Brodka broni atakowanej Rubik. "Gdyby była facetem, takiej reakcji by nie było"
Monika Brodka nie lubi nazywać się feministką, ale chce decydować o swoim ciele. Jak miliony Polek, jak Anja Rubik, która otwarcie krytykuje rząd PiS i ruchy pro-life. Piosenkarce nie podoba się, że jest przez to oblewana pomyjami.
– Byłam strasznie wkurzona. Nigdy nie miałam poczucia, że będę społecznicą albo że będę publicznie do czegoś nawoływać. Z zasady nie angażuję się w politykę, ale wtedy pojawiła się zupełnie naturalna potrzeba powiedzenia "nie" – wspomina swój udział w "czarnym proteście". Uważa, że nie mogła inaczej. Boli ją jednak podział społeczeństwa, jaki wtedy nastąpił. - Pamiętam, jak nagle pod moim zdjęciem pojawiło się ponad sto komentarzy, w których ludzie kłócili się i hejtowali nawzajem. To było dla mnie szokujące – wyznaje.
Piosenkarka zaznacza, że nie chodziło jej o agitowanie. - Chciałam podzielić się swoimi przekonaniami – mówi. Kiedy pada pytanie, czy czuje się feministką, Brodka stwierdza, że na samo słowo "dostaje wysypki". Przyszedł jednak taki moment, gdy "wysypkę" zastąpił gniew. – Niedawno przy okazji planowanych zmian w ustawie antyaborcyjnej ten dzwon się we mnie odezwał. Bo cóż, chcę decydować o swoim ciele i lubię być traktowana na równi z mężczyznami – czytamy.
W rozmowie Brodka porusza temat solidarności kobiet, którą zarazem dostrzega i nie. Całe pokolenia: babcie, matki i córki, zaangażowały się w obronę swoich podstawowych praw. Jednak gdy angażuje się kobieta pokroju Anji Rubik, ludzie jej nie oszczędzają. – Pojawiają się komentarze w stylu "Weź Ty się zajmij chodzeniem po wybiegu". Mam poczucie, że to jest totalna dyskryminacja. Gdyby była facetem takiej reakcji po prostu by nie było – ocenia artystka. – Ta agresja mnie przeraża. Myślę, że przed nami bardzo trudna lekcja – przewiduje. O zaangażowaniu Anji pisałyśmy tu.