Anna Solska-Mackiewicz: "Tomek często mówił, że ciało po śmierci jest niepotrzebne, że to tylko skorupka"
– Jakkolwiek dziwnie i niedorzecznie to zabrzmi, teraz jestem bardzo szczęśliwą osobą. Doświadczenie ogromnej straty powoduje, że w pewnym momencie człowiek uczy się doceniać życie, cieszyć się nim i dostrzegać to, co jest naprawdę wartościowe – mówi Anna Solska-Mackiewicz.
Klaudia Stabach, Wirtualna Polska: Ulubiony śpiwór pani męża nadal nim pachnie? Wspominała pani o tym rok temu.
Anna Solska-Mackiewicz, wdowa po Tomaszu Mackiewiczu: Tak. Cały czas leży na strychu, szczelnie zamknięty w jego torbie. Niedawno rozsunęłam ją i znowu poczułam zapach Tomka.
Często to pani robi?
Nie, bo to są nadal trudne dla mnie momenty. Wydaje mi się, że węch jest zmysłem, który najbardziej determinuje nasze wspomnienia. Oglądanie Tomka na zdjęciach czy odsłuchiwanie nagrań nie wywołuje we mnie aż tak silnych emocji. Do obrazu i głosu bardziej przywykłam.
Udało się pani chociaż trochę pogodzić z jego śmiercią? Albo chociaż zaakceptować ten fakt?
Wydaje mi się, że już tak. Jakkolwiek dziwnie i niedorzecznie to zabrzmi, teraz jestem bardzo szczęśliwą osobą. Doświadczenie ogromnej straty powoduje, że w pewnym momencie człowiek uczy się doceniać życie, cieszyć się nim i dostrzegać to, co jest naprawdę wartościowe.
Nie czuje już pani pustki w sercu? W domu?
Regularnie dopada mnie uczucie ogromnego żalu i straty, ale to są już chwilowe, krótkie stany, które przemijają. Ciągły i uporczywy brak stał się moim nieodłącznym towarzyszem życia. Brak Tomka, połączony z przeświadczeniem o jego ciągłej duchowej obecności przy mnie i dzieciach.
Pod koniec stycznia ukazała się książka Elisabeth Revol. Przeczytała już ją pani?
Tak, chociaż nie ukrywam, że sprawiło mi to ogromny ból. Wielokrotnie rozmawiałam z Elisabeth na temat tamtych wydarzeń i zdawałam sobie sprawę, że ona nie jest w stanie opowiedzieć mi wszystkiego. To było dla niej zbyt trudne. Dopiero gdy przelała swoje emocje i przeżycia na papier, to historia stała się pełna, a tym samym jeszcze bardziej dramatyczna. Jestem jej jednak wdzięczna za to świadectwo. Za prawdę.
Z którym fragmentem książki było pani najtrudniej się zmierzyć?
Opisy momentu zejścia ze szczytu, gdy Tomek był w szczelinie i obydwoje walczyli o jego życie. Elisabeth szczegółowo zrelacjonowała, jak przez dwie godziny próbowała wyciągnąć go na słońce, żeby chociaż trochę się ogrzał. Wtedy z Tomkiem było już bardzo źle. Nie był w stanie wstać, poruszał się na kolanach. Nie było mnie tam, ale ten obraz wyrył się w mojej głowie i niesamowicie boli. I moment, kiedy Eli opuszcza Tomka i rozpoczyna samotne zejście. Pamiętajmy jednak, że ona była wtedy przekonana, że w ten sposób daje Tomkowi szansę na ratunek.
Długo wierzyła pani w cud? 30 stycznia był dniem, w którym wiara wygasła?
W moim przeczuciu on odszedł wcześniej. Być może myślałam tak dlatego, żeby wyprzeć ze świadomości wizję jego cierpienia. Gdy dostałam pierwszą wiadomość, że mają problemy z zejściem, to momentalnie pomyślałam, że on już nie wróci. To trwało może ułamek sekundy. Później była huśtawka – od bezgranicznej wiary, że przeżyje, do stanów całkowitej rozpaczy i załamania.
Ciało Tomka nadal jest tam wysoko w górach. Jak pani czuje się z tą myślą?
Dobrze, bo został w miejscu, które było mu najbliższe. Jest tam teraz z tą swoją ukochaną górą i mam wrażenie, że właśnie tak powinno być.
Nie jest pani szkoda, że nie może pani pójść na cmentarz i stanąć nad grobem, w którym byłoby jego ciało?
Dla mnie on jest wszędzie. Czuję i wierzę, że jego duch jest energią, której nie można umiejscowić. Poza tym on często mówił, że ciało po śmierci jest niepotrzebne, że to tylko skorupka, do której nie powinno się przywiązywać zbyt dużej wagi.
Niedawno natrafiłam na jego korespondencję mailową z bliskim znajomym, w której Tomek wyraźnie napisał, że gdyby zginął w górach, to już chce tam zostać na zawsze. "Nie sprowadzać ciała, to kosztowne i niepotrzebne". Odnalazłam jego wolę, swoisty testament, czarno na białym.
Przekazała pani tę informację jego rodzicom? Ojciec Tomka robił wiele, aby ściągnąć zwłoki syna.
Jeszcze nie, ale liczę na to, że gdy poznają jego wolę, to może będzie im lżej.
Często rozmawiała pani z Tomkiem o śmierci?
Rzadko. On sam nie poruszał tego tematu, a gdy ja w jakiś sposób wyrażałam, że boję się o niego, to zawsze starał się mnie uspokajać: "Nie bój się, nie zginę w górach. Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi".
I ot tak potrafiła pani wtedy wyzbyć się strachu?
Nie, ale jednocześnie ta myśl była dla mnie tak potwornie przerażająca, że starałam się jak najszybciej wypierać ją ze świadomości.
Tomek miał specyficzne podejście do himalaizmu. Nie chciał zamknąć się w ramach, schematach, i ponad wszystko cenił swobodę działania. Czy to potęgowało w pani strach o jego bezpieczeństwo?
Cały czas próbuję walczyć z legendą, która ciągnie się za Tomkiem. Wiele osób mówi, że to był hipis, wariat, który wychodził w góry bez przygotowania. Tymczasem on naprawdę potrafił dobrze się wspinać. A co do sprzętu, to też nie było takiej amatorszczyzny, o jakiej niektórzy mówią.
Natomiast prawdą jest, że trochę śmiał się z tego współczesnego traktowania himalaizmu, gdzie każdy krok jest obliczony i zaplanowany z podręcznikową dokładnością. Dla niego to był przerost formy nad treścią. Jednak nigdy nie działał bezmyślnie. W górach był skupiony i kierował się rozsądkiem i intuicją.
Czy kiedykolwiek protestowała pani, słysząc o jego kolejnych planach wyjścia w góry?
Nigdy. W filozofii naszego związku nie było miejsca na zakazy czy nakazy. Ja mogłam co najwyżej o coś poprosić.
To o co go pani prosiła?
Często zastanawiałam się, czy ta chęć zdobycia Nangi nie stała się dla niego zbyt ważna, dlatego prosiłam, żeby sam się nad tym zastanowił. Czy cel, który sobie wyznaczył, nie jest grą z poczuciem własnej wartości. Czy nie myśli, że jeśli nie wejdzie na ten szczyt, to będzie nic nie wart.
Myśli o Nandze towarzyszyły mu każdego dnia?
Nie sądzę, bo gdy był z nami, to potrafił skupić się na rodzinie i obowiązkach. Nanga z pewnością częściej przewijała się przez jego głowę, gdy tutaj było gorzej. Im trudniejsze było życie, tym chętniej uciekał myślami tam.
Robiła się pani wtedy zazdrosna? W końcu ta góra była jego drugą miłością.
Nie zazdrościłam, bo zazdrość o czyjąś pasję jest zaborczością, która może jedynie zniszczyć związek. Natomiast było mi przykro, że nie wypełniam mu tak bardzo jego świata, jak on wypełniał mój.
Nie chciała pani współdzielić z nim tej pasji?
Nieraz zastanawiałam się nad tym, ale szczerze mówiąc, to nawet nie było nigdy na to czasu. Trzeba było walczyć o przetrwanie tutaj, na miejscu. Co zimę był jego wyjazd i tak leciały lata. Chcieliśmy wspólnie podróżować i trochę nam się jednak to udało.
Liczyła pani, że gdy w końcu Tomek zdobędzie Nangę, to wasze życie trochę się zmieni?
Z jednej strony tak, ale z drugiej wiedziałam, że to złudne. Zdawałam sobie sprawę, że po Nandze on postawi sobie inny cel, inny szczyt. Przestałby pewnie, dopiero gdy wiek i zdrowie dawałyby mu się we znaki.
Wyobrażała sobie pani, co będziecie robić na emeryturze?
Wiedziałam, że na pewno nie będziemy bogaci. On nie zapracował na emeryturę, a ja, jak na razie, na jakąś niewielką. Chciałam jeździć z nim kamperem po południu Europy i północnej Afryce. Żyć blisko natury. Spokojnie i szczęśliwie.
Czy bycie żoną Tomka Mackiewicza było trudne?
Nie rozpatrywałam naszego związku w tych kategoriach. To był mój świadomy wybór. Tomek trafił w moją głęboką potrzebę. Wpasował się. Dawał mi mnóstwo radości w życiu, zabrał mnie w życiową przygodę, której potrzebowałam.
Nic pani nie irytowało w jego zachowaniu?
Był za bardzo porywczy i impulsywny. Gdy wpadał w emocje z jakiegoś powodu, to zanim wyhamował, szalał, unosił się, czasami ranił. Wypowiedział wiele niepotrzebnych słów, za które potem przepraszał.
Nie brakowało pani stabilizacji?
Życie z nim było jednym wielkim wyzwaniem, ale właśnie to sprawiało, że czułam się szczęśliwa. Nie potrafię być z kimś, kto jest przewidywalny i ułożony od A do Z. Szanuję takich mężczyzn, ale wiem, że nie są dla mnie.
Jest pani gotowa na nowy związek?
Jeszcze do niedawna na to pytanie zawsze odpowiadałam stanowczym "nie". Nie potrafiłam wyobrazić sobie, aby ktoś inny pojawił się w moim sercu. Teraz patrzę z trochę innej perspektywy, otwieram się na to, co życie przynosi.
Jak wasza córka reaguje na wspomnienia o tacie? Dopytuje o niego?
Dopytuje i tęskni.
Często o nim rozmawiacie?
Rozmawiamy, wspominamy, uśmiechamy się na wiele wspomnień, ale też mamy trochę z tym problem. Nie do końca potrafimy być ze sobą szczere. Myślę, że ona boi się o moje emocje, o to, że się rozpłaczę. W związku z tym postanowiłyśmy, że niedługo Zoja zacznie chodzić na terapię. Wierzę, że dzięki temu wypracujemy sobie sposób rozmawiania o Tomku, a jej ktoś mógłby pomóc, bo ja nie jestem właściwą osobą. Daję jej oparcie, ale jednocześnie ona próbuje dawać je mnie, a to nie jest rola dziecka.
Dzieci w szkole dopytują ją o ojca?
Nie wiedzą, kto nim był. Zoja powiedziała tylko, że tata zginął tragicznie i tyle. Ja również nie wspominałam wychowawczyni o Tomku. Chcę, żeby córka dobrze czuła się w szkole, żeby nikt nie patrzył na nią przez pryzmat ojca-himalaisty.
Dostrzega pani w niej cechy podobne do cech Tomka?
Jest uparta tak samo jak on. Jak sobie coś wymyśli, to nie odpuszcza.
Przeszło pani przez myśl, że gdy Zoja dorośnie, to będzie chciała pójść po ojca?
Tak. I bardzo się tego boję. Kiedyś doszłam do wniosku, że jeśli któreś z dzieci Tomka chciałoby pójść na Nangę, to byłaby właśnie ona. Zoja jest odważna, ale też najbardziej predysponowana charakterologicznie, fizycznie i emocjonalnie. To silna, sprawna dziewczynka.
Wyczytałam, że Tomek wyraźnie mówił, że nie chciał, aby jego dzieci się wspinały.
Nie sądzę, żeby to coś zmieniło. Ona może zachować się tak, jak on – przyjąć do wiadomości, ale jednocześnie robić swoje.
Co będzie pani robić 30 stycznia?
Mam prelekcję związaną z Tomkiem. Cieszy mnie, że pamięć o nim jest wciąż żywa, że mam okazję głośno go wspominać, ale jednocześnie jest to dla mnie obciążające emocjonalnie. Później przez kilka dni dochodzę do siebie. Zresztą cały styczeń jest trudny, bo na nowo robi się głośno o wyprawie na Nanga Parbat. Styczeń jest też miesiącem urodzin Tomka.
Wiem, że nie tylko mówi pani o Tomku, ale też podejmuje się konkretnych działań.
Chcemy razem z Elisabeth wybudować wodociąg w dolinie Diamir w Pakistanie. Tomek bardzo pragnął, aby tamtejsi ludzie mogli normalnie funkcjonować, z dostępem do wody – w tej chwili chodzą po wodę kobiety, zajmuje im to kilka godzin dziennie. Ponadto niedługo otwieram fundację jego imienia. Chcę pomagać ludziom, dawać szansę utalentowanym dzieciom. Przekuwać śmierć Tomka w dobro. Myślę, że on właśnie tego by chciał.
Zobacz także: Siłaczki odc. 6. Cykl Klaudii Stabach. Dajemy kobietom wsparcie, na jakie zasługują