Angelina Jakubowska rządzi na poznańskich dachach. Pani kominiarz z powołania
Gdy słucham jej opowieści, przechodzą mnie ciarki. 45-letnia pani Angelina od 4 lat jest mistrzem kominiarskim. Wykonuje usługi, które mogą uratować nasze życie. – Wściekam się, gdy przyszyli kominiarze patrzą jedynie na możliwość zarobku – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
22.01.2020 | aktual.: 22.01.2020 19:45
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dominika Czerniszewska, Wirtualna Polska: Klienci dziwią się, gdy przed ich drzwiami staje kobieta kominiarz?
Angelina Jakubowska, pani kominiarz: W Poznaniu, gdzie mieszkam i pracuję, na początku rzeczywiście się dziwili. Jednak z biegiem czasu – a pracuję w tym zawodzie już ponad 10 lat – bardzo się to zmieniło. Dzisiaj nawet wolą, żebym to ja przyjechała. Często pytają mnie, czy się nie boję. Chyba głupi się nie boi (śmiech). Zawsze powtarzam, że jak wchodzę gdzieś na strome dachy, to nie robię sobie krajobrazowych wycieczek. Wykonuję swoją pracę i schodzę. Im bardziej strome dachy, tym lepsze. Płaskie nie dają takiej satysfakcji (śmiech).
Skąd pomysł, by zostać mistrzem kominiarskim?
To akurat przypadek. Długo szukałam dla siebie miejsca. Zawsze marzyłam, żeby robić to, co lubię, i dodatkowo, żeby przyniosło mi to jakiś zysk. Z wykształcenia jestem nauczycielką przedszkolną. Pracowałam z dziećmi, ale uważam, że rodzice są bardzo roszczeniowi. Zaczęłam więc szukać czegoś innego. Jeździłam jako kierowca międzynarodowy, następnie jako kierowca lawety.
No i tak na mojej drodze stanął kolega, który chciał, żebym pomogła mu prowadzić firmę kominiarską. Kiedyś znajomemu kominiarzowi powinęła się noga, zabrano mu prawo jazdy. Szkoda mi go było zwolnić, więc włożyłam mundur i pojechałam z nim. To był ten moment, gdy po raz pierwszy weszłam na komin i powiedziałam, że już nigdy więcej z niego nie zejdę.
Od nauczycielki do pani kominiarz. Jak zareagowała rodzina na tę zmianę o 180 stopni?
Powiem szczerze, rodzina zawsze mnie wspierała. Rodzice zawsze powtarzali: "Dziecko, pamiętaj, najważniejsze jest robić to, co się lubi, pragnie, co przynosi jakąś satysfakcję". Dlatego gdzieś tam szukałam, szukałam i będąc już w poważnym wieku (śmiech), znalazłam to moje miejsce na ziemi. I już z tego nie zrezygnuję, dalej nie zamierzam szukać. To jest coś, co kocham.
Co ma pani na myśli, mówiąc "poważny wiek"?
Zaraz, niech odejmę (śmiech). Byłam grubo po 30, jednak do osiągnięcia swojego celu wiek nie ma znaczenia. Tłumaczę to swoim dzieciom. Córkę mam po studiach, ona kocha szyć. Nie pracuje więc w zawodzie, a szyje. To, że skończyłaś studia, nie oznacza, że musisz pracować w zawodzie. Umiesz szyć? Kochasz szyć? To po prostu rób to.
Co trzeba zrobić, żeby zostać kominiarzem?
Pani kochana, to jest dosyć długa droga. Najpierw trzeba znaleźć prowadzącego mistrza i odbyć u niego praktyki. Przez trzy lata, jak ja to mówię, robić najgorszą robotę w kominiarstwie. W ten sposób uzyskuje się tytuł czeladnika, który może samodzielnie czyścić przewody kominowe. Następnie, aby zostać mistrzem, to już wyższa szkoła jazdy. Trzeba kolejne trzy lata pracować ciężko jako czeladnik pod mistrzem prowadzącym, by być dopuszczonym do egzaminu mistrzowskiego. Zdanie egzaminu też nie jest takie łatwe.
Zawód kominiarza jest raczej przekazywany z ojca na syna. A tu jednak pani sama obrała tę drogę…
To prawda. Dlatego to wcale nie jest takie proste. Tak jak pani mówi, jest to zawód bardzo zamknięty. Teraz troszeczkę jest już łatwiej. Zaczyna się otwierać na osoby niezwiązane stricte ze środowiskiem kominiarskim.
Do pana Krzysztofa Krzyżoka, mojego mistrza, trafiłam przez przypadek. Tak naprawdę to dzięki niemu uzyskałam tytuł mistrza. Przede wszystkim brakowało mi praktyki. Do dzisiaj współpracujemy ze sobą, jakieś 6 lat. Dodatkowo w zeszłym roku dołączyłam do komisji egzaminacyjnej w Poznaniu i egzaminuję przyszłych mistrzów.
Ile zna pani kobiet pracujących w tym zawodzie?
Tak naprawdę jest nas garstka. Znam jedną młodą, fajną dziewuszkę, która teraz zdała egzamin mistrza na Śląsku – Agnieszkę Widerę. Kobiety najczęściej pracują w biurach, to przede wszystkim córki mistrzów kominiarskich. Natomiast te, które pracują na rejonie i skaczą po dachach, to znam może ze cztery w Polsce.
Zobacz także: "Nie mam powodu, aby bać się zmarłych". Tanatokosmetolożka zdradza kulisy swojej profesji
Miała pani na początku problem z mundurem?
Muszę pani przyznać, że jako jedyna w Polsce mam mundur uszyty na drugą stronę. Zawsze mam problem, że jak zakładam ten drugi (męski – przyp.red.), to jest zapinany na drugą stronę. Te ogólnodostępne ubrania na mnie nie pasują. Mężczyźni są wysocy, a ja mam niecałe 163 cm, i to chyba w kapeluszu (śmiech).
No właśnie, kapelusz. Dlaczego kominiarze chodzą w cylindrach?
Tylko mistrz kominiarski może nosić cylinder. Czeladnik ani pomocnik kominiarza nie mają do tego prawa. Kiedyś cylinder noszono, by nie uderzyć się w głowę, chodząc po strychach. Teraz na co dzień nie nosimy cylindra. Może nam go zwiać. Gdy odgruzowuję albo udrażniam sadzę, to ja się sama domyć nie mogę, a co dopiero z dopraniem stroju. Wkładamy je więc wyłącznie na jakieś święta, zebrania kominiarskie, gdzie chodzimy w pełnym umundurowaniu, czyli ładnie odprasowanym mundurze z 13 guzikami.
Ludzie nadal łapią się za guziki, kiedy panią mijają?
Oj tak, bardzo często. Chcą nawet urywać moje guziki. I dodatkowo krzyczą: "O! Kominiarka!". Źle na to reaguję, bo kominiarka to jest na głowę. A zawód kominiarz niestety się nie odmienia, więc jest pani kominiarz. Ludzie powoli uczą się tak zwracać. Czasami jednak dla żartu krzykną "baba-kominiarz". Odpowiadam im wtedy: "Babę, to masz pan w nosie" (śmiech). Dlatego zawsze do takich sytuacji podchodzę z poczuciem humoru, bo na swoje nazwisko musiałam długo pracować.
Muszę przyznać, że pani paznokcie przykuwają wzrok.
To, że wykonuję taki zawód, a nie inny, to nie oznacza, że nie mogę być kobietą. Dlatego paznokcie mam zawsze długie i zrobione. Oczko też pomalowane. Później po tej sadzy niewiele zostaje, ale dla dobrego samopoczucia staram się dbać o siebie.
Raz miałam w związku z tym zabawną przygodę. Pomalowałam paznokcie lakierem, który pod wpływem ciepła zmienia kolor. Weszłam do klienta i zwrócił się do mnie: "Wie pani co, może wypiłem wczoraj ze dwa piwa, ale miała pani paznokcie czarne, a teraz są błękitne". "Widzi pan, w kotłowni pomalowałam" – zażartowałam. Ktoś też mnie pytał, jak to możliwe, że jestem babcią. Ponoć nie widać po mnie. Na co mi drogie kremy, skoro sadza lepiej konserwuje. Najlepszy krem na świecie (śmiech).
Ostatnio do redakcji napisał czytelnik, że irytuje go, że kominiarze chodzą po osiedlach i sprzedają kalendarze po 5 złotych. Zastanawia się, jak sprawdzić, który kominiarz jest prawdziwy.
My nie roznosimy żadnych kalendarzy! To są oszuści, których nie należy wpuszczać do domu. Kominiarz, który ma kalendarz, daje go swoim klientom za darmo i na szczęście. To jest nasza praktyka od wielu lat. Jeśli ktoś mnie pyta, czy mam kalendarz do sprzedania, to zawsze odpowiadam to samo. Gdybym tak chodziła po blokach i pukała do mieszkań, a każdy dałby mi po 10 złotych, to po co miałabym wchodzić na dach i czyścić ten komin, skoro więcej bym zarobiła na sprzedaży.
Jeśli ktoś zapuka do naszych drzwi i powie, że sprzedaje kalendarze, to najlepiej ciapnąć tymi drzwiami i zadzwonić po policję. Niestety obecnie na naszym rynku można kupić całe umundurowanie i podać się za kominiarza. Ostatnio zresztą był taki u moich rodziców. Polskie prawo nie weryfikuje tego, czy ktoś ma uprawnienia. Można to sprawdzić tylko i wyłącznie w Izbie Rzemieślniczej. Jednak nie powinno tak być, że każdy, kto chce, może sobie ten zawód wykonywać. Do czyszczenia wystarczy tylko czeladnik, ale do przewodów potrzebny jest już mistrz.
A niektórzy pewnie chcą oszczędzić?
Każdy mistrz kominiarski, który wykona swoją pracę zgodnie z normami, nie weźmie za nią 20, 30 czy 50 zł. On się pod tym podpisuje. Dlatego czy 300 zł to jest dużo na cały rok? Gdy idę czasami do starszych ludzi, gdzie naprawdę panuje bieda, to nawet pieniędzy za to nie biorę. Jest mi ich naprawdę szkoda.
Ostatnio miałam taką 80-letnią babcię, która przez tydzień nie paliła w piecu. Mąż chciał wyczyścić i biodro złamał. Nie miałam sumienia. Wyczyściłam, rozpaliłam i życzyłam wszystkiego dobrego na święta. Popłakała się ze szczęścia. Pewnie ma 1000 zł tej emeryturki i jeszcze męża w szpitalu. Nie byłam w stanie wziąć od niej pieniędzy. Zawsze to ziarenko dobra zostawię i mam nadzieję, że kiedyś powróci do mnie.
Pozdrawiam i szczęścia kominiarz życzy!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl