Gwałty na mężczyznach to wciąż tabu. "Winę ponosi patriarchat"
- Odkrycie, że na świecie wciąż jest wiele krajów, które nie uznają gwałtów na mężczyznach, było dla mnie porażające - mówi Wiola Rębecka-Davie. A one istnieją, odkąd istnieje ludzkość. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Jest coraz więcej doniesień o okrutnych formach przemocy seksualnej na Ukraińcach.
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały minionego roku.
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski: Byłam zaskoczona, gdy odkryłam, że dopiero w 2019 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ uznała gwałty popełniane na mężczyznach i chłopcach za przestępstwo. Dlaczego zajęło to tak dużo czasu?
Wiola Rębecka-Davie, psychoanalityczka: Mimo wielu lat pracy w tematyce przemocy seksualnej dla mnie to wciąż fenomen. Gwałty istnieją, odkąd istnieje ludzkość. Również te popełniane na mężczyznach. Natomiast myślenie, że jest to przemoc, która powinna być karana, pojawiło się zaledwie kilkadziesiąt lat temu, po zakończeniu II wojny światowej. Musimy przy tym pamiętać, że to proces, który wymaga nie tylko zmiany prawodawstwa, ale też kulturowej i społecznej zmiany myślenia. W niektórych krajach jest on bardziej zaawansowany, a w innych w początkowej fazie.
Najbliższa jest mi koncepcja, że winę za taki stan rzeczy ponosi patriarchat, w którym role kobiety i mężczyzny są ściśle określone. Przez społeczeństwo, religię, prawo albo wszystkie te czynniki razem wzięte. Patriarchat wzmacnia tzw. toksyczną męskość, zgodnie z którą mężczyzna musi być samcem alfa, wojownikiem i obrońcą. A to wyklucza się z byciem ofiarą, szczególnie przemocy seksualnej. Taki gwałt jest obarczony ogromną społeczną stygmatyzacją w każdej kulturze na świecie. My wciąż jesteśmy pełni uprzedzeń i stereotypów w tej kwestii.
Jak chociażby takich, że mężczyzny nie da się zgwałcić...
To przekonanie jest mocno zakorzenione w naszym wyobrażeniu o seksualności, ale na szczęście zaczyna się ono zmieniać. Jak w większości spraw, szybciej dochodzi do zmian regulacji prawnych niż kulturowych, ale jesteśmy w trakcie tego procesu.
Natomiast odkrycie, że na świecie wciąż jest wiele krajów, które nie uznają gwałtów na mężczyznach, a co za tym idzie, ofiary nie mogą zgłosić takiego przestępstwa, było dla mnie porażające. Oznacza to bowiem, że na poziomie prawa podmiotowość mężczyzny jest tam wykluczona.
Jakie kraje ma pani na myśli?
Chociażby RPA, Singapur czy Indonezję. Natomiast w Indiach prawo zostało tak skonstruowane, że gwałt analny na mężczyznach jest karany jako sodomia, która jest zakazana. Nie rozpatruje się go w ogóle w kategoriach gwałtu.
Zobacz także
Żeby była jasność, o czym rozmawiamy: jak możemy zdefiniować gwałt na mężczyźnie? Dla wielu osób jest to wyłącznie wymuszony stosunek analny.
Definicja gwałtu w starszym wydaniu dotyczyła wyłącznie przemocy związanej z genitaliami oraz stosunku analnego. Dziś myślenie o przemocy seksualnej jest znacznie szersze. Gwałtem może być masturbacja, stosunek oralny, a także zmuszenie do stosunku za pomocą narzędzi.
Ale wciąż brakuje jednoznacznej definicji takiego gwałtu, bo wiele zależy od tego, o jakim regionie świata mówimy. Są kraje, w których nie ma odpowiednich regulacji prawnych, ale też takie, w których w ogóle nie funkcjonuje słowo "gwałt". Przykładem jest chociażby Rwanda – w języku rwandyjskim najbliższym słowem sugerującym, że może chodzić o przemoc seksualną, jest "potrząsanie".
Wspomniała pani, że gwałt stygmatyzuje mężczyznę w każdej kulturze. Czym to doświadczenie różni się od kobiecego?
Przemoc seksualna – nienależnie od tego, czy dotyczy mężczyzn, czy kobiet – jest tematem tabu. Ale w przypadku mężczyzn dochodzi aspekt kulturowego wyobrażenia mężczyzny jako wojownika, a nie ofiary. Ten swoisty paradoks nie sprzyja dzieleniu się swoimi historiami i poszukiwaniu przez nich pomocy.
Aby ujawnić taką traumę, trzeba też mieć gdzie i komu ją zgłosić. Niewielu mężczyzn zdecyduje się pójść na policję w obawie, że zostaną wyśmiani. W większości pracują tam inni mężczyźni obciążeni kulturowymi stereotypami i wyobrażeniami. Ofiary boją się, że zostaną wyśmiane, więc już na samym początku zostają same ze swoją traumą.
Dochodzi też dodatkowa stygmatyzacja związana z homoseksualnością. Popularne jest przekonanie, że zgwałcony mężczyzna w magiczny sposób zamienia się w homoseksualistę. Oczywiście to tak nie działa, ale stygmatyzacja zostaje, co utrudnia ujawnianie takich doświadczeń. A w miejscach, w których homoseksualizm jest zakazany, np. w krajach muzułmańskich, takie zbrodnie w ogóle nie są raportowane. W Ugandzie homoseksualizm jest karany więzieniem lub karą śmierci - jak zatem mężczyzna, ofiara gwałtu, ma szukać pomocy, gdy z góry wie, co mu za to grozi?
Ostatni rok wojny w Ukrainie na pełną skalę to ogrom doniesień o gwałtach wojennych, w tym również na mężczyznach i chłopcach. Co wiemy dziś o tych zbrodniach?
Do gwałtów wojennych na mężczyznach najczęściej dochodzi w sytuacji schwytania przez wrogą armię. Są one częścią tortur, które mają na celu złamanie żołnierzy i np. uzyskanie informacji. To bardzo skuteczne narzędzie, bo opiera się na lęku, by nie doświadczyć gwałtu. Szybko więc przynosi oczekiwany efekt. Nawet już samo zagrożenie gwałtem może tak zadziałać.
Ale to niejedyny powód, dla którego podczas wojny dochodzi do gwałtów na żołnierzach. Eskalacja przemocy seksualnej to specyfika wszystkich konfliktów wojennych, niezależnie od szerokości geograficznej. Dostaję coraz więcej wiadomości od ofiar przemocy seksualnej, w tym również od mężczyzn.
Czy ci mężczyźni zgłaszają się z prośbą o pomoc?
Najczęściej są to żołnierze, którzy wydostali się z niewoli. Doświadczyli w niej nie tylko gwałtu, ale też innych form przemocy seksualnej. Rosyjska armia ma wyjątkowo okrutną procedurę, która polega na kastracji ukraińskich żołnierzy albo ucinaniu im genitaliów i przyszywaniu ich w inne miejsce. To coś, co mnie przeraziło w trakcie ostatniego roku. Możliwe, że takie tortury miały też miejsce w innych konfliktach, ale ze względu na słabszy dostęp do mediów i mniejsze zainteresowanie tematem o nich nie słyszeliśmy.
Te historie z Ukrainy są wyjątkowo okrutne, bo osoby, które ich doświadczyły, wymagają również leczenia medycznego. Gdyby nie to, być może nie zdecydowałyby się na ich ujawnienie. Tacy żołnierze nie zgłaszają jednak gwałtu, a tortury. Myślę, że jest to też dla nich mniej stygmatyzujące.
Zobacz także
Jak Ukraina pomaga ofiarom gwałtów? W warunkach wojny musi to być trudne.
Ukraina radzi sobie całkiem nieźle. Nastąpiła tam duża zmiana w podejściu do ofiar przemocy, również seksualnej. Robi się wiele, by miały one dostęp do pomocy psychologicznej, a ukraińscy psychoterapeuci chcą się uczyć i przygotowywać do pracy z osobami, które doświadczyły takiej traumy.
Niedawno prowadziłam czterodniowe szkolenie dla ukraińskich psychoterapeutów, którzy na miejscu pracują z żołnierzami, ich rodzinami i ludźmi na wyzwolonych terenach. To dla nich ogromne wyzwanie – już sama praca z ofiarami przemocy seksualnej jest niezwykle obciążająca, a oni pracują w warunkach wojny. Na szkoleniu była osoba, która ma gabinet zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od frontu.
W Ukrainie jest duża otwartość na pracę z kobietami i dziewczętami, ofiarami przemocy wojennej. Sporym wyzwaniem kulturowym jest jednak praca z dziećmi i mężczyznami. Ukraińcy sami mówią, że Ukraina jest jak zgwałcona kobieta, która nie dała się zniszczyć. Jest straumatyzowana, ale musi się z tej traumy podnieść. Ale trauma nie znika sama, a czas nie leczy ran. Traumy odkładają się i wracają w kolejnych pokoleniach w innej wersji – jako traumy transgeneracyjne. Aby im zapobiec, potrzebne są wielotorowe zmiany – od legislacyjnych po społeczne i kulturowe.
Co mówią statystyki? Jak wiele ofiar decyduje się na raportowanie gwałtów?
Statystyki w przypadku gwałtów, również wojennych, są zwykle mocno niedoszacowane. Uznaje się, że zgłaszane są zaledwie 3-5 proc. tego rodzaju przestępstw. Jeśli chodzi o podział na płeć, to według amerykańskich danych tylko trzy kobiety na dziesięć ujawniają, że padły ofiarą gwałtu, natomiast w przypadku mężczyzn – zaledwie jeden na dziesięciu.
Warto podkreślić, że liczba raportowanych historii gwałtów wojennych zmienia się na przestrzeni lat. Zaraz po zakończeniu konfliktu jest ona mocno zaniżona. Przykład Rwandy wydaje się bardzo spektakularny, ale dobrze pokazuje tę dynamikę. W 1996 r., czyli dwa lata po zakończeniu ludobójstwa, liczba zgłoszonych ofiar gwałtów wynosiła 20 tys. W tej chwili to już niemal milion osób.
Średni czas, po którym osoby doświadczające gwałtu zaczynają o nim mówić, szacuje się na 10-20 lat. O ile w ogóle się na to zdecydują. Na początku, jeśli konsekwencje gwałtu nie zagrażają życiu i nie jest konieczna pomoc lekarska, ludzie spychają to doświadczenie najgłębiej, jak się da. Dopiero kiedy odbudują względne poczucie bezpieczeństwa lub gdy pojawi się jakiś wyzwalacz, który przywoła wspomnienia, zwiększa się szansa, że zaczną o tym mówić i szukać pomocy.
Często przywołuje pani Kosowo jako przykład kraju, który dobrze sobie radzi z traumami po wojennych gwałtach. Na czym polega jego specyfika?
Bardzo lubię opowiadać o Kosowie, bo to kraj, w którym zmieniło się wszystko. Na temat przemocy seksualnej rozmawia się tam głośno. Publicznie dyskutuje się o szkodach, jakie wyrządzają gwałty wojenne. Problem ten traktuje się z powagą i szacunkiem, próbuje się zmienić sposób myślenia o ofiarach, te zaś zachęca się do ujawniania swoich historii. Wyobraża sobie pani, że w Polsce 80-latek otwarcie przyzna się do doświadczenia gwałtu? A tam takich świadectw jest coraz więcej.
Ogromne znaczenie ma też fakt, że działania te nie są podejmowane przez kilka organizacji czy aktywistów, ale przez rząd. Premier Albin Kurti, który w czasie wojny był żołnierzem, podobno również ma za sobą doświadczenie przemocy seksualnej. Jest osobiście zaangażowany w wiele inicjatyw, w tym również związanych ze zmianą prawodawstwa. W Kosowie osoby, które przeżyły gwałt wojenny, mogą starać się o rentę i reparacje.
Na głównym placu w Prisztinie jest wielki pomnik Vasfije Krasniqi Goodman, która jako pierwsza kobieta zgłosiła gwałt wojenny i podzieliła się swoją traumatyczną historią. Widnieje na nim napis: "Heroinat", czyli "Bohaterka wojenna". To rewolucyjna zmiana kulturowa, zwłaszcza w patriarchalnym kraju, gdzie dominującą religią jest islam.
***
Wiola Rębecka-Davie – psychoanalityczka, która realizuje projekt "Rape - a history of shame". Wydała książkę o tym samym tytule, w której znalazły się m.in. wywiady z ofiarami gwałtów z Rwandy, Konga, Kosowa, Ugandy, Sudanu, Kolumbii, Gwinei i Birmy. Kilka miesięcy temu otworzyła Polskie Centrum Pomocy Ofiarom Tortur.
Rozmawiała Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski