Aleksandra Dejewska chorowała na bulimię. "Wpędziłam się w długi, bo zamiast spłacać kredyt, kupowałam sobie jedzenie"
- Mój partner uważał, że jestem ideałem, a ja myślałam: "Która fajna osoba rzyga?" – mówi Aleksandra Dejewska, terapeutka zaburzeń odżywiania. Przeszła długą drogę od wymierzonej w siebie nienawiści do pełnej samoakceptacji. Dziś prowadzi fundację Aż Sobie Zazdroszczę i podkreśla: – Zaburzenia odżywiania są wyleczalne!
28.07.2021 15:12
Ewa Podsiadły-Natorska: Pani książka zaczyna się słowami: "Przez wiele lat nie myślałam o sobie dobrze. Czułam się niewystarczająca". Jak długo to trwało?
Aleksandra Dejewska: Jest takie mądre zdanie, że gdy człowiek doznaje traum, to przestaje kochać siebie. Tak było w moim przypadku. Ja siebie nienawidziłam. Problemy z samoakceptacją miałam już w gimnazjum. Wątpiłam w swój wygląd i w swoją atrakcyjność. Do tego ojczym uprzedmiatawiał mnie, twierdząc, że mój chłopak ma mnie po to, by pochwalić się kolegom.
W domu była przemoc, która miała na mnie ogromny wpływ; nie mogłam kontrolować otoczenia, ale mogłam kontrolować jedzenie i swoje ciało. Momentem zwrotnym była sytuacja, gdy założono mi aparat na zęby. Bardzo dużo schudłam. Spodobała mi się moja nowa waga, zaczęła się więc seria diet z głodówkami i środkami przeczyszczającymi włącznie. Potem to przeszło w prowokowanie wymiotów.
Mam wrażenie, że bulimię można dość łatwo ukryć przed otoczeniem – a na pewno łatwiej niż anoreksję. Jedzenie znika, a o tym, co się dzieje w łazience, nikt nie musi wiedzieć. Miała pani opracowany system?
To była cała logistyka. Doskonale wiedziałam, kiedy jestem sama w domu. Potrafiłam zrobić zakupy i opchać się w autobusie po to, by wszystko zwrócić po powrocie do domu. Było mi o tyle łatwiej, że mieszkaliśmy w domku jednorodzinnym i mieliśmy dwie łazienki. Poza tym moja mama nie zdawała sobie sprawy, że jedzenia, które trafia do lodówki, jest zbyt dużo. Niemożliwe, żebym jedząc to wszystko, nie przybierała na wadze. Na jedno posiedzenie potrafiłam zjeść dwa kilogramy produktów.
To musiało sporo kosztować.
Był już taki moment, gdy zamiast płacić zobowiązania, płaciłam za "napady". Przez to wpędziłam się w długi, bo zamiast spłacać kredyt, kupowałam sobie jak najwięcej najtańszych produktów, żeby się nimi opchać. Miałam dwa rodzaje napadów: byle czym i byle dużo albo uczta. Potrafiłam wtedy pójść do sklepu z niemieckimi słodyczami i wydać 100–200 zł tylko po to, żeby wszystko potem spuścić w toalecie. Zjadałam to w ramach jednego napadu – a tych w najgorszej fazie było po cztery, pięć dziennie. Trzy czwarte mojej wypłaty szło na jedzenie, czyli jakieś trzy tysiące złotych.
Ile miała pani lat w szczytowym momencie choroby?
Dwadzieścia cztery. Wtedy doszłam do progu wytrzymałości i przyznałam się przed sobą, że choruję na bulimię.
W końcu przyszła autorefleksja?
Gdy zasugerowałam mojemu byłemu partnerowi, że chyba coś jest ze mną nie tak i powinnam pójść do psychologa, stwierdził, że wszystko jest ze mną w porządku. Przełomem było poznanie mojej drugiej połowy. Mój partner uważał, że jestem ideałem, a ja myślałam: "Która fajna osoba rzyga?". Nowego związku nie chciałam budować na kłamstwach. Odważyłam się i o wszystkim mu powiedziałam. To było niesamowite, bo pierwszy raz w życiu usłyszałam: "Jak mogę ci pomóc?". Łukasz ani mnie nie skrytykował, ani nie ochrzanił, nie pytał, czy nie mogę przestać – a z tym wszystkim spotykałam się wcześniej. Wciąż jesteśmy razem.
Rozpoczęła pani leczenie?
Zwlekałam z tym jeszcze cztery miesiące. W końcu poszłam do poradni zdrowia psychicznego. Tam trafiłam do pani, która specjalizowała się w uzależnieniach, jednak nasza praca nie została dokończona, bo zaszła w ciążę. Potem trafiłam do dwóch kolejnych specjalistów, ale współpraca się nie układała. Kupiłam sobie wtedy książki psychologiczne i zaczęłam zgłębiać temat, szukałam odpowiedzi na pytanie, z czego wynika moja choroba. To pomogło mi zrozumieć moją rodzinę. I to, że nie byłam niczemu winna.
Z perspektywy czasu widzę, że na pierwszych terapiach bałam się oddać kontrolę. Tego najczęściej obawiają się moje pacjentki. Dzięki terapii udało mi się przepracować również to, że jestem DDA, czyli Dorosłym Dzieckiem Alkoholików. I doszłam do wniosku, że jeśli chcę pomagać innym, muszę być zdrowa. Teraz dbam ekstremalnie, by niczego "nie wnieść" do gabinetu.
Zobacz także
Leczy pani kobiety z bulimii?
Tak, również z anoreksji i kompulsywnego jedzenia.
Jakie są zdrowotne konsekwencje bulimii?
Popalony przełyk, arytmia serca, psujące się zęby (u niektórych trzeba założyć implanty, bo zęby są tak popalone od kwasu). Bolesność w stawach, która nie ma przyczyny medycznej. Bóle w mostku, słabość, gorsza skóra – wypryski, przesuszenia, zszarzenie. Wypadające włosy, łamliwe paznokcie, przekrwione oczy. Ja do tej pory na policzku mam kilka pękniętych naczynek. Zatrzymywanie się wody w organizmie. Opuchnięte ślinianki, spuchnięta twarz. Może pojawić się przełyk Barretta, z którego może rozwinąć się rak. Niszczą się zastawki. Część objawów może się cofnąć, pod warunkiem że przestaniemy prowokować wymioty. Do tego dochodzą konsekwencje psychiczne: chwiejność emocjonalna, stany depresyjne.
U pani wystąpiło to wszystko?
Bywały momenty, gdy myślałam, że mam zawał. To mnie przeraziło. Przeraził mnie też ból w mostku podczas jedzenia. I gdy zaczęłam wymiotować krwią. Z tych wszystkich dolegliwości nie miałam tylko problemów z zębami ani myśli samobójczych.
Napisała pani, że droga do samoakceptacji jest jak droga na najwyższy szczyt. Udało się pani na niego wspiąć?
Tak. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że zrozumiałam i zaakceptowałam siebie. I to nie oznacza, że nie widzę swoich wad! Nauczyłam się lubić siebie, odpuszczać, stawiać sobie realne cele. Nauczyłam się też dostrzegać swoje zalety. Mam ze sobą dobrą relację, która będzie trwała do końca mojego życia.
Aleksandra Dejewska – terapeutka zaburzeń odżywiania, autorka książki "Bulimia. Historia mojej choroby". Od ponad 8 lat pomaga osobom z bulimią i anoreksją pokonać chorobę. Przez 10 lat sama chorowała na bulimię, teraz łącząc wiedzę z osobistym doświadczeniem, wspiera swoich pacjentów w odzyskaniu radości z życia i zbudowania zdrowej relacji z samym sobą. W 2018 roku założyła fundację Aż Sobie Zazdroszczę, która pomaga osobom zmagającym się z zaburzeniami odżywiania i ich rodzinom.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!