Bohosiewicz broni Lewandowskiej. "Sama zapracowała sobie na to, jak wygląda"
Polska podzieliła się na dwa obozy: ten, który hejtuje Annę Lewandowską i ten, który wychwala ją za ekspresowy wręcz powrót do dawnej sylwetki po ciąży. Maja Bohosiewicz, aktorka, a prywatnie mama dwójki dzieci, stanęła w obronie trenerki. "Powinniśmy się inspirować innymi kobietami, a nie je krytykować" - napisała na Instagramie i dodała zdjęcie swojego brzucha po pierwszej ciąży.
16.06.2017 | aktual.: 16.06.2017 12:15
"Nie mogę zrozumieć tego hejtu na Anię Lewandowską, która o zgrozo nie roztyła się w ciąży i kilka tygodni po porodzie pokazała się z płaskim brzuchem na treningu (szok, niedowierzanie!). Jak wiadomo żadna z nas, matek nie skorzystała z pomocy babci, cioci, siostry czy nawet niani. To wielka zbrodnia dać sobie godzinę w ciągu dnia bez dziecka" - pisze na Instagramie Maja Bohosiewicz.
Aktorkę rozzłościło też to, że Lewandowska obrywa za wożenie córki drogim wózkiem, wartym tyle co "kawalerka na Ursynowie". "Oczywiście wszystkie Mariolki od razu klasnęły w ręce, bo już wiedzą, że nie utyły od złej diety, braku ruchu, hormonów czy czekolady. Wszystkiemu winny jest brak drogiego wózka" - ironizuje Bohosiewicz. I ma prośbę: "Dziewczyny, powinnyśmy się inspirować innymi kobietami, a nie je krytykować". Bohosiewicz nie rozumie, jak można dziwić się, że trenerka wygląda tak, jak wygląda, skoro jej "pracą i pasją jest sport i zdrowy styl życia".
Dalej Bohosiewicz radzi, by spróbować iść w ślady Lewandowskiej, inspirując się nią na własnych zasadach. "A jeżeli wy, tak jak ja, dzisiejszy wieczór spędzacie, leżąc przed telewizorem zamiast na macie do jogi i jecie czekoladowe lody zamiast jarmużu, to zostawcie chociaż lajka i podziw dla Ani, która sama zapracowała sobie na to, jak wygląda i jak się czuje. Ja podziwiam. Serio" - dodaje.
Na koniec pisze o zdjęciu, które sama zrobiła miesiące po urodzeniu dziecka. "Wtedy mi się chciało, nie miałam niani, ani drogiego wózka, a teraz wolę się wyspać". Aktorce przyklasnęło ponad 8 tys. osób. Instagram pęka od komentarzy - tych pozytywnych i negatywnych.
Tysiące internautów dyskutuje o poście poety Marcina Żegadły, o którym stało się głośno, bo stwierdził: "Cieszę się, że Anna Lewandowska jest w formie. Zastanawiam się tylko czy ta informacja ma dobry wpływ na wszystkie te kobiety, które miesiąc po porodzie nie wróciły do pracy"
Paulina Młynarska poszła w tym samym kierunku i również zebrała wirtualne oklaski.
"Po pierwsze, Anna Lewandowska jest zawodową sportsmenką, więc jej ciało dysponuje zupełnie innymi niż u zwykłych babek, przez lata wypracowanymi na treningach możliwościami. Po drugie, każda z nas ma własne tempo powrotu do formy po porodzie i niech Was bogini broni wymuszać na sobie cokolwiek w tym czasie" - pisze Młynarska. I dodaje, że przede wszystkim "dzidziuś potrzebuje waszego czasu i uwagi, a nie Facebook ani Insta". Dodaje też, że to biznes wkręca kobiety w nierealistyczne oczekiwania od samych siebie. "Szkoda waszego życia na próby sprostania im" - kończy Młynarska, podkreślając, że uderza w "durne media", nie w trenerkę.
Lewandowską traktuje się jak dobro publiczne, kogoś z jednej strony na wyciągnięcie ręki, z drugiej - osobę nie do końca realną. Trochę naszą, trochę obcą, w zależności od naszego samopoczucia. Zapominamy, co słusznie dostrzegła Bohosiewicz, że mama Klary jest sportowcem - ma wolę walki, prze do przodu, ciągnąc za sobą zwyczajne Kasie i Basie, które chcą choć trochę ją przypominać. I tu dochodzimy do kolejnej prawdy: Anna Lewandowska to produkt, sprzedaje wizję swiata, gdzie zawsze świeci słońce, a życie musi być fit. Gdyby nagle pokazała się nam bez makijażu, w rozciągniętym dresie i zapłakana, straciłaby więcej niż teraz, kiedy pół Polski jej nienawidzi za "kaloryfer" po urodzeniu dziecka.