"By to całe piekło przetrzymać, trzeba kogoś mocno kochać"
Odnaleźli miłość tam, gdzie nikomu nie przyszłoby do głowy jej szukać. Za drutami obozów, kratami więzień i murami gett. - Gdybym miała możliwość, zrobiłabym to ponownie, przez trzy tygodnie byłam niebywale szczęśliwa - wyznała przed śmiercią Mala Zimetbaum, która za ucieczkę z ukochanym z KL Auschwitz-Birkenau zapłaciła życiem.
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski: W książce "Miłość bez jutra" przytacza pani historie miłosne, które ludzie przeżyli w gettach, obozach koncentracyjnych, łagrach i więzieniach. Czy mają one jakiś wspólny mianownik?
Agnieszka Cubała*: Jest nim oczywiście sama miłość, która dla wielu stała się strategią przetrwania. Jak powiedział jeden z więźniów obozu: "By tutaj żyć, by to całe piekło przetrzymać, trzeba kogoś mocno kochać". Miłość dawała ludziom nadzieję, powód, by żyć. Pozwalała też zachować człowieczeństwo w warunkach ciągłego zagrożenia i walki o przetrwanie. Druga osoba stawała się źródłem wsparcia – nie tylko psychicznego, ale też fizycznego. Pomagała zdobyć jedzenie, ubranie czy schronienie.
Z opowieści wyłania się obraz różnorodnych relacji. Jednych opartych na prawdziwej miłości i innych – mniej lub bardziej zbudowanych na chęci uzyskania dodatkowych korzyści.
Istniały pary, które zbudowały prawdziwe związki. Dbały o siebie nawzajem, dzieliły się jedzeniem, dawały sobie wsparcie, bliskość, rozkosz i siłę, niezbędną, by przetrwać trudne dni.
Ale rzeczywiście nie brakowało relacji budowanych dla określonych korzyści - dodatkowej porcji jedzenia, lżejszej pracy czy po prostu zaspokojenia potrzeb biologicznych. Ale czy nie wygląda to podobnie i w naszych czasach? Zmienia się otaczająca nas rzeczywistość, ale natura ludzka pozostaje taka sama. Uważam jednak, że nie będąc w skórze tych ludzi, nie mamy prawa oceniać ich decyzji. Zgodnie ze słowami Szymborskiej: "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Choć za intymne spotkania groziły surowe kary, relacje między więźniami w obozach, gettach czy łagrach rzadko okazywały się platoniczne. Czym ryzykowali zakochani?
Za kontakty intymne można było stracić wszystkie niezbędne do przeżycia przywileje. Przyłapani zostawali poddawani okrutnym karom - trafiali do najgorszych komand, do karceru czy bunkra, wydłużano im wyrok albo wysyłano do łagru o większym rygorze.
Rzadko mówi się o związkach Polaków, przymusowych robotników wysłanych do III Rzeszy, z Niemkami. A jedną z najpoważniejszych zbrodni, jakich mogli się dopuścić, było "spółkowanie z kobietą niemiecką lub mężczyzną niemieckim, względnie zbliżenie niemoralne do nich". Na mocy tzw. polskich dekretów groziła za to kara śmierci. Nie wszystkich to odstraszało. Szacuje się, że wykonano ok. 700 takich wyroków w samej Bawarii.
Zachowały się dokumenty oraz zdjęcia m.in. z egzekucji Juliana Majki, który zakochał się w 17-letniej Niemce. Gdy dziewczyna zaszła w ciążę, został aresztowany i stracony, co miało być ostrzeżeniem dla innych robotników przymusowych.
Niezwykła jest historia syna tej pary.
Tak. Prawdę o swoim pochodzeniu poznał dopiero w 2003 r., 59 lat po śmierci ojca. Kiedy jechał na grób matki, przypadkiem usłyszał audycję radiową, w której opowiedziano o losach jego rodziców. Przeżył szok. Porozmawiał z jednym ze swoich krewnych, który potwierdził rodzinną historię. Według niego młodzi naprawdę się kochali, a ojciec planował po wojnie zabrać jego matkę do Polski. Po jakimś czasie mężczyzna sam przyznał, że "to była miłość".
Czyli dla miłości warto było żyć, ale też zaryzykować życie?
Świetnym tego przykładem jest związek Mali Zimetbaum i Edwarda Galińskiego - pary, która przeszła do historii jako "Romeo i Julia z Auschwitz". Ich miłość rozkwitła szybko i gwałtownie. Wiedzieli, że chcą być razem na zawsze. Ale w obozie nikt nie był pewny, czy dożyje jutra, dlatego postanowili uciec.
24 czerwca 1944 r. bez wzbudzania podejrzeń opuścili obóz. Edward, przebrany za esesmana eskortował ubraną w roboczy kombinezon Malę. Wystarczyło, że przy bramie z dużą pewnością siebie machnął strażnikowi zdobytą przepustką. Niestety, para cieszyła się wolnością tylko kilkanaście dni - została schwytana 6 lipca.
Niemcy planowali przeprowadzić dwie pokazowe egzekucje, aby zniechęcić innych więźniów do ucieczek. Zakochani pokrzyżowali im jednak plany pokazówki. Edward z okrzykiem: "Jeszcze Polska nie zginęła" sam zeskoczył ze stołka stojącego przy szubienicy, nie czekając na wykonanie wyroku.
Czekającej na egzekucję Mali ktoś dał możliwość wyboru rodzaju śmierci. Zdecydowała się na samobójstwo. Jednej z przyjaciółek przed śmiercią powiedziała: "Gdybym miała możliwość, zrobiłabym to ponownie, przez trzy tygodnie byłam niebywale szczęśliwa". Według mnie to mówi wszystko.
Szczególną próbę trwałości uczuć przeszły małżeństwa polsko-ukraińskie podczas rzezi wołyńskiej. Co spotkało mieszane pary?
Można mówić o trzech opcjach. Oboje ginęli z rąk nacjonalistów; małżonek ukraińskiego pochodzenia wyrzekał się drugiego, poświęcając go w imię walki o ojczyznę; czy wreszcie para próbowała uciec. Każdy ze scenariuszy był tragiczny, ale ostatni dawał przynajmniej szansę na dalsze wspólne życie.
Polki pojmane przez bandy nacjonalistów najpierw były zbiorowo gwałcone, a potem zabijane. Zdarzało się, że na ich nagich ciałach umieszczano szarfy z napisem: "Laszki tak powinny ginąć". Mężczyzn bito, a potem okaleczano, by umierali w straszliwych męczarniach. Stałymi praktykami było odzieranie ze skóry, wyrywanie narządów wewnętrznych i żył czy wydłubywanie oczu.
Nie oszczędzano również Ukrainek, które poślubiły Polaków. Jedną z najczęściej stosowanych wobec nich kar były grupowe gwałty. Taki los spotykał również córki mieszanych małżeństw. Dzięki tej praktyce ich ciała miały zostać oczyszczone, a winy zamazane. Ci, którzy dopuścili się "zdrady", (czyli zawarcia mieszanego małżeństwa), mogli zmyć z siebie hańbę jedynie przez rozlew krwi, mordując polską części własnej rodziny.
"Już 11-letnie dziewczynki wychodzą na ulicę, trzeba przecież jeść!" - tak Noemi Wigdorowicz-Makower relacjonowała życie w warszawskim gettcie. Jak było z tą płatną miłością?
Zesłana na Syberię Barbara Skarga twierdziła, że "najstarszy zawód świata zawsze, w każdych warunkach, znajdzie chętnych do jego wykonywania. Zmienia się tylko wysokość opłat. W obozie kawałek kiełbasy był dobrą zapłatą".
Najczęściej słyszymy o prostytucji kobiet, ale np. w łagrach pojawiła się i męska. O ile jednak o mężczyznach nie mówiło się złego słowa, to kobiety pogardliwie nazywano tam "bladziami" (bladź - z ros. wulgarne określenie prostytutki).
Z kolei kobiety pracujące w puffach, czyli obozowych domach publicznych nazywano dziwkami, kurwami, prostytutkami, bogdankami, dziewczynkami czy Juliami. Nie zasługiwały na to, by zwracać się do nich po imieniu. Wielu więźniów, którzy przeżyli II wojnę światową, uważało, że wspomnienie prostytucji przynosiło ujmę i umniejszało ich cierpienie.
Czy można przyjąć, że kobiety w puffach najczęściej były przymusowymi pracownicami seksualnymi?
W kontekście zagrożenia życia trudno mówić o ich decyzyjności, a tym bardziej dobrowolności. Wiele z nich oszukano, mówiąc, że w zamian za to zostaną po jakimś czasie zwolnione, co jednak nigdy nie następowało. Inne słyszały tylko, że praca ma być lekka, pod dachem i przysługują za nią większe porcje jedzenia.
Przed podjęciem pracy kobiety były sterylizowane. Więźniarka, Zofia Bator-Stępień, przytoczyła rozmowę lekarza z jedną z kandydatek: "Zastanów się, bo istnieje szansa przeżycia obozu, jesteś młoda, zapragniesz być matką – a wtedy to będzie już zupełnie niemożliwe. Ona mówiła – co tam matką, matką. Ja chcę chleba".
Na jakich zasadach funkcjonowały puffy?
W maju 1943 r. wprowadzono nowy system motywacyjny, który nazwano "Frauen, Fressen, Freiheit" (Kobiety, żarcie, wolność). Dla najbardziej wydajnych więźniów przewidziano nagrody: prawo do częstszej korespondencji, dodatkową żywność i papierosy, a także bony na wizytę w domu publicznym.
W KL Auschwitz-Birkenau puff przyjmował klientów codziennie od godziny 18 do 19. Niektórzy podają, że były to dwie godziny. Więzień wręczał kobiecie bon, który później należało zdać PUFF-mamie. Stosunek mógł trwać maksymalnie 10 min. Czas wizyty regulowany był dzwonkiem, a dyżurujący na korytarzu esesman zaglądał w trakcie do pokoju przez umieszczony w drzwiach wizjer, upewniają się, czy więzień nie przemyca np. jakichś wiadomości.
W ciągu godziny każda kobieta musiała zatem przyjąć sześciu klientów. Czasem spotkania ograniczały się do rozmowy, ale zdarzało się, że po wyjściu mężczyzny ściany pokoju zalane były krwią zmaltretowanej przez niego kobiety. Ale zdarzały się i pary, które połączyła prawdziwa miłość.
O związkach homoseksualnych w obozach koncentracyjnych wciąż niewiele się mówi. Co o nich wiemy?
Przede wszystkim, nie wszyscy, którzy utrzymywali relacje seksualne z przedstawicielami tej samej płci, byli nieheteronormatywni. W większości obozów koncentracyjnych obowiązywało ścisłe rozdzielenie płci. W związku z tym heteroseksualne kontakty między więźniami, poza puffem, zdarzały się dość rzadko. Jeśli warunki życia nie wyeliminowały całkowicie popędu płciowego, bywał on często zaspokajany przez przedstawicieli tej samej płci.
Działo się tak np. w przypadku wielu więźniów funkcyjnych, tzw. kapo, których jeden z byłych więźniów, Stanisław Grzesiuk, określił mianem "wyżartych". Nie mieli wokół siebie kobiet, więc otaczali się młodymi chłopcami. Ci ostatni w społeczności obozowej budzili ogromną niechęć i pogardę, o czym świadczył m.in. fakt, że nazywano ich "piplami".
Co oznacza to określenie?
"Pipel" w dialekcie berlińskim oznacza nie tylko młodego chłopca, ale i penis. Podobny ładunek pogardy niosły inne, obozowe określenia: "laleczki" (z niem. - Pupenjungen); "szwungi" (z niem. - Schwungs – od schwule Jungs, czyli pedalscy chłopcy). Podobne określenia pojawiły się także w języku polskim – fajfus, kalifaktor, panienka, laleczka, kociak, synek.
Jaką rolę pełnili ci młodzi chłopcy w obozach?
Kiedy do obozu przychodził nowy transport, więźniowie funkcyjni szukali potencjalnych kochanków wśród nastolatków. Często były to jeszcze dzieci w wieku 12-14 lat. Zapraszali ich do siebie, zapewniali "opiekę", dodatkową żywność, ciepłe ubrania i lżejszą pracę. Robili z nich swoich posługaczy, do których obowiązków należało m.in. ścielenie łóżka, czyszczenie butów i załatwianie bieżących spraw. Po kilku dniach chłopak dostawał polecenie przyjścia na noc do łóżka opiekuna albo wpuszczenia go do swojego.
A jeśli się nie zgodził?
Wtedy wysyłano go do pracy w jednym z cięższych komand. Inni kapo wiedzieli, że należy dać mu wycisk. Po skończonym dniu pracy miał być ledwo żywy i mieć wrażenie, że w każdej chwili może zginąć. Po kilku dniach wracał do swojego "opiekuna", od którego otrzymywał jedzenie, opiekę i udawane współczucie. Ceną za pozostanie u niego był seks.
Wstrząsnęła mną relacja jednego z pipli z KL Auschwitz. Po wojnie wyjechał do Palestyny, ale unikał kontaktów z ludźmi, opętany obsesyjną myślą o liście żyjących jeszcze świadków swojego poniżenia. Śledził ich losy i z ulgą wykreślał kolejne nazwiska na wieść o ich śmierci. Nie potrafił mówić o swojej krzywdzie. O jego doświadczeniach opowiedziała córka:
"No więc ten mój przystojny, niebieskooki tata był pieprzony przez okrągłe dwa lata przez jednego skurwysyna, któremu się wydawało, że jest kimś. Ten skurwysyn urządzał przedstawienia dla innych funkcyjnych. W rolach głównych: on i mój tata. Organizował też seanse dla szerszej publiczności. (...) Mój tata go zabił niecałą godzinę po wyzwoleniu obozu".
W książce przytacza pani przykłady prawdziwej, niewymuszonej miłości nieheteronormatywnej.
Zadziwiający pozostaje fakt, że przy takiej specyfice życia obozowego łączenie się w pary mężczyzn, którzy otwarcie przyznawali się do swojego homoseksualizmu, było przez współwięźniów traktowane jako: "obrzydlistwo" albo sprawa "brudna i drażniąca". Osoby z różowym trójkątem stanowiły najniższą kategorią więźniów (tym kolorem oznaczano homoseksualistów). To m.in. dlatego kolejne nieheteronormatywne ofiary zbrodni hitlerowskich bardzo długo nie opowiadały o swoich wojennych doświadczeniach.
Jedną historią podzielił się Niemiec – Karl Gorath, ale zrobił to dopiero kilkadziesiąt lat po wojnie. Jako blokowy miał kilku kochanków. Jednak prawdziwej miłości doświadczył z nastolatkiem o imieniu Zbigniew, który trafił do obozu za działalność konspiracyjną. Dzięki niemu uznał dni spędzone w obozie za najszczęśliwszy okres swojego życia. Stwierdził, że "tu, w obozie, wśród całej nędzy wokół nas, nigdy wcześniej i nigdy później – nigdy więcej. W Auschwitz miałem swoją największą miłość".
Znamienne jest jak wiele lat po wojnie potraktowano złożony przez niego wieniec.
Karl pojawił się w 1998 roku w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau wraz z grupą niemieckich badaczy. Złożyli kilka wiązanek kwiatów pod ścianą straceń bloku 11. Na jednej z nich napisano w imieniu Karla: "Dla moich towarzyszy Tadeusza i Zbigniewa", a na drugiej: "Dla naszych homoseksualnych braci, którzy tu zginęli". Przed wyjazdem mężczyźni poszli raz jeszcze pod ścianę straceń. Okazało się, że kwiaty, które złożyli, zniknęły. Znaleźli je w śmietniku.
W książce pojawia się również temat jednopłciowych związków kobiet, które choć były lepiej traktowane niż męskie, to jednak spotykały się z brakiem zrozumienia.
Można mówić o swoistym ostracyzmie, pogardzie. Szczególnie homofobicznie odniosła się do osób nieheteronormatywnych Wanda Półtawska: "Czułam się osaczona tym pożądliwym tłumem, tłumem zboczeńców. To było chyba gorsze niż głód. Lesbische Liebe była przyczyną wielu bezsennych nocy i odebrała mi znowu 'kawałek zaufania do ludzi'. Lesbische Liebe szerzyła się na prawach pandemii".
Równie krytyczna wobec takich związków była Zofia Kossak-Szczucka. Z niesmakiem wspominała o "deprawatorkach" naśladujących gesty i ruchy charakterystyczne dla "brzydszej płci".
Która historia najbardziej panią wzruszyła?
Było ich mnóstwo. Jedną z nich opowiedziała Danuta Brzosko-Mędryk, przetrzymywana na Majdanku i zakochana w swoim "wolnościowym" chłopaku, Andrzeju Czaykowskim. Dzięki pomocy znajomych mężczyzna wszedł na teren obozu, bo chciał osobiście podarować jej prezenty z dawno zapomnianego przez więźniarki świata: bukiet pąsowych róż, pączki od Bliklego i kobiece czasopisma.
Wizyta wzbudziła zachwyt również wśród współwięźniarek, co odnotowała sama zainteresowana: "Teraz widzę, że wszystkie są wzruszone tym hołdem, dawno nam nie składanym. Kobiety… Przecież zapominamy o tym powoli. Zapominamy, jak rysów własnych twarzy, które nie znają odbicia w lustrze".
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski
*Agnieszka Cubała - autorka kilkunastu książek historycznych, pasjonatka historii Powstania Warszawskiego oraz 'herstorii'. Dwukrotnie wyróżniona Nagrodą Klio w kategorii Varsaviana: w 2016 r. za książkę "Sten pod pachą, bimber w szklance, dziewczyna i… Warszawa. Życie codzienne powstańczej Warszawy," a w 2021 r. nagrodą II stopnia za książkę "Warszawskie Dzieci ’44". W 2022 została odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi za popularyzację wiedzy o Powstaniu Warszawskim. Otrzymała Odznakę "Zasłużony dla Warszawy", a w 2022 r. za popularyzację wiedzy o bitwie pod Pęcicami - Medal "Orzeł Pęcicki". Jest członkinią Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie.