premiery, rozmawiała, dyskutowała" - śmiała się w "Gazecie Pomorskiej".
Do pierwszych występów przed kamerami podchodziła z dystansem i przyznaje, że wielu ról nawet nie pamięta: "Gdybym chciała o tych filmach opowiadać, mój mąż skwitowałby to w ten sposób: »O czym ty w mówisz, przecież tam ciebie nie było widać«".
Gdy jej mąż został Janosikiem, widzowie zaczęli mylić Fitkau-Perepeczko z grającą Marynę Ewą Lemańską. Ona zaś przyznawała, że chętnie wystąpiłaby w tym serialu, jednak filmowcy kompletnie ją ignorowali. "Mnie w polskim filmie w ogóle nie angażowano, nawet nie zaproponowano zdjęć próbnych do roli dziewczyny Janosika, a przecież jaka byłaby to dla mnie frajda zagrać Marynę u boku Marka" - żaliła się w wywiadzie dla agencji AKPA.
Sukces na emigracji
Wreszcie uznała, że może czas spróbować czegoś nowego i w 1981 roku wyjechała do Australii. Tam grała w serialach i pracowała jako modelka. Założyła też agencję fotograficzną. Lecz chociaż zawodowo odżyła, nie kryła, że brakowało jej towarzystwa męża. Wreszcie Perepeczko postanowił opuścić ojczyznę i zamieszkać u boku ukochanej.
"Żonie tam się spodobało, nie mówiąc o tym, że odniosła wielki sukces. Przez cztery lata do niej dojeżdżałem, aż wreszcie dojechałem z nadzieją pozostania przez pół roku. Zostałem jednak cztery i pół. O cztery lata za dużo!" - wspominał aktor w "Dzienniku Polskim".
Szybko znalazł zajęcie – prowadził teatr dla Polonii – ale nie krył, że nie jest to spełnienie jego marzeń; stawał się coraz bardziej nieszczęśliwy. Dlatego wreszcie oznajmił, że chciałby wrócić do Polski. Fitkau-Perepeczko mówiła później, że mimo wszystko ta rozłąka nie wpłynęła negatywnie na ich małżeństwo. "Oboje szanowaliśmy swoją wolność i niezależność. A fakt, że nie mieszkaliśmy razem, wcale nie oznaczał, że nie byliśmy sobie bliscy. Wręcz przeciwnie, bardzo się kochaliśmy, przyjaźniliśmy i mogliśmy na siebie liczyć w każdej sytuacji. Byliśmy w stałym, codziennym kontakcie" - opowiadała w "Gazecie Pomorskiej".
Nie mieli dzieci; aktorka tłumaczyła, że wiedli rozrywkowe, barwne życie towarzyskie i choć chcieli powiększyć rodzinę, wciąż odkładali plany zostania rodzicami na później. Aż wreszcie okazało się, że przegapili odpowiedni moment.
Po powrocie do kraju jej mąż jednak nie radził sobie najlepiej. Ponieważ zrobił sobie czteroletnią przerwę od grania, polscy filmowcy zdążyli już o nim zapomnieć. Rozgoryczony, zajadał swoje smutki, izolował się od dawnych znajomych, jego stan psychiczny stale się pogarszał.
Gdy Fitkau-Perepeczko przyjechała do Polski, była poważnie zaniepokojona – jej mąż dorobił się kilkudziesięciu kilogramów nadwagi, nie miał siły ani ochoty ćwiczyć, podupadał na zdrowiu. Do tragedii doszło w listopadzie 2005 roku. Małżonkowie spotkali się wówczas na kolacji, potem się rozdzielili i pojechali do swoich domów; on mieszkał wówczas w Częstochowie. Obiecał jeszcze, że zadzwoni jutro, lecz nie zdołał dotrzymać słowa – zmarł w nocy na atak serca.
Pożegnanie z ukochanym
Aktorka źle zniosła śmierć męża, wiedziała jednak, że nie może poddać się rozpaczy, w końcu mimo wszystko życie toczyło się dalej. Była jednak w szoku, że po śmierci Perepeczki media odnoszą się do niej w tak wrogi sposób. Krytykowano jej styl ubierania, sposób bycia, żywiołowość czy wreszcie związek z młodszym mężczyzną (poznanym na planie "M jak miłość" Michałem Olejnikiem). Dziennikarzom nie mieściło się w głowie, że kobieta, która skończyła sześćdziesiątkę, może nadal korzystać z życia i kpić sobie ze społecznych schematów.
Niemałą popularność w kraju przyniosła jej rola Simony w "M jak miłość". To Perepeczko namówił żonę, by przyjęła ten angaż. Ta nietuzinkowa postać miała pojawić się w serialu tylko na chwilę, ale ostatecznie zdecydowano, że aktorka dołączy do ekipy na kilka lat. Artystka sama była zdziwiona, że po wieloletniej nieobecności w kraju zdołała znów wrócić do dość hermetycznej branży.
"Przez długi okres nie grałam – w Polsce w ogóle nie dano mi szansy, występowałam natomiast w serialach australijskich – a tu nagle w popołudniowych latach mojego życia trafiła mi się taka gratka" - mówiła w "TeleTygodniu".
Wydawała też kolejne książki, w tym kilka z przepisami – nie jest bowiem tajemnicą, że uwielbia gotować (pod koniec lat 90. była też redaktorką naczelną "Magicznej Quchni") – a pisanie stało się jej pasją.
"Może to jest moje przeznaczenie? Dziennikarze często mnie pytają, co wybrałabym – aktorstwo czy właśnie pisanie. Odpowiadam bez wahania, że to drugie" - wyznawała w "Gazecie Pomorskiej".
Jest aktywna w social mediach, dzieli czas między Australię i Polskę, wciąż żyje tak, jak chce, nic sobie nie robiąc z negatywnych komentarzy na temat jej wieku. "Wychodzę z założenia, że każdy ma tyle lat, na ile się czuje" - kwitowała, a pod jednym ze swoich zdjęć z ubiegłego roku umieściła komentarz: "Stara baba nie rdzewieje".
Jak twierdzi, wciąż czuje się młoda, bo garściami czerpie z życia, nie narzeka i stara się być po prostu szczęśliwa.
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!