Sprzedawcy bez maseczek czekają na klientów. Oblicze bazarku zmienia się po 12
Dziennikarka WP Kobieta spędziła dzień na lokalnym bazarku. - Przekraczając próg bazarku, od razu można poczuć, że panuje tu zupełnie inny klimat. Czas płynie powoli. Nie ma ograniczeń co do ilości ludzi, godziny dla seniorów nie są przestrzegane, a trzy zasady: dystans, dezynfekcja maseczka – wydają się być już przeżytkiem - relacjonuje.
26.01.2021 19:14
Żoliborski plac handlowy tuż obok Hali Marymonckiej, to istne targowisko różnorodności. Można tam kupić nie tylko owoce i warzywa, mięso i ryby, miody, bakalie i ekologiczną żywność, ale również zabawki dla dzieci, karmę dla psów, torebki, buty, legginsy, płaszcze i swetry - podobno wszystko najwyższej jakości, tak zachwalają swoje towary sprzedawcy. Jest tylko jedno ale...
Zimą trudniej handlować
Okazuje się, że plac handlowy na warszawskim Marymoncie pustoszeje w godzinach dla seniorów. Od 10 do 12 próżno tam szukać chętnych do zakupów. Spacerując krętymi ścieżkami bazarku, widzę wielu znudzonych sprzedawców, którzy schowali się wewnątrz nieocieplonych budek, ogrzewają się farelkami i nie wyglądają za klientami. Zabijają czas, paląc papierosy. Większość z nich nie nosi na twarzy maseczki ochronnej, a jeśli już, to mają ją na wysokości brody. Na swoich stanowiskach pracy nie mają płynów do dezynfekcji rąk.
– Bez przesady. Prędzej się pani zarazi wirusem w markecie pełnym ludzi, którzy przepychają się z wózkami, niż tu u nas na świeżym powietrzu – słyszę od sprzedawcy w warzywniaku, do którego podeszłam. Choć są godziny dla seniorów, bez problemu mogę zrobić zakupy.
– Godziny dla seniorów to są dobre w sklepach, ale nie na bazarkach. Od kiedy je wprowadzili, zmniejszył się utarg przez dwie godziny w ciągu dnia, a my przecież też musimy z czegoś żyć. Szczególnie zimą trudniej coś sprzedać, bo ceny warzyw i owoców są wyższe. Ludzie nie kupują tak chętnie, wolą pójść do marketu i kupić taniej, ale gorszej jakości. Dlatego obsługuję wszystkich klientów i nie patrzę na zegarek – dodaje mężczyzna. Gdy pakował moje zakupy, nie miał na twarzy maseczki.
Na bazarku przepisami się nie przejmują?
Kolejni sprzedawcy, z którymi rozmawiam, też się dziwią, czemu pytam, czy mnie obsłużą. – A widzi tu pani kogoś, jakichś innych klientów? – odparła sprzedawczyni.
– Jest dramat. Młodzi ludzie niechętnie przychodzą przez te dwie godziny, bo się boją, że nic nie kupią. Tak ich rząd nastraszył! A ja nie mam komu sprzedawać tego wszystkiego. Niech pani tu przyjdzie po południu, to zobaczy pani, ilu jest seniorów z wózeczkami. Teraz nie ma klientów, a kwadrans po 12 ustawiają się w kolejkach. Tak jest od wielu tygodni i nikt z tym nic nie robi – skarży się właścicielka budki z warzywami i owocami.
Naszą rozmowę słyszy właścicielka straganu z bakaliami, który sąsiaduje z warzywniakiem. Kobieta włącza się do dyskusji. – U nas młodzi mogą robić zakupy nawet w godzinach dla seniorów, bo tych seniorów wcale nie ma przez dwie godziny – komentuje.
– Rozumiemy, że klienci, których nie dotyczą te dwie godziny, też chcą coś kupić, ale do sklepu ich nie wpuszczają, więc przychodzą tutaj. Moim zdaniem ten przepis jest bez sensu, bo tylko utrudnia życie i nam, i klientom. Przez dwie godziny nie ma ruchu, a potem ludzie tłoczą się w kolejkach. To kiedy jest to większe zagrożenie? – pyta retorycznie pani ze stoiska.
Takie same opinie na temat godzin dla seniorów ma jeszcze kilkoro innych sprzedawców żoliborskiego targowiska. – Tutaj nie ma czegoś takiego, jak godziny dla seniorów. Ten przepis to jest paranoja, sprzedaję wszystkim normalnie. Nie będę klienta przepędzać ze stoiska, bo jest 11.40, a nie 12. – mówi mi pan handlujący miodem z własnej pasieki.
Sprawdź też: "Nudesy to nie wstyd". Kobiety włączają się do akcji
W warzywniakach, w sklepie z odzieżą sprowadzaną z Włoch, a także w sklepie zoologicznym właściciele witają mnie z uśmiechem i nie odmawiają zrobienia zakupów. W czasie godzin dla seniorów nie mogę wejść jedynie do dwóch sieciowych piekarń. Tam pracownicy przestrzegają przepisów, bo boją się kary. – Przepraszam, nie mogę pani teraz obsłużyć. Jakby ktoś mnie przyłapał albo byłaby kontrola, to dostałabym mandat – usłyszałam od ekspedientki, gdy uchyliłam drzwi.
Drugie oblicze targowiska
Gdy wybija godzina 12, oblicze bazarku się zmienia. Z różnych stron nadchodzą klienci, robi się gwarno. Widzę osoby starsze z wózeczkami na zakupy, mamy z dziećmi, dziadków z wnukami. Jeszcze pół godziny wcześniej alejki świeciły pustkami, po zakończeniu godzin dla seniorów, ludzie tłoczą się w zaułkach.
To najgorętszy czas dla sprzedawców w trakcie dnia. Wreszcie mogą zakasać rękawy do pracy. Przed piekarnią natychmiast zrobiła się kilkuosobowa kolejka, przy sklepie mięsnym również. W pobliżu straganów z warzywami i owocami też zbierają się klienci.
– Od razu jest inaczej, jak są klienci. Chce się pracować – mówi mi pani ze stoiska mięsnego, którą zagaduję. Widziałam, że do 12 siedziała na krześle za ladą, a teraz nie ma czasu na pogawędki, bo kilka osób ustawiło się do niej w kolejce.
Przemierzając kolejny raz alejki bazarku, już nie widzę zniechęconych sprzedawców, zaciągających się papierosami dla zabicia czasu. Podchodzą do klientów, pakują towary do reklamówek, przyjmują gotówkę. Niektórzy właściciele stoisk, których wcześniej przyłapałam bez maseczek, wreszcie zakryli nos i usta, bo zwiększył się ruch. Jednak wielu z nich nadal nic sobie nie robi z obowiązujących zasad. Pocieszające, że kupujący nie bagatelizują zagrożenia. Tak samo jak w sklepie, tak i targu nie zapominają o maseczkach, starają się zachowywać odstęp.