Beata Ścibakówna kończy 55 lat. "Po 40. mam więcej propozycji"
Przez lata powtarzała w mediach, że nikomu nie rozbiła małżeństwa, że z protekcji męża w pracy nie korzysta, a jej związek nie jest wcale przelotnym romansem studentki z wykładowcą. Dziś nikt już w to raczej nie wątpi – Beata Ścibakówna od prawie trzech dekad jest szczęśliwą żoną Jana Englerta, ma udaną karierę zawodową, a role otrzymuje wyłącznie dzięki swoim aktorskim umiejętnościom.
28.04.2023 15:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Urodziła się 28 kwietnia 1968 roku w Zamościu, w rodzinie bez żadnych aktorskich tradycji – jej ojciec był dyrektorem transportu w zakładach mięsnych, matka laborantką w centrali nasiennej. Kiedy więc córka oznajmiła im, że dostała się do szkoły teatralnej w Warszawie, nie pałali radością. Jak wspominała Ścibakówna w wywiadzie dla "Twojego Stylu", zawód aktora nie cieszył się wśród jej bliskich zbyt dobrą opinią.
"Wyobrażali sobie, że teraz sąsiedzi z naszego Zamościa zobaczą mnie na ekranie w »nieprzyzwoitych« scenach. I chyba po cichu liczyli, że rzucę studia. Musieli być zdziwieni moim sukcesem, bo uważali, że karierę w filmie albo w teatrze robi się »po znajomości«, a ja nie znałam nikogo i musiałam nauczyć się tego świata". Droga do sukcesu nie była naturalnie wcale taka prosta; kiedy bowiem zjawiła się w szkole, wśród pewnych siebie, szczupłych i modnie ubranych warszawianek czuła się jak dziewczyna z prowincji. Ścibakówna nie pozwoliła jednak, by kompleksy doszły do głosu – i wkrótce doskonale odnalazła się w nowym środowisku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To nie był grom z jasnego nieba
W tym czasie Jan Englert, uznany aktor, wykładał na warszawskiej uczelni. Na studentach – a zwłaszcza na studentkach – robił ogromne wrażenie; imponował profesjonalizmem, talentem, ale i nieodpartym magnetyzmem. Ścibakówna, tak jak i jej koleżanki, była zauroczona swoim profesorem; Englert odwzajemniał sympatię podopiecznej, szybko wytworzyła się między nimi więź. Wielokrotnie podkreślali jednak, że nie przekroczyli wówczas granicy, uczucie między nimi pojawiło się znacznie później – podczas wyjazdu do Australii, gdzie wystawiali "Pana Tadeusza".
Wtedy aktor dostrzegł, że Ścibakówna jest intrygującą, dojrzałą kobietą, emanującą wewnętrznym spokojem. "Dopóki Beata studiowała, nasze kontakty były takie jak z innymi studentami [...]. To nie był grom z jasnego nieba. Raczej bardzo długie podchodzenie do podniesienia ciężaru", zapewniał Englert w książce "Bez oklasków".
Zaczęli się umawiać, dopiero gdy przestały ich łączyć kontakty profesor-uczennica. Lecz nawet wówczas spotykali się w tajemnicy, nie chcąc, by informacja o ich romansie przeniknęła do wiadomości publicznej. Niedługo jednak cieszyli się spokojem, a w kuluarach coraz głośniej szeptano o ich związku. I, jak można się domyślać, nie były to pozytywne komentarze.
Nawet kiedy młoda aktorka przedstawiła swojego ukochanego rodzicom, nie mogła liczyć na ich entuzjazm. "»Boże, to ja się w nim kochałam«, powiedziała moja mama. Tata milczał. Chyba myślał, że Janek się mną pobawi i zostawi. Zresztą wszyscy byli tego pewni", komentowała w "Twoim Stylu".
Ścibakówna musiała się też mierzyć z niepochlebnymi uwagami na swój temat i oskarżeniami, że rozbiła szczęśliwą rodzinę, odebrała dzieciom ojca i zniszczyła życie innej kobiecie. Było to o tyle krzywdzące, że w tamtym czasie małżeństwo Englerta i tak istniało już tylko na papierze. Niegdyś z Barbarą Sołtysik tworzył udaną parę, lecz ich uczucie szybko się wypaliło. Małżonkowie oddalili się od siebie. Englert poświęcał się pracy, Sołtysik zajmowała się domem. "Taką mieliśmy umowę z pierwszą żoną, że rozwiedziemy się, kiedy dzieci będą dorosłe i samodzielne. Tak się umówiliśmy i tego dotrzymaliśmy", wyznawał Englert w książce "Bez oklasków".
Nawet sama Sołtysik zapewniała później, że z byłym mężem utrzymuje dobre relacje i w żadnym wypadku nie żywi do niego urazy. Dlatego Ścibakówna nie miała wyrzutów sumienia: "Nie czułam, że komuś rozbijam rodzinę, zabieram ojca. Jego dzieci były już dorosłe, prawie w moim wieku", mówiła w "Twoim Stylu".
Na przekór wszystkim
Para zakpiła też ze wszystkich "życzliwych", który spekulowali, jakoby ich związek miał być jedynie przelotnym romansem. "Motyle w brzuchu przerodziły się w przyjaźń. Dzisiaj, idąc na spacer, nadal trzymamy się za ręce. Jesteśmy dla siebie bardziej czuli niż kiedyś. Bardziej opiekuńczy, troskliwi, to jest dobra baza, żeby trwać", opowiadała Ścibakówna w "Vivie".
Oboje świetnie się uzupełniają, sprawnie łączą życie zawodowe i prywatne, dużo rozmawiają, zwłaszcza o ukochanym teatrze, z przyjemnością też razem pracują. Pobrali się w 1998 roku, a dwa lata później na świat przyszła ich córka Helena. "Wiele rzeczy już przeżyłam, zapracowałam na swoje nazwisko, zwiedziłam kawał świata, miałam wspaniałego męża. Byłam szczęśliwa. To był ten moment. Dopełnienie", dodawała. Helena poszła w ślady rodziców; niedawno można ją było oglądać w filmie "Pokusa", a teraz na platformie HBO emitowany jest serial "#BringBackAlice", w którym gra główną rolę.
Pojawiały się też komentarze, że Ścibakówna wykorzystała popularność swojego męża, by robić karierę. Tymczasem ona po ślubie nie przyjęła jego nazwiska, by móc samodzielnie budować swoją markę, podążać własną ścieżką. "W ludziach jest czasem zawiść. Ci, którzy myślą, że mąż mi coś załatwia po znajomości, nie byli nigdy w Teatrze Narodowym. Nie widzieli, jakie role gram i jak gram. Nie śmiałabym w ogóle prosić go o pracę!", kwitowała aktorka w "Fakcie".
I dodawała też, że pod względem zawodowych osiągnięć nie może się równać z Englertem: "Nie aspiruję do tego, by konkurować z mężem. Zazdrość w małżeństwach aktorskich pojawia się, gdy jest się w tym samym wieku i startuje w tym samym czasie z podobnego pułapu. Gdy zostałam żoną Jana Englerta, on już przecież miał wielkie dokonania. Znam swoje miejsce w szeregu".
Ale naturalnie Ścibakówna może się pochwalić wieloma sukcesami, na które samodzielnie zapracowała, otrzymała Srebrny i Złoty Krzyż Zasługi, świetnie sobie radzi na teatralnej scenie, często też można zobaczyć ją na małym i dużym ekranie. W wywiadzie dla "Twojego Stylu" mówiła: "Kiedy byłam jeszcze studentką, mąż powiedział, że mój czas nadejdzie po czterdziestce. I rzeczywiście, teraz mam więcej propozycji". A kto wie, może największe role jeszcze przed nią?
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!