Artystyczne domowe przedszkole

Kiedy mała miała trzy miesiące, zapisałyśmy się na zajęcia muzyczne dla niemowlaków. Brzmi może dość ekstremalnie, ale sama idea była jak najbardziej słuszna...

Artystyczne domowe przedszkole

30.04.2008 | aktual.: 13.06.2008 13:10

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

MATKA, TATKA I FURIATKA

W naszym domu muzyka występuję często i to w dużych dawkach. Głównym mentorem muzycznym jest Głowa Rodziny, bądź co bądź gra na tym i owym i w niejednym muzycznym projekcie uczestniczył. Jest pianino, jest saksofon, gitara, jest fujarka, jest nawet janczar jadziowy. Jeszcze tylko cymbałki zakupimy i orkiestra gotowa! A Jadźka i tak zamiast tego wszystkiego bierze miski i garnki i wali w nie łyżkami. I gra muzyka!

Kiedy mała miała trzy miesiące, zapisałyśmy się na zajęcia muzyczne dla niemowlaków. Brzmi może dość ekstremalnie, ale sama idea była jak najbardziej słuszna. Grupa kilkuosobowa, tańce, piosenki, swawole, zabawa z rekwizytami muzycznymi. Jadźka była wniebowzięta (jeśli była wyspana i najedzona, inaczej mógłby śpiewać sam Placido Domingo, a ona miałaby to w nosie). Euforia trwała jednak tylko przez kilka spotkań, potem monotonia tych zajęć zaczęła ją nużyć. W końcu nie będzie wiecznie trząść jajami z grochem, ani stukać kastanietami! Widocznie potrzebowała odmiany.

Wzięliśmy więc rodzicielskie tyłki w troki i sami tworzymy jej zajęcia muzyczne. Nie jakieś tam przemyślane, ani nawet nie regularne. Takie zwykłe, rodzicielskie. Kiedy jest okazja, bierzemy Jadźkę za fraki i tańczymy po całym mieszkaniu. Stukamy w co popadnie. Jak tata gra na pianinie, ona sama drepcze do niego i klapie w klawisze. Nie przeszkadza jej nawet ekstra głośny saksofon, za którego Głowa Rodziny łapie się dość często. Można włożyć rączkę do metalowej rury i poczuć wibracje. To lepsze od czytania Kubusia Puchatka!

Można się już pokusić nawet o wyciągnięcie pewnych wniosków. Otóż Jadźka woli muzykę rytmiczną, żywiołową i najlepiej, żeby w wieży stereo znajdowała się płyta „Męska muzyka” Waglewskich. Najbardziej zaś upodobała sobie kawałek „Majty” (zresztą idealny do sadzania dziecka na nocniku, podpowiadam wszystkim rodzicom). Kiedy lecą słowa: Będziemy: ściągać spodnie, ściągać majty, ściągać buty, ściągać rajty. By życie miało jakiś sens, Jadźka wymachuje wszystkimi czteroma kończynami na cztery strony świata. Waglewscy to jest to!

Arka Noego na razie nie zachwyca. Muzyka Bobasa to już przeszłość, bo ile można słuchać tych samych dźwięków. Poza tym mam wrażenie, że Jadźka chce mi powiedzieć: nie jestem już niemowlakiem, za dwa miesiące skończę rok i chcę słuchać dorosłej muzyki dla dzieci pełną gębą.

No więc tata wedle życzeń zapodaje jej czasem alternatywę, czyli jak dla mnie totalnych kosmitów grających jak popadnie na czym popadnie. Brudne, niezidentyfikowane dźwięki powodują u naszego dziecka lekką dezorientację, ale zaraz zacznie potrząsać kuperkiem. Mała uwielbia wszelkie formy taneczne. Najbardziej lubi oglądać podskakującą matkę wykręcającą piruety w salonie. Chyba jestem dla niej na razie tanecznym guru. Jakże wielce się kiedyś co do mnie rozczaruje, kiedy obejrzy w telewizji „Taniec z gwiazdami” lub „You can dance”. Zresztą może już zdążyłam spaczyć jej pojęcie tańca. Trudno, fikać nie przestanę, pókim młoda.

Z zajęć artystycznych na razie to tyle, bo czytania literatury dziecięcej do takowych nie zaliczam. Rzadko którego wierszyka wysłucha do końca, ciekawsze jest na razie przekładanie kartek. Liczą się więc tylko te z jednowersowym tekstem na stronie. Osobiście czekam z utęsknieniem chwili, kiedy będę mogła siąść z córką przy stole, wyciągnąć kartkę i kredki i rysować. Odkryć przed nią całkiem nowy świat! W wieku dziesięciu miesięcy Iga nie widzi sensu w przesuwaniu ołówkiem po białej kartce papieru. Poza tym ołówek zupełnie niewygodnie leży w jej ręce.

Wrócimy do tematu za lat kilka. Na razie staram się w minimalnym stopniu wpływać na jej gusta malarskie i nie pokazuję jej książeczek z okropnymi ilustracjami, a wbrew pozorom, na rynku jest ich większość. Znaleźć ciekawie zilustrowaną książkę dla dziecka jest trudno, ale zdarzają się prawdziwe perełki. Kończę, poczytam jej „Gąskę Balbinkę”. Może jednak zamiast kariery muzycznej lub tanecznej, wybierze trudną drogę autorki komiksów?

Komentarze (0)