Anna Skura urodziła córeczkę i wygląda bosko. Dlaczego trochę mnie to wkurza?
Anna Skura, blogerka i podróżniczka, urodziła córkę. W sieci pochwaliła się zdjęciami z porodówki, które wyglądają jak sesja z luksusowego magazynu o modzie. A co na to Matki-Polki?
23.08.2018 | aktual.: 12.10.2018 10:55
Anna Skura, blogerka znana jako What Anna Wears, została mamą. Osiem dni temu urodziła córkę, ale dopiero dziś podzieliła się tą informacją z fanami na Instagramie. Oprócz radosnej nowiny wrzuciła do sieci zdjęcia ze szpitala. Wygląda zniewalająco. Promienna cera, ułożone włosy, idealne światło, dziecko obowiązkowo z modną opaską na głowie, a do tego masa pastelowych balonów w tle.
Dodajmy, że jest to zdjęcie z porodówki, więc zrobione maksymalnie dwa lub trzy dni po narodzinach córeczki (Anna urodziła w Nowym Jorku, a amerykańskie szpitale nie mają w zwyczaju długo trzymać młodych mam na oddziale jeśli nie ma komplikacji).
Gdy zobaczyłam fotografię, najpierw pomyślałam: "Ojej, jak słodko". Sama jestem mamą małego chłopca i rozczulają mnie informacje o ciążach, porodach i zdjęcia małych dzieci. Ale gdy drugi raz zerknęłam na zdjęcia prześlicznej Ani, całej na biało, w jej perfekcyjnie zaaranżowanej sali porodowej, poczułam ukłucie zazdrości.
I nie ja jedna. Moje koleżanki nie mogły uwierzyć, że po porodzie można wyglądać tak dobrze. Najgłośniej swoje, delikatnie mówiąc, zaskoczenie wyrażały te, które same niedawno urodziły. "Jak to możliwe, że po wypchnięciu na świat człowieka, co jest strasznie trudną robotą, Ania wygląda, jakby właśnie wróciła ze SPA na swoim ukochanym Bali?", zastanawiała się z jedna z moich przyjaciółek. "Kto jej robił te zdjęcia, Mario Testino?", pytała inna. "Ja mam cały poród udokumentowany przez męża i wygląda to jak stopklatki z horroru", dodała.
Magda, która jest fotografem, powiedziała tylko: "Piękne fotki. Ja bym wyglądała jak po wojnie. A z tych zdjęć niemal czuć zapach dobrych perfum i totalny brak stresu". Karolina, mama małego Stefana, powiedziała: "I to się nazywa rodzić po ludzku". Wszystkie miałyśmy podobne mieszane uczucia. Z jednej strony zachwyt, że można rodzić w pięknym miejscu, które nie przypomina siermiężnych porodówek w polskich szpitalach, gdzie najważniejszy dzień w życiu przeżywasz z trzema innymi rodzącymi. I wyglądać świetnie. Ale z drugiej czułyśmy, że taka pastelowa, idealnie doświetlona wizja stawania się matką jednak ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Poród to wysiłek, niesamowite emocje, krew, pot i łzy. A u Ani Skury wygląda jak sesja z "Glamour".
Czy jej zazdrościmy? No jasne! Większość z nas tak piękne fotografie ma ze ślubu. Nawet te z nas, które zdecydowały się na obecność fotografa na sali porodowej, pewnie nie wyglądają na zdjęciach tak dobrze jak blogerka. Jasne, że zdjęcia Ani z małą Minionką, jak pieszczotliwie nazywa swoją córkę, nie zostały zrobione tuż po przecięciu pępowiny. Malutka jest czysta, rumiana i urocza (a każda matka wie, że dzieci tuż po narodzinach nie wyglądają jak te na filmach). Ania ma piękną opaleniznę, zrobiony manikiur. Aż zastanawiam się, czy w szpitalu odwiedziła ją makijażystka.
Dyskusja, jaką toczyłam z koleżankami, przypomina mi trochę tę, która obiegła media po trzecim porodzie Kate Middleton. Księżna kilka godzin po urodzeniu syna wyszła ze szpitala w nienagannym makijażu i fryzurze jeszcze lepszej niż zazwyczaj, machała do tłumów zgromadzonych w Londynie. Wszyscy zastanawialiśmy się wówczas, czy wymaganie od młodej matki, by chwilę po koszmarnym wysiłku, jakim jest poród, z powrotem stawała się celebrytką, nie jest odzieraniem jej z intymności, wyjątkowości tej chwili, jaką są narodziny dziecka. Cóż, Kate nie miała wyjścia. To jeden z obowiązków wynikających z bycia żoną przyszłego króla Anglii.
Ale Anna? W pewnym sensie również nie ma wyboru. Jest influencerką. Instagram i blog to jej narzędzia do zarabiania (a zarabiać musi niemało, bo córkę urodziła w Nowym Jorku, po miesięcznym pobycie w drugim najdroższym mieście Stanów Zjednoczonych). Jest osobą medialną i wie, że jej wizerunek to klucz do dalszych kontraktów reklamowych, programów telewizyjnych. Utrzymanie nowej rodziny w znacznej mierze spoczywa na jej barkach (prawdziwa girl boss!), choć z pewnością jej mąż Marek Wamuz, który z Anną prowadzi biuro podróży, dokłada się do domowego budżetu.
Surowe zdjęcie, zrobione tuż po narodzinach córki, nijak nie pasowałoby do jej instagramowego feedu, który jest idealnie doświetlony, pełen kolorów, uśmiechów i wspomnień z rajskich plaż. W końcu narodziny dziecka w świecie celebrytów to marketingowy strzał w dziesiątkę. Oczywiście nie sądzę, że Anna Skura będzie zarabiała na macierzyństwie. Ale nie da się ukryć, otwiera to przed nią mnóstwo nowych drzwi i perspektyw.
Domyślam się, że w domowym archiwum Anna ma również takie surowe, reporterskie zdjęcia, na których widać, że poród to nie spacer po parku i bliżej mu do fotek z "National Georgaphic" niż tych z "Vogue". Ale pokazanie takiej wersji tego wydarzenia kłóci się ze strategią blogerki. A nam, zwykłym matkom, pozostaje liczyć na to, że nasi partnerzy i przyjaciele nauczą się robić nam odrobinę lepsze zdjęcia. Czego nie będą w stanie zrobić sami, poprawi się w VSCO, tak jak zapewne zrobiła to Ania.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl