Joanna Kuciel-Frydryszak napisała bestseller. O "Chłopkach" mówili wszyscy
Wydawano je za mąż bez ich woli, dorzucano krowę, by szybciej się ich pozbyć. Później wypełniały "obowiązek małżeński", rodziły co roku. Harowały w polu od świtu do zmierzchu. Klepały biedę, chodziły boso. By pozbyć się kolejnej ciąży, wkładały do dróg rodnych końskie łajno. Tak wyglądał los kobiet na polskiej wsi zaledwie 100 lat temu.
04.06.2023 | aktual.: 30.09.2024 09:46
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Załóżmy, że jest rok 1917, a ja jestem małą dziewczynką, która żyje na polskiej wsi. Babcią albo prababcią kogoś, kto żyje dziś, zaledwie sto lat później. Jak wygląda mój dzień?
Joanna Kuciel-Frydryszak, autorka książki "Chłopki. Opowieść o naszych babkach": Jeśli jest pani całkiem mała, to pewnie jest pani zabierana przez matkę - która nie ma pani z kim zostawić - na pole, gdzie spędza pani czas w prowizorycznej kołysce. Jeśli ma pani już kilka lat, to prawdopodobnie spędza pani dzień, wypasając gęsi lub zajmując się młodszym rodzeństwem. Już sześciolatkom zostawiano pod opieką młodsze dzieci. Podrośnie pani za kilka lat i zacznie pani chodzić na pole na pasionkę, czyli wypasać krowy. Niektóre bohaterki tłumaczyły mi, że ich babcie miały dużo dzieci, bo "dzieci były potrzebne do pracy".
W równym stopniu chłopcy i dziewczynki?
Tak, chociaż dziewczynkom powierzano inne funkcje, np. wspomnianej już opieki nad młodszymi dziećmi. Poza tym były przydatne do prania ubrań w rzece, a także innych czynności domowych. Już cztero-, pięciolatki były wprawiane do pracy, której później było podporządkowane całe ich życie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A zatem jestem wiejską dziewczynką, idę na pierwszą w moim życiu pasionkę. Nauczę się tam nie tylko wypasania zwierząt, ale też brutalnych realiów chłopskiego życia. Jedna z przytoczonych w pani książce relacji mówi: "Życie na pastwisku to jedno wielkie bagno moralne". Co może mnie spotkać na polu?
Domyślamy się, co mogło się dziać, kiedy mała dziewczynka była pozostawiona na polu bez opieki. Pamiętajmy, że dzieci żyły wtedy samopas, nikt się nimi nie zajmował. Chłopskie dziewczęta już jako dorosłe kobiety pisały, że całe dnie spędzały bez jedzenia, miały poranione nogi od chodzenia bez butów - bo na buty przecież nie było stać wielu chłopskich rodzin. Co gorsza, takie dziewczynki w czasie pasionki były narażone na molestowanie seksualne lub innego rodzaju przemoc ze strony chłopców.
W książce przytaczam historię siedmiolatki, która wróciła z pola z zakrwawioną sukienką i kroczem. Okazało się, że w czasie pasionki padła ofiarą gwałtu. Oczywiście nie znamy skali tego problemu, z pewnością nie spotykało to każdej dziewczynki, która wypasała zwierzęta, ale możemy przypuszczać, że wiele z nich było narażonych na tego typu doświadczenia.
Mam bose, poranione stopy. Jaka jest szansa, że dostanę buty?
Buty dostawały dorastające dziewczynki, kiedy miały iść do szkoły, a często ich brak był przeszkodą, by dziecko posłać do szkoły. Dla wielu dzieci brak butów stawał się źródłem wstydu, szczególnie w okresie dojrzewania, kiedy chłopskie dziewczynki widziały zamożniejsze koleżanki z miasta, które buty miały. Oczywiście wszystko zależało od regionu Polski, w niektórych zdarzało się, że dzieci miały buty.
Nie mam butów, a w co jestem ubrana?
Zależy, z jakiej rodziny się pani wywodzi. W dwudziestoleciu międzywojennym, w czasach kryzysu ekonomicznego, większość chłopskich rodzin w Polsce była biedna. Jeśli pani rodzina jest biedna, to możliwe, że zostaje pani oddana do bogatszego gospodarza, żeby zapracowała pani sobie na jedzenie, ubranie, a może nawet i na buty. Możliwe też, że donasza pani ubrania po starszym rodzeństwie. To funkcjonowało bardzo długo w wielu domach.
Część kobiet tka płótna z uprawianego przez siebie lnu i szyje tzw. zgrzebne ubrania dla swojej rodziny. Natomiast problem z odzieniem był w niemal każdej rodzinie, bo w chłopskich domach dzieci było zawsze co najmniej kilkoro.
Mam szansę na edukację?
Po 1919 roku szkoła była obowiązkowa, więc oczywiście szansę pani ma, ale nie znaczy to jeszcze, że ją pani otrzyma. W biedniejszych rodzinach nie zawsze dzieci chodziły do szkoły, bo zwyczajnie były potrzebne do pracy. Może być też tak, że chodzi pani do szkoły tylko zimą, kiedy nie ma akurat prac w polu, natomiast latem jest pani potrzebna "do roboty". Ale to na razie tylko podstawowa edukacja. Z nauką w gimnazjum, czy seminarium już będzie większy problem.
A jeśli już uda mi się chodzić do szkoły przez tych kilka miesięcy w roku, to czego się nauczę?
Raczej niewiele. Dobrze widać to w listach, które znajdują się w mojej książce. Polszczyzna kobiet chłopskich z tamtego okresu była polszczyzną półanalfabetek, a problem wtórnego analfabetyzmu stawał się coraz bardziej powszechny. Dzieci kończyły cztery klasy, potem nie miały już kontaktu z książkami, poza książkami do nabożeństwa, więc prawie nie potrafiły pisać.
Załóżmy, że szczęśliwie dożyłam wieku nastoletniego. Za chwilę wkroczę w dorosłość. O czym marzę?
Być może jest pani jedną z tych dziewczyn, które marzą o tym, żeby się wyrwać ze wsi, zamieszkać w mieście i "zostać panią", czyli lepiej żyć, lepiej jeść, lepiej wyglądać, nie harować na roli, mieć miastowego męża. Takie kobiety zwykle decydowały się na służbę w miastach. Niektóre robiły wszystko, żeby się wykształcić i zostać nauczycielkami. Wówczas był to popularny zawód, o którym marzyło wiele wiejskich dziewczyn. Te ambicje i zachwyty budziły się pod wpływem nauczycielek.
I jeśli pochodzi pani z zamożniejszej rodziny, to niewykluczone, że ta rodzina – zwykle ogromnym kosztem - wykształci panią w tym kierunku. W tak zwanych kmiecich rodzinach, czyli bogatego chłopa, szanse na edukacje rosły, ale jednak głównie dotyczyło to synów.
Załóżmy, że mam mniej szczęścia i mojej rodziny na to nie stać.
To może pani zostać np. krawcową, czyli mieć zawód, który nie wiąże się z ciężką harówką i niepewnym losem. Taki zawód da pani niezależność i pieniądze. Oczywiście też ktoś musiałby najpierw w panią zainwestować, kupić maszynę i dać pieniądze na kurs szycia.
A jeśli nie, to co?
To zapewne, podobnie jak w przypadku większości chłopskich dziewczyn, na marzeniach się skończy. Zostanie pani kobietą domową, kapłanką domowego ogniska, która powinna podporządkować wszystkie swoje potrzeby rodzinie. I na ogół to robi.
Będzie pani musiała wyjść za mąż. Jeśli trafi pani na dobrego męża, który nie będzie brutalny, to będzie pani miała wielkie szczęście i być może będzie pani żyć spokojnie.
Będzie pani rodzić dzieci - co wówczas było podstawowym celem życia kobiet. Będzie pani pracować w polu, a jeśli nie, to w domu, przy inwentarzu i tak będzie wyglądało pani życie już do końca.
Gorzej, jeśli los nie będzie tak łaskawy.
Najgorzej, jeśli pani ojcu będzie opłacało się wydać panią za starego wdowca, który już ma dzieci. Wtedy może być tak, że w wieku 17 lat stanie się pani macochą dla trójki dzieci. Szybko zacznie pani rodzić swoje i wkrótce będzie pani ich miała już sześcioro, ale cóż zrobić... taki los. Trzeba będzie tak żyć.
Być może jedno z pani dzieci zachoruje i umrze, bo śmiertelność noworodków w tym czasie jest bardzo wysoka. Być może los będzie okrutny i dla pani, i to pani odejdzie przy porodzie, bo porody odbierane są nieumiejętnie przez babki, które robią to tak, jak potrafią.
Jako wiejska dziewczyna tego właśnie się najbardziej boję? Nietrafionego aranżowanego małżeństwa?
Największym pani lękiem może być właśnie stary wdowiec.
Stary, czyli jaki?
Na przykład 37-letni, czyli 20 lat starszy od pani.
Ojciec by mnie za takiego wydał?
Jeśli nie ma pani morgów (morga - historyczna jednostka powierzchni, używana w rolnictwie - przypis red.), to ojciec chętnie się pani pozbędzie. Jeszcze dorzuci krowę, żeby panią oddać. W książce przytaczam wstrząsającą relację dziewczyny, której ojciec obiecał dać mężowi krowę, ale jej nie dał. Wtedy mąż powiedział, że nie chce tej kobiety, bo przecież on chciał tę krowę, a nie kobietę. Doszło do absurdalnej sytuacji, kiedy ojciec już nie chciał córki, bo przecież ona już wyszła za mąż. Sęk w tym, że mąż też jej nie chciał, bo nie dostał za nią krowy.
Dziś brzmi to groteskowo, ale to był prawdziwy dramat. I pamiętajmy, że to się działo zaledwie 100 lat temu, czyli trzy pokolenia wstecz, dotyczyło naszych babek, czy prababek.
Może być równie źle, jeśli - cytując pani bohaterki - "wyjdę za dziada".
Tak, "za dziada", czyli za biedaka, co będzie oznaczało, że pani życie będzie bardzo ciężkie. Że będzie brakowało pieniędzy. Że będzie trudno wykarmić i wykształcić dzieci. Ojciec – bo to on decyduje o pani przyszłości - oczywiście nie chce pani wydać za dziada, ale chce się pani szybko pozbyć. Na ogół "za dziada" wychodzi "dziadówka", czyli biedak żeni się z biedaczką.
Udało się! Wyszłam za mąż - nie za wdowca i nie za dziada. Nie oznacza to jednak, że czeka mnie życie usłane różami. Pisze pani, że pierwszy dzień małżeństwa to "początek koszmaru, który będzie trwać aż do śmierci".
Wszystko zależy, jak pani trafi. Jeśli jest to małżeństwo z osobą, której nigdy wcześniej nie widziała pani na oczy, to nie rokuje niczym dobrym i zwykle zmienia się w gehennę. Pozycja kobiety w rodzinie jest bardzo słaba, tradycyjnie to mężczyzna decyduje o wszystkim. Jeśli ma porywczy charakter, to kobieta narażona jest na przemoc - fizyczną i psychiczną. Takie sytuacje są częste. Poza tym grozi pani samotność, niezrozumienie przez rodzinę męża, ignorowanie, umniejszanie i niezaspokajanie potrzeb emocjonalnych.
Nie brzmi jak "żyli długo i szczęśliwie".
Niestety. Przytaczam w książce relację kobiety, dla której mąż po ślubie był podły, bo okazało się, że warunki, w jakich zamieszkali u niej w domu są gorsze, niż się spodziewał. Natomiast kobieta się w nim zakochała, starała się o jego względy. Bez skutku. Pewnej nocy wypłakała się babci, która powiedziała jej: "Po co ty płaczesz? Każda kobieta jest niewolnicą i ty będziesz niewolnicą". Takie było ówczesne wyobrażenie losu kobiet.
Częścią tego losu było też "wypełnianie obowiązku małżeńskiego".
W tej sferze jest więcej domysłów niż relacji kobiet. W tamtym czasie był to temat tabu. Matki nie rozmawiały z córkami o miesiączce, a co dopiero o seksie. Były to regiony zakazane. Natomiast można się domyślać, że na tym tle było wiele przypadków przemocy, że mężowie "egzekwowali" wypełnianie tego obowiązku.
Pisze pani, że w zaciszu wiejskich chałup dochodziło też do przypadków kazirodztwa.
Relacje chłopskich dziewczyn są porażające. Jak ta: akuszerka została wezwana do porodu z innej wsi. Okazało się, że jedzie do rodzącej, która zaszła w ciążę z własnym ojcem.
Wróćmy do mnie. Mam już dwadzieścia parę lat. Urodziłam kilkoro dzieci. W domu panuje bieda, więc ciężko je wyżywić. Nie chcę rodzić kolejnych. Co mogę zrobić?
Jeśli pani umie, to może pani stosować – mało skuteczną zresztą - metodę kalendarzyka małżeńskiego, którą dopuszcza Kościół. Miasto zna już inne metody antykoncepcji, ale kobieta wiejska ich nie zna. Kościół na wsi robi wszystko, żeby ich nie poznała, stosowanie antykoncepcji to grzech. Kobiety próbują różnych metod, bo oczywiście chciałby nie zachodzić w kolejne ciąże, np. idą do lekarza i proszą, aby je "zaprawił", wierząc, że to pomoże.
"Zaprawił"?
Wierzą, że lekarz znajdzie jakiś sposób, żeby nigdy nie zaszły w ciążę.
A kiedy już są w ciąży?
Stosują inne - prymitywne i nierzadko bardzo brutalne – metody, aby w tej ciąży nie być. Chociażby wkładają sobie do narządów rodnych końskie łajno, wierząc, że dzięki temu pozbędą się płodu. "Spadają" ze schodów, z drabin, wzywają babki, które nieumiejętnie robią aborcje, ryzykują więc własnym życiem. Zachowały się materiały lekarzy z lat 30., z których wynika, że o 100 proc. wzrosła liczba przypadków tzw. "spędzania płodu", czyli nielegalnych aborcji.
Przypomnijmy tylko - nadal jest rok 1917 i ówczesny stan prawny. Część kobiet aborcję przeżywa, ale inne – te, które trafią do szpitala, następnie idą przed sąd.
Tak, ale sądy nierzadko w takich przypadkach uznają biedę za okoliczność łagodzącą. W latach 30. XX wieku kobiety robią wszystko, żeby nie rodzić tylu dzieci. W książce przytaczam historię matki pięciu córek, która popełniła samobójstwo, bo jak mawiała: "Skąd nabiorę im posagu?". Wiedziała, że nie będzie w stanie zapewnić córkom życia na choćby podstawowym poziomie.
Ciężko dobrze wydać za mąż córkę bez posagu. Wiele matek marzyło, by ich córki wyszły za mąż za kogoś, kto zapewni im awans społeczny. Najlepiej, jeśli byłby to ktoś, kogo nazwisko jest zakończone na –ski, bo to miał być ktoś "lepszy", nie chłop.
Do tej pory gdzieniegdzie w Polsce panuje tęsknota za tytułami szlacheckimi. Wówczas nazwisko zakończone na –ski – przez lata oznaczające, że ktoś pochodził ze szlachty - budziło na wsi respekt, a nawet zazdrość. Oznaczało wyimaginowany prestiż. Ktoś z takim nazwiskiem miał mieć szlacheckie pochodzenie, nawet jeśli żył na dokładnie tym samym poziomie, co chłop.
Czytając pani książkę, zrozumiałam więcej z historii własnej rodziny sprzed trzech pokoleń. To, dlaczego moja babka była taka, jaka była oraz jak to wpłynęło na dalsze losy rodziny. Myślę, że wiele osób może mieć podobne odczucia. Wiele z tych schematów jest tak głęboko zakodowanych w nas, że pokutują do dziś na poziomie zachowania np. potrzeba oszczędzania, by uchronić się przed biedą - czy języka np. mówimy chociażby o "dziadostwie", czy "dziadowaniu".
Dobrze jest próbować poznać, aby zrozumieć losy naszych przodków, ale uważam, że to nie determinuje naszego losu, że jeśli babka była nieszczęśliwa, to ja też muszę taka być. Oczywiście to jest zakodowane w nas, bo trudno, żeby straumatyzowane głodem i biedą społeczeństwo wyszło z tych traum suchą stopą. Natomiast nie powinniśmy się rozsiadać w tym nieszczęściu.
Sądzę, że mogą wynikać z tego pewne problemy, jak chociażby z biernością, brakiem wiary w siebie, powściąganiem ambicji, powtarzanym nam przekonaniem, że "kto się pod ławką urodził, ten na nią nie wejdzie". To są cienie przeszłości, które nas ścigają. Tych postaw jest dużo, jednak pamiętajmy też, że bieda nauczyła nas również zaradności i sprytu, czyli cech, które wyróżniają nas na tle innych nacji.
Pokłosiem życia naszych babek jest też "święte męczeństwo" kobiet, czyli nieustanne poświęcanie się dla rodziny.
Tak, to wywodzi się z konserwatywnej, tradycyjnej roli kobiet na wsi. Chłopka powinna być męczennicą, harowaczką, która musi poświęcić się rodzinie, bo inaczej jest uznawana za egoistkę. Nasze babki wyznaczyły nam takie standardy, że kobieta może ledwo trzymać się na nogach, ale musi zrobić 150 proc. normy, czego symbolem mają być białe, wykrochmalone firanki, dom pachnący szarlotką, a wszyscy domownicy mają być zadowoleni z mamusi.
Dziś jako kobiety próbujemy walczyć z tym wewnętrznym głosem naszych matek i babć. Głosem mówiącym nam, że żeby być dobrą żoną i matką "nie możesz siedzieć po próżnicy", a jeśli siedzisz, powinnaś czuć się winna.
Rozmawiała Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski