Ostatni ludzie Czarnobyla: Przeżyliśmy trzy katastrofy
Są twardzi, wytrzymali i uparci. Musieli udowodnić to wiele razy. W dzieciństwie niektórzy otarli się o II wojnę światową. W 1986 r. katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej skaziła ich ziemię. Przetrwali w wyludnionej strefie wykluczenia, by na stare lata doświadczyć wojny.
Nazywają ich samosiołami, czyli samoosiedleńcami. Nie lubią tego określenia. W końcu są u siebie. A że nielegalnie? Pech chciał, że urodzili się na ziemi, na której wybudowano Czarnobylską Elektrownię Jądrową.
W 1986 r. "przez atom" stracili wszystko. Wysiedlono ich po katastrofie w elektrowni jądrowej. Na obcej ziemi dusze im się rwały do domu. Wbrew zakazom władz i mimo wciąż obecnego w wielu miejscach czarnobylskiej Zony promieniowania, wrócili.
Nie powstrzymał ich ani drut kolczasty, ani milicyjne plomby. Wielokrotnie wywożeni, uparcie wracali. Aż ukraińskie władze machnęły na nich ręką.
Siergiej Paskiewicz, naukowiec i ekspert ds. Czarnobyla podaje, że do strefy wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej wróciło ok. 1,2 tys. osób. Inne źródła mówią nawet o 3 tys. Jednak wciąż brak rzetelnych opracowań na ten temat. Obliczeń nie ułatwiał ciągły przepływ ludzi w obie strony.
Dziś zostało ich około setki. Najwięcej w samym mieście Czarnobyl oraz we wsiach Kupowate i Teremci. Doskwierają im choroby podeszłego wieku i przeraźliwa samotność.
24 lutego los znów z nich zakpił.
Odcięci od świata
Walentyna wiodła dobre życie. Mieszkała przy alei Lenina w dobrze prosperującej Prypeci, mieście stworzonym dla pracowników czarnobylskiej elektrowni. Pracowała w tamtejszym szpitalu. Wszystko się zmieniło 26 kwietnia 1986 r. o godzinie 1:23, kiedy reaktor numer 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej w trakcie nieudanego testu bezpieczeństwa wybuchł.
Spała, gdy zadzwonił telefon. - Wracaj szybko. Są ranni! - usłyszała w słuchawce.
Mimo sędziwego wieku doskonale pamięta tę noc. Rozbieranie i mycie poszkodowanych, opatrywanie poparzeń i zanoszenie skażonych ubrań do piwnicy. Walentyna twierdzi, że leżą tam do dziś.
Cena, jaką przyszło jej zapłacić, była wysoka. Miała poparzone ręce, na jakiś czas straciła wzrok. To skutek choroby popromiennej. Pamięta też, jak na jej zmianie zmarł strażak - Władimir Nikołajewicz Szaszenok. Druga śmiertelna ofiara katastrofy.
24 godziny później zarządzono ewakuację Prypeci. "Tylko na trzy dni" – mówiły radzieckie władze. Uwierzyli i zapakowali tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Porządku pilnowało 1500 milicjantów. Do miasta wjechało 1200 autobusów i 250 ciężarówek. Podstawiono dwa pociągi.
Wróciła. Nie mogła znieść łatki "skażonej" i wytykania palcami. Zamieszkała w małej wiosce Teremci wraz z innymi samosiołami. Jak na czarnobylskie warunki, jeszcze w lutym był tam tłok - wioska liczyła dziesięcioro mieszkańców. Teraz zostało ich ośmioro.
24 lutego 2022 r. na teren Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej i strefy wykluczenia wkroczyli Rosjanie. I choć nie wjechali do żadnej z wiosek samosiołów, to ich życie znów zmieniło się na gorsze.
Najpierw był strach. Na niebie pojawiły się wojskowe śmigłowce. Potem panika, gdy jeden z nich zawrócił i zaczął zmierzać w kierunku domu Walentyny i jej córki Wiktorii. Walentyna nie opuszczała już swojej chaty. Słyszała tylko dźwięk silnika i przyspieszone bicie swojego serca. Wiktoria w popłochu szukała schronienia. Uff. Fałszywy alarm.
Potem zabrakło prądu. Nie ma go do dziś. I raczej już nie będzie. Gorzej, że nie ma też mostu na rzece Prypeć. Jedyny łącznik drogowy z resztą kraju ukraińska armia po wyjeździe Rosjan wysadziła w powietrze, żeby odciąć wrogowi możliwość przerzucania ciężkiego sprzętu z sąsiedniej Białorusi.
Rykoszetem oberwali mieszkańcy Teremci. Zostali odcięci od świata. Z jednej strony mają Białoruś, a z drugiej rzekę, przez którą można przeprawić się tylko łodzią.
To było za dużo dla sąsiadów Walentyny - Wasyla i Tatiany. Uciekli z Teremci do innej wioski poza strefą zamkniętą. Ale tęsknią. Polakom z grupy Napromieniowani.pl mówią, że wrócą, "jak tylko się polepszy".
***
- Baliśmy się, że tym razem nie uda nam się dotrzeć do Teremci. I pewnie tak by się stało, gdyby nie pomoc czarnobylskiej policji, która użyczyła nam dwóch łodzi motorowych i zapewniła obstawę. Do jednej wsiedliśmy my, a drugą załadowaliśmy produktami dla samosiołów. Ale paliwo musieliśmy zorganizować sobie sami - opowiada Krystian Machnik z Napromieniowanych, organizator pomocy humanitarnej dla samosiołów.
Część mieszkańców czekała już na nich na brzegu. Inni dołączyli trochę później. Jedynie Walentyna nie była w stanie wyjść ze swojej chaty. Nogi już odmawiają jej posłuszeństwa. Na powitanie usłyszeli: - Myśleliśmy, że już was nie zobaczymy.
Machnik mówi, że pomoc jest tym ludziom potrzebna. - Administracja strefy zamkniętej nie robi nic ponad absolutne minimum.
Tym razem przydała się bardziej niż zazwyczaj. Dzięki produktom, które Napromieniowani.pl dostarczyli w styczniu, samosioły przetrwały rosyjską okupację.
- Obwoźny sklep, który jeździł po wioskach raz w miesiącu, przestał się pojawiać. Byli więc zdani sami na siebie i zapasy, które udało im się zgromadzić. W styczniu przywieźliśmy jednej z babuszek 25 kg gotowej mieszanki chlebowej. Powiedziała, że to uratowało im życie. Kobieta piekła z niej chleb dla całej wioski - relacjonuje Krystian Machnik.
Najgorszy czas
Hanna Iwanowna Czała powiedziała Krystianowi, że urodziła się w najgorszym możliwym czasie i dotknęły ją trzy wojny: II wojna światowa, katastrofa jądrowa, a teraz agresja Rosji na Ukrainę. Trochę dużo jak na 86 lat życia jednego człowieka.
Pamięta, jak w czasie wojny Niemcy mordowali ludzi i spalili jej wioskę. Uciekła wtedy z rodzicami do lasu. W ziemiance bez okien żyli jeszcze kilka lat po wojnie.
- Nie miałam butów, a śniegu było tyle, że całą zimę nie wychodziłam z ziemianki. Okropne to były czasy. Nigdy nie miałam dzieciństwa - wspominała ze smutkiem ekipie Napromieniowanych.
Potem przyszła znowu "wojna" – eksplozja, promieniowanie i przymusowa wywózka wraz z pozostałymi mieszkańcami wioski Teremci. - Wszystko przez atom – kwituje.
Hania jest jedną z pierwszych samosiołek. Uciekła z transportu ewakuacyjnego. Po tygodniu rzeką dotarła z powrotem do swojej chaty. Wielokrotnie próbowano ją stamtąd wyrzucić. Bezskutecznie. Kiedy ona i jej rodzina widzieli, że po nich jadą, uciekali do lasu. Milicjanci rozglądali się po wiosce, ale nikogo nie mogli znaleźć, więc wracali.
Pięć lat po katastrofie zmarł jej mąż, potem siostra, potem wszyscy pozostali członkowie rodziny. Musiała radzić sobie sama.
Samosioł, żeby coś ugotować albo ogrzać chatę, musi najpierw narąbać drewna. A wodę nabrać ze studni i donieść ją do domu. Nie pomaga ciało, które z wiekiem coraz bardziej odmawia posłuszeństwa.
Kilka lat temu ze względu na stan zdrowia umieszczono ją w domu starców w Przyborsku, przy granicy ze strefą wykluczenia.
To tu w lutym widziała kolumnę rosyjskich czołgów jadących na Kijów. Kilku żołnierzy zajrzało do domu starców, ale nie skrzywdzili żadnego z mieszkańców. Przynieśli im żywność. W tym samym czasie inni okradali pobliskie domy.
***
- Myślałam, że już nigdy tu nie przyjedziecie! – tak radośnie Hania przywitała Krystiana Machnika i pozostałych członków grupy Napromieniowani.pl. Tylko oni jeszcze ją odwiedzają. Ją i innych. Ale tym razem Krystian nie spotkał swojego starego znajomego.
Został tylko album
Rozbite szkło kruszy się jeszcze bardziej pod ciężkimi butami. Trzeba ostrożnie stawiać kolejne kroki, bo teren nie został jeszcze sprawdzony przez saperów.
Białą, lekko już przybrudzoną czapkę Krystian zna doskonale. Należała do 80-letniego Wiktora Petrowicza Łukianienki. Ostatniego mieszkańca miasta Poliske. Przeżył w nim w samotności wiele lat.
Wybite szyby i zdemolowane wnętrze domu samosioła stanowią smutne ślady niedawnej obecności nieproszonych gości z Rosji. Ale najgorsza jest cisza. Po raz pierwszy nie słychać słów: "To co, wejdziecie na herbatę?".
Pojawia się za to dobrze znajomy ścisk w żołądku. To nie pierwszy raz, gdy zamiast samosioła Krystiana wita pusta chata. Szybko jednak smutek przeradza się w złość. Przecież dziadek Wiktor nie umarł ze starości, jak inni, tylko został uprowadzony.
- Rosjanie najpierw wywieźli go na Białoruś, o czym nikt nie wiedział, bo przez miesiąc nie było z nim kontaktu. Dopiero po tym czasie zadzwonił do córki i powiedział jej, że jest już w Rosji. Szczęściem w nieszczęściu było to, że jego druga córka wyszła za Rosjanina i tam mieszka, a on uzyskał zgodę, by się do niej przeprowadzić. Myślę, że nigdy już tu nie wróci - mówi ze smutkiem Machnik.
Obok nienaturalnie otwartych na oścież drzwi - Wiktor zawsze je zamykał, gdy wychodził – Krystian zobaczył beczkę, a na niej album. Ten sam, który w styczniu tego roku podarowali Wiktorowi. Są w nim wszystkie zdjęcia, jakie zrobili mu przez ostatnie lata.
Wygląda, jakby rosyjski żołnierz przeglądał go przed wyjściem i po wszystkim niedbale rzucił. Akurat tak, że otworzył się na stronie ze zdjęciem, na widok którego Krystiana przeszły ciarki. Był na nim wraz z Wiktorem.
- Bardzo chciałem wziąć ten album, żeby wysłać go Wiktorowi. Do chaty nie mogliśmy wejść, bo było to zbyt niebezpieczne, ale on leżał tak kusząco blisko wejścia - wspomina.
Po wielu minutach namysłu zaryzykował i wyciągnął po niego ręce. Nic nie wybuchło. Ręce są całe. Ma nadzieję, że album trafi do Wiktora. Będzie mu przypominał o starym, dobrym życiu. I o mieście Poliske, które stało się kolejnym martwym punktem na mapie Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia.
"Tu się urodziłam i tu umrę"
Najstarszą samosiołką jest Maria Uljanowna Czała. W tym roku świętowała 96. urodziny. Kobieta mieszka we wsi Kupowate wraz ze swoją córką - również Marią.
Babuszka Maria miała wyjątkowo ciężkie życie. Młodość zabrała jej II wojna światowa. Podczas okupacji niemieckiej została skierowana do przymusowej pracy w obozie. Za kobietą wstawił się ojciec. Niemcy go zamordowali. Potem wstawił się brat. Zgodzili się, by pojechał za nią do obozu. Tam został publicznie powieszony. Za próby ucieczki i uczestnictwo w organizacjach podziemnych.
Kolejny raz jej życie wywróciło się do góry nogami 4 maja 1986 r. Została przymusowo ewakuowana wraz z pozostałymi mieszkańcami wsi Kupowate. Wróciła i mieszka tam do dziś: - Tu się urodziłam i tu umrę – powtarza Krystianowi.
Od dnia powrotu nigdy nie opuściła swojej wioski ani nie oddaliła się od swojego domu. Paraliżował ją strach. Że jak odejdzie za daleko, to nie będzie miała do czego wracać.
***
Kiedy pięć lat temu po raz pierwszy spotkała Napromieniowanych, rozpłakała się na ich widok: - Nie zabierajcie mnie! Tu jest czysto. Nie ma tu żadnego promieniowania!
Od tamtej pory odwiedzają ją regularnie. Babuszka Maria traktuje ich już jak swoich. Na ścianie chaty powiesiła wspólne zdjęcie. Ucieszyła się, gdy odwiedzili ją w maju. Również ona nie wierzyła, że uda im się jeszcze zobaczyć.
"Myśleliśmy, że już nigdy was nie zobaczymy"
Samotność to dominujące uczucie w świecie samosiołów. Wielu z nich miesiącami nie ma się do kogo odezwać. Dlatego tak cieszą się na widok gości. Radość jest największa, gdy w progu pojawiają się znajome twarze. Niektóre starsze panie traktują Napromieniowanych jak własne wnuki.
Tym razem było jednak jakoś bardziej i mocniej. Polały się łzy szczęścia, a uściskom nie było końca. W każdym miejscu słyszeli niczym mantrę: "Myśleliśmy, że już nigdy was nie zobaczymy".
- Mam wrażenie, że wraz z naszą obecnością poczuli ulgę, że wraca "normalność" - przyznaje Krystian Machnik. Sam miał obawy, że nie uda mu się już wrócić do Zony.
Pewne rzeczy są tu niezmienne. Wciąż najważniejsi są ludzie. Torby z produktami, które przywieźli, chwilowo idą w odstawkę. Na stole pojawia się jedzenie i obowiązkowo - samogon. Wojna, nie wojna - nadal w najgorszej chacie nalewa się trzy kieliszki. A żaden samosioł nie chce przegrać w tym rankingu. I znowu tak trudno opuścić każdą chatę. Czarnobylscy pustelnicy woleliby zatrzymać ich na zawsze.
Wyjazd inny niż wszystkie
- Ten wyjazd różnił się od wcześniejszych. Do tej pory z pomocą humanitarną najczęściej jeździliśmy zimą, kiedy samosioły najbardziej jej potrzebują. Czasami latem. Gdyby nie wojna, na pewno nie organizowalibyśmy niczego w maju. Ale sytuacja się zmieniła i nie mogliśmy ich zostawić samych sobie. Gdy tylko Rosjanie odpuścili, zaczęliśmy organizować wyprawę - wyjaśnia Krystian Machnik.
Do tej pory pozwolenia na wjazd do strefy zamkniętej załatwiali przez administrację. Po tym jak Rosjanie wywieźli, co się dało, z budynków administracji, było to niemożliwe. Udało się na gębę, na kolanie, dzięki znajomościom.
- Naczelnik czarnobylskiej policji jest bardzo pozytywnie nastawiony do inicjatyw pomocowych i pomógł nam wszystko zorganizować. Po strefie jeździliśmy z obstawą - trzema uzbrojonymi policjantami. Jechali wozem terenowym przed nami i eskortowali nas, gdy gdzieś szliśmy - opowiada Machnik.
W strefie zamkniętej spędzili łącznie tylko trzy dni. Pozostałe upłynęły na pomaganiu mieszkańcom najbiedniejszych wiosek w pobliżu strefy wykluczenia i... załatwianiu paliwa.
- Kilka dni przed naszym przyjazdem miały miejsce ataki rakietowe na składy paliw i stacje benzynowe, więc tego paliwa po prostu nie było. Mijaliśmy kolejne stacje, na których wyświetlały się same zera. A gdy gdzieś było paliwo, to kolejki były kilkugodzinne. Po czym pod dystrybutorem okazywało się, że możemy zatankować tylko 10 litrów. A mieliśmy do przejechania łącznie 3 tys. km - wspomina lider grupy Napromieniowani.pl.
To wydłużyło wyjazd, bo zdarzały się dni, kiedy czekając na paliwo siedzieli bezczynnie, stresując się, że czekają na nich i ludzie w wioskach, i osoby, które wpłaciły pieniądze na ich zbiórkę i miały prawo oczekiwać, że Napromieniowani.pl spełnią swoją obietnicę i udzielą pomocy mieszkańcom strefy.
Ostatecznie pomoc dotarła do wszystkich samosiołów. - Najłatwiej było nam się dostać do wioski Kupowate na południu strefy zamkniętej, w której żyje obecnie 10 osób. Nie tylko odwiedziliśmy wszystkich, ale jeszcze wystarczyło nam czasu, żeby zobaczyć miejsca, w których stacjonowali Rosjanie, m.in. słynne okopy w Czerwonym Lesie. Ale też efekty ich niszczycielskiej działalności w samym Czarnobylu – opowiada Machnik.
- Widzieliśmy ograbione budynki z powybijanymi szybami, poniszczone samochody – ani jeden pracowniczy samochód nie przetrwał - Rosjanie albo je ukradli, wywożąc na Białoruś, albo uszkodzili, najczęściej rozjeżdżając czołgiem. Wygląda to tak, jakby Rosjanie potraktowali Czarnobyl jak łup wojenny. Spędzili tam ponad miesiąc i robili dosłownie, co chcieli. Co ciekawe, kradli tylko między godziną 10 a 14 - dodaje.
***
Napromieniowani.pl to nieformalna grupa zrzeszająca eksploratorów, fotografów i znawców tematyki Czarnobyla. Od 2016 roku organizują pomoc humanitarną dla samosiołów, czyli ludzi zamieszkujących strefę wykluczenia utworzoną wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej.
Przywożą im żywność, ciepłą odzież i niezbędne rzeczy, a także pomagają w pracach przydomowych. Najważniejsze jest jednak to, że poświęcają im swój czas, tak ważny w opuszczonym świecie. Ich pomoc jest możliwa, dzięki wsparciu finansowemu ludzi dobrej woli.
- Ostatnia wyprawa nie była jednorazową pomocą w wojennej rzeczywistości. Jeśli tylko będzie ku temu okazja, na pewno wrócimy do strefy wykluczenia. Zbiórka, którą prowadzimy, jest stała, aby regularnie zapewniać samosiołom to, czego nie zapewnia im tamtejsza administracja ani nikt inny – zapewnia Krystian Machnik.
Jeśli chcesz pomóc samosiołom, link do zbiórki znajdziesz TUTAJ.
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski